„Mój obrotny mąż okazał się pazernym cwaniaczkiem. Gdy odkryłam, za czyje pieniądze kupuję masło, spakowałam walizki”
„Z mamą nie mówiłyśmy dużo o pieniądzach. Może dlatego nie zorientowałam się, co się dzieje naprawdę. A może nie chciałam się zorientować. Aż w końcu wszystko się rozsypało. W jednej chwili. Przez jedno zdanie, które Hubert rzucił ze złością”.

- Redakcja
Kiedy myślę o naszym małżeństwie, najbardziej boli mnie jedno: że przez tyle lat nie widziałam tego, co dziś wydaje się oczywiste. Miałam trzydzieści lat, gdy wyszłam za Huberta. Wszyscy mówili, że to szybka decyzja – znaliśmy się ledwie kilka miesięcy. Ale się zakochałam. Był przystojny, elokwentny, miał ten rodzaj nonszalancji, który mnie wtedy hipnotyzował. Mówił, że pracuje jako freelancer – robi zlecenia graficzne z domu. Pokazywał mi jakieś foldery, coś klikał na laptopie, nie wnikałam. Może nie chciałam wiedzieć.
Zatrzymałam się w tej narracji „on po prostu ma złą passę”. Przecież takie rzeczy się zdarzają, prawda? Nie każdemu od razu wszystko wychodzi. Ja pracowałam jako księgowa – stabilnie, spokojnie, może trochę nudno. Wychodziłam rano, wracałam późnym popołudniem. Gotowałam, sprzątałam, płaciłam rachunki. Hubert… no cóż. On „pracował z domu”. Przez pierwsze lata jeszcze się łudziłam. Potem byłam już po prostu zmęczona. Ale wciąż miałam nadzieję, że to się jakoś odmieni. Że kiedyś wszystko się ułoży.
Moja mama... zawsze nas wspierała. Była ciepła, dyskretna. Nigdy nie wtrącała się za bardzo. Czasem tylko mówiła:
– Iwonko, ty jesteś taka silna. Ale nie zapomnij o sobie.
Nie mówiłyśmy dużo o pieniądzach. Może dlatego nie zorientowałam się, co się dzieje naprawdę. A może nie chciałam się zorientować. Aż w końcu wszystko się rozsypało. W jednej chwili. Przez jedno zdanie, które Hubert rzucił ze złością. Zdanie, które zmieniło całe moje życie.
Wygadał się w kłótni
– Hubert, czy ty w ogóle szukasz pracy? – zapytałam któregoś wieczoru, rzucając mu spojrzenie znad sterty rachunków.
– Przecież ci mówiłem, mam zlecenie na przyszły tydzień – odburknął, nawet nie odrywając wzroku od telefonu.
– Od trzech tygodni „masz zlecenie”. I nic z tego nie wynika. Ja nie jestem bankomatem!
Hubert uniósł brwi, jakby go zaskoczyło, że śmiem podważyć jego święty „grafik”. Oparł się wygodnie na kanapie i westchnął teatralnie.
– Znowu zaczynasz? Iwona, czy ty wiesz, jak trudno teraz znaleźć sensowne zlecenia? Ty masz etat, ciepłą posadkę, siedzisz w biurze z kawką i myślisz, że wszystko takie proste.
– Nie mam ciepłej posadki. Mam odpowiedzialność. Płacę za wszystko! Czynsz, jedzenie, rachunki, nawet za twoje zachcianki! – podniosłam głos, czując, jak ciśnienie mi rośnie. – Czuję się jak jedyny żywiciel w tym domu. Jak samotna matka z dorosłym dzieckiem. Może lepiej byłoby mi samej!
Hubert wybuchnął śmiechem. Głośnym, bezczelnym, kpiącym.
– Lepiej zapytaj mamusi, ile razy cię już uratowałem!
Zamilkłam. Jego słowa wbiły się we mnie jak nóż. Patrzyłam na niego, ale nie widziałam już męża. Słyszałam tylko echo jego zdania. „Zapytaj mamusi”... Co on miał na myśli? Przecież mama... Nie, to nie możliwe. To tylko jakaś jego złośliwa uwaga. Ale dlaczego tak powiedział?
Zanim zdążyłam zapytać, Hubert wstał, zgarnął telefon i wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami. Stałam w kuchni sama w milczeniu. Narastało we mnie pytanie, którego nie potrafiłam już zignorować.
Poszłam zapytać matkę
– Mamo, mogę do ciebie wpaść na chwilę? – zapytałam przez telefon, próbując brzmieć naturalnie. Ale głos mi drżał.
– Oczywiście, kochanie. Wszystko w porządku? – zapytała od razu, jakby coś wyczuła.
– Chcę tylko porozmawiać. Będę za dwadzieścia minut.
Po drodze serce biło mi jak oszalałe. Powtarzałam sobie, że to tylko wymysł Huberta. Że powiedział to, żeby mnie zranić. Ale gdy tylko mama otworzyła drzwi i spojrzała na mnie tym swoim łagodnym wzrokiem, nie wytrzymałam.
– Mamo… Hubert kiedykolwiek... prosił cię o pieniądze?
Zmarszczyła brwi. Zamilkła. Już wiedziałam. Wiedziałam, zanim jeszcze cokolwiek powiedziała.
– Iwonko… myślałam, że wiesz.
– Wiem? – głos mi się załamał. – Wiem o czym?
– On przychodził od czasu do czasu. Dość często. Mówił, że nie chce cię martwić. Że macie chwilowe problemy, że potrzebujecie na lekarstwa dla ciebie… albo że raty się nazbierały. Myślałam, że jesteście w tym razem. Że ty po prostu... wstydzisz się przyznać.
– I co? Dawałaś mu pieniądze tak po prostu? Nie zapytałaś mnie?! Nie zadzwoniłaś?! – krzyknęłam.
– Nie chciałam cię zawstydzać… Jesteś dorosła, Iwonko. Myślałam, że wiesz, co robisz.
Oparłam się o blat w kuchni, próbując złapać oddech. Świat zaczął wirować.
– Od jak dawna?
Mama zawahała się.
– Dwa, może trzy lata...?
Zamknęłam oczy. Czułam, jak złość miesza się z bezsilnością. Hubert mnie okłamywał. Ale najgorsze było to, że robił to w białych rękawiczkach. Użył mojej matki jak bankomatu. A ja niczego nie zauważyłam.
Był po prostu bezczelny
Czekałam na niego w ciszy. Bez muzyki, bez telewizora, bez światła. Siedziałam na fotelu, wpatrzona w drzwi. Kiedy je otworzył, lekko się cofnął. Chyba wyczuł, że coś się zmieniło.
– Coś ty taka cicha? – rzucił, zdejmując buty.
– Wiem – powiedziałam, a słowo ciążyło jak głaz. – Wiem o pieniądzach. O mamie. O kłamstwach.
Zamarł w pół kroku. Przez chwilę wyglądał, jakby naprawdę chciał coś wyjaśnić, ale zaraz usiadł w fotelu, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie.
– Aha. No to już wszystko jasne – rzucił. – Co, mam teraz błagać o wybaczenie?
– Powiedz mi jedno – spojrzałam mu prosto w oczy. – Jak mogłeś?
Wzruszył ramionami.
– Przecież sama mówiłaś, że nie chcesz od niej pieniędzy. To ja musiałem myśleć za nas dwoje.
– Myśleć?! – wybuchłam. – Ty przez trzy lata chodziłeś do mojej matki po pieniądze, okłamując ją, mnie, wszystkich. A teraz mówisz, że „myślałeś”?
– A co, miała je zabrać ze sobą do grobu? – rzucił cynicznie. – Twoja matka dawała je dobrowolnie. Nikt jej nie zmuszał.
– Nie wiedziała, że ja o tym nie wiem! Wykorzystałeś ją!
– Nie wiedziałaś? – uśmiechnął się krzywo. – Iwona, ty zawsze byłaś łatwa w obsłudze. Wszystko załatwiałaś sama. Ja po prostu się... dostosowałem.
Zamilkłam. Patrzyłam na niego, ale to już nie był mój mąż. To był ktoś obcy. I ta obcość bolała bardziej niż wszystkie kłamstwa razem wzięte. Zrozumiałam, że przez lata byłam nie żoną, tylko wygodną strategią przetrwania.
To ciągnęło się latami
Siedziałyśmy przy herbacie, ale żadna z nas nie tknęła kubka. Mama patrzyła przez chwilę w okno, jakby próbowała znaleźć słowa na to, co sama najchętniej by wymazała.
– Mamo… Muszę zrozumieć. Opowiedz mi wszystko. Od początku – powiedziałam bez wstępu, bez ciepłych słów. Tylko sucha potrzeba prawdy.
– Pierwszy raz przyszedł... zaraz po tym, jak wróciliście z wakacji nad morzem. Pamiętam, bo był opalony. Mówił, że się boisz, że nie chcesz mnie martwić, że się dusisz pod ciężarem kredytów. Był... bardzo przekonujący.
– Przekonujący? – powtórzyłam. W moim głosie była gorycz.
– Iwonko... On płakał – wyszeptała mama. – Siedział przy stole, mówił, że nie może już patrzeć, jak cierpisz. Że nie śpisz po nocach, że się dusisz. Mówił, że nie masz odwagi prosić mnie o pomoc. Dałam mu wtedy dwa tysiące złotych. Myślałam, że to jednorazowe.
– A potem?
– Potem już nie płakał. Przychodził. Bez uprzedzenia. Czasem raz w miesiącu, czasem co dwa tygodnie. Raz mówił, że brakuje wam na ratę, raz że coś z samochodem, raz że ty jesteś chora... A ja... Ja dawałam. Wierzyłam mu. Myślałam, że ci pomagam.
Zacisnęłam pięści. Moja własna matka była jego stałym źródłem dochodu. Jak pensja. Regularna. I ani razu... ani razu nie zapytała mnie, czy wszystko w porządku.
– Czy on... czy kiedykolwiek powiedział ci, że ja wiem?
– Nie. Wręcz przeciwnie. Mówił, że się wstydzisz. Że jesteś dumna, że nie pozwolisz sobie pomóc. I że… mam się nie wtrącać.
Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie pozwoliłam im płynąć.
– To nie ty się nie wtrąciłaś. To ja przez lata nie miałam pojęcia, że mieszkam z pasożytem.
Nie miał krzty skruchy
– Usiądź. Chcę z tobą porozmawiać – powiedziałam spokojnie, kiedy Hubert wszedł do mieszkania. Zaskoczony, ale nie zaniepokojony. Jak zwykle.
– Co znowu? – burknął. – Przecież już wszystko sobie wyjaśniliśmy.
– Nie, Hubert. Ty powiedziałeś, że brałeś, bo mogłeś. Że skoro matka dawała, to był jej wybór. Ale ja nie zapytałam jeszcze o jedno.
Spojrzał na mnie z lekkim znudzeniem.
– Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś? Dlaczego przez lata grałeś ofiarę, biednego freelancera bez szczęścia?
Milczał chwilę, a potem wzruszył ramionami.
– Bo to działało – odparł z takim spokojem, jakby mówił o prognozie pogody. – Ty byłaś zbyt twarda. Zawsze kalkulowałaś, wszystko analizowałaś, miałaś zasady. A twoja matka? Ciepła, miękka, łatwa do przekonania. Po co miałem walczyć z tobą, skoro mogłem to samo osiągnąć bez wysiłku?
Patrzyłam na niego i czułam, jak w środku wszystko we mnie się wypala. Żadnej skruchy. Żadnej refleksji.
– Czy ty mnie kiedykolwiek kochałeś? – zapytałam cicho.
– Pewnie na początku. Ale z czasem... zrobiłaś się zmęczona. I ciągle się o coś czepiałaś. A ja po prostu próbowałem sobie ułatwić życie. Nie widzę w tym nic złego. Wszyscy tak robią.
Zamknęłam oczy. Przez chwilę panowała cisza.
– Chcę rozwodu, Hubert. To koniec.
Podniósł wzrok. Zobaczyłam cień paniki w jego oczach.
– Serio? Przez to wszystko?
– Tak, „przez to wszystko”. Przez ciebie. Przez kłamstwa, wygodnictwo i brak jakiegokolwiek szacunku. Przez to, że nie chcę już być kobietą, która na własny koszt utrzymuje własne złudzenia.
Pozbyłam się ciężaru
Przeprowadziłam się do mamy na jakiś czas. Potrzebowałam ciszy. Przestrzeni. Poczucia, że chociaż świat się zawalił, mam gdzie schować się przed gruzami. Mama nie zadawała pytań, tylko robiła mi herbatę i zostawiała świeże ręczniki w łazience. Może też czuła się winna. A może po prostu tak wygląda miłość – cicha obecność wtedy, kiedy nie ma już słów.
Czułam żal. Ogromny, ciężki jak głaz, który nosiłam w środku. Do Huberta – za każde kłamstwo, za każdą chwilę, kiedy pozwolił mi się zadręczać, podczas gdy on kombinował za moimi plecami. Do siebie – że nie widziałam tego wcześniej. Że tak łatwo dałam się zmanipulować. I trochę... do mamy. Że dała się wciągnąć w tę grę i nie otworzyła mi oczu.
Ale między tym wszystkim zaczynało się coś nowego. Coś, co przypominało ulgę. Już nie musiałam niczego tłumaczyć. Nie musiałam udawać, że wszystko jest w porządku. Nie musiałam dźwigać dwóch żyć – swojego i Huberta – na własnych plecach.
Zmieniłam hasło do konta. Przeniosłam numer telefonu. Wróciłam do biegania. Zaczęłam jeść śniadania nie w pośpiechu, tylko z przyjemnością. Przestałam szukać wymówek dla kogoś, kto nigdy nie chciał dorosnąć. Czasem jeszcze łapię się na tym, że sprawdzam, czy nie dzwonił. Ale nie dzwoni. I dobrze. Nie chcę więcej być kobietą, którą ktoś oszukuje, bo wie, że się nie sprzeciwi. Wolę być sama – ale w prawdzie. I z godnością.
Iwona, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Małżeństwo to czysty biznes. Ja robię to, co muszę, a mąż wyskakuje z kasy i wszyscy są zadowoleni”
- „Dla męża moje potrzeby były niewidzialne. Dopiero po latach zrozumiałam, że obydwoje chcemy od życia czegoś innego”
- „Mąż zrujnował naszą firmę i zostawił mnie z długami. Pokazałam temu nierobowi, że nie dam sobie w kaszę dmuchać”

