„Myślałam, że mój chłopak zabiera mnie na romantyczny weekend. A on wywiózł mnie na dożynki i kazał słuchać disco polo”
„Moja sukienka, którą kupiłam specjalnie na romantyczną kolację – wsiąkała właśnie tłuszcz z kiełbasy. Mikołaj właśnie zaczął tańczyć z jakąś dziewczyną w ludowym fartuszku, która wyglądała, jakby urwała się z konkursu Miss Dożynki”.

- Redakcja
Zbliżała się nasza rocznica, a Mikołaj od tygodnia chodził tajemniczo uśmiechnięty. Co chwilę rzucał aluzje, że szykuje coś wyjątkowego – coś, co zapamiętam na długo. Ucieszyłam się, bo od dawna marzyłam o wspólnym, romantycznym weekendzie – może nad morzem, może w górach, gdziekolwiek, byle tylko we dwoje, bez jego kolegów i bez telewizora z meczem. Spakowałam więc sukienki, kosmetyki, nawet książkę, gdybyśmy mieli chwilę spokoju. Nie miałam pojęcia, że ta „niespodzianka” będzie miała więcej wspólnego z piwem w plastikowym kubku i głośnikami na wozie niż z romantyzmem.
Romantyczna niespodzianka
– Zamknij oczy – powiedział Mikołaj, kiedy skręciliśmy z głównej drogi na jakąś boczną, pełną dziur i pyłu.
– Mikołaj, daj spokój! I tak nie wiem, gdzie jesteśmy – zaśmiałam się nerwowo.
– No dobra, to chociaż nie patrz w Google Maps. Ma być niespodzianka!
Westchnęłam i rzeczywiście, odpuściłam sobie podglądanie trasy. W końcu to miał być „nasz” weekend. Po trzech godzinach jazdy z jego playlistą pełną techno z lat 2000, zaczęłam się zastanawiać, gdzie właściwie jedziemy. Droga robiła się coraz bardziej wiejska, a krajobraz za oknem przestawał przypominać jakiekolwiek wakacyjne miejsce. Żadnych gór, żadnego jeziora. Tylko krowy, pola i tablice z nazwą nieznanej mi gminy.
– Jesteśmy! – zawołał Mikołaj z triumfem, zatrzymując się na klepisku obok ogromnego namiotu. – Niespodzianka!
Wysiadłam z auta i spojrzałam wokół. Przede mną stały stragany z oscypkami, pajdami chleba i watą cukrową. Z głośników dudniło „Jesteś szalona”, a w oddali widziałam grupkę kobiet w strojach ludowych ustawiających się do tańca.
– To… dożynki? – zapytałam, nie dowierzając.
– No! Ale nie takie zwykłe! To największe w regionie. Będzie Zenek, pokaz fajerwerków i konkurs rzutu beretem! Fajnie, co?
Poczułam, jak robi mi się słabo. Nie miałam słów.
– Ty chyba żartujesz… – wyszeptałam.
– No przestań! Będzie super. Zobaczysz!
Tylko że ja nie przyjechałam tu, żeby słuchać disco polo i jeść kiełbasę z grilla. Marzyłam o czymś zupełnie innym.
Wiejskie śpiewy i kłopoty
Chwilę później siedziałam na plastikowym krzesełku przy stoliku z ceratą w biało-niebieską kratę. Przed sobą miałam kubek piwa, które dostałam bez pytania, i zapach kiełbasy, który wgryzał się w moje włosy i ubranie. Mikołaj był w swoim żywiole – uściski z organizatorami, zdjęcia z kogutem zrobionym ze słomy, a do tego piąteczki z typami w koszulkach „Team Traktor”.
– Daj spokój, weź się wyluzuj! – zawołał, podając mi talerz z bigosem. – Ty to zawsze musisz mieć wszystko pod linijkę. Spontan, kochanie, spontan!
Spontan? Moja sukienka – ta w kwiaty, którą kupiłam specjalnie na romantyczną kolację – wsiąkała właśnie tłuszcz z kiełbasy. Do tego jeden z dzieciaków przelatujących z watą cukrową otarł się o mnie, zostawiając lepką smugę na rękawie. Miałam ochotę wstać i wrócić do auta, ale Mikołaj właśnie zaczął tańczyć z jakąś dziewczyną w ludowym fartuszku, która wyglądała, jakby urwała się z konkursu „Miss Dożynki”.
– Przepraszam, a mogę panią poprosić? – usłyszałam nagle. Starszy pan z siwym wąsem wyciągał do mnie rękę. – Mamy teraz kujawiaka. Każda para mile widziana!
– Ja… ja dziękuję… – wyjąkałam, speszona.
Mikołaj, zobaczywszy to, podszedł i uśmiechnął się szeroko:
– No dalej, zatańcz z panem Staszkiem! On co roku wygrywa turniej! Trzeba uszanować tradycję!
Uszanować? Ja chciałam uszanować swoje marzenia, które właśnie rozlatywały się jak pióra z poduszki na tym wietrznym klepisku.
Co ja tu robię?!
Była dziewiętnasta, a ja czułam się, jakbym była na jakimś festynie z koszmaru. Mikołaj nie odstępował baru, trzymając piwo jak trofeum, i z każdym kolejnym łykiem stawał się głośniejszy. Co chwilę poznawałam kolejnych jego kumpli z dzieciństwa, którzy klepali mnie po ramieniu. Śmiali się, ja próbowałam się uśmiechać, ale bolała mnie twarz i serce.
Usiadłam z boku, na belce słomy, i wyjęłam telefon. Zero zasięgu. Zero internetu. Zero ucieczki. Spojrzałam na zdjęcie, które zrobiłam rano – ja i Mikołaj w aucie, z napisem „Nasza rocznica <3”. Wyglądaliśmy na zakochanych. A teraz?
– Nie płacz – powiedział jakiś chłopak, podając mi chusteczkę. Miał może dwadzieścia lat, brudne ręce i szczery uśmiech. – Dziewczyny z miasta zawsze płaczą na dożynkach. Ale potem się przyzwyczajają.
– Ja się nie chcę przyzwyczajać – powiedziałam cicho. – Ja tu nawet nie chciałam przyjeżdżać.
– To po co przyjechałaś?
Spojrzałam na niego i uświadomiłam sobie, że nie potrafię odpowiedzieć. Z miłości? Z naiwności? Z braku odwagi, żeby powiedzieć „nie”? W tym momencie ze sceny rozległy się pierwsze takty „Przez twe oczy zielone”. Cały tłum zawył z zachwytu, a Mikołaj wyciągnął do mnie rękę, jakby nic się nie stało.
– Kochanie! No chodź, nasza piosenka!
– To nie jest nasza piosenka – powiedziałam i wstałam, idąc w przeciwnym kierunku.
Zgubiłam się w tym chaosie
Spacerowałam między straganami, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Co chwilę ktoś oferował mi korale z plastiku, śmieszne kapelusze z napisem „Królowa wsi” albo smażone oscypki z żurawiną. Pachniało olejem, piwem i spaloną watą cukrową. Czułam się jak aktorka na scenie, której ktoś pomylił rolę – zamiast zagrać kochankę z romansu, dostałam rolę w prowincjonalnym kabarecie. Zatrzymałam się przy stoisku z ręcznie robioną biżuterią. Starsza kobieta w chuście spojrzała na mnie uważnie.
– Z miasta jesteś, co?
– Trochę to widać? – uśmiechnęłam się krzywo.
– Aż za bardzo. Dziewczyno, ty tu pasujesz jak zupa mleczna do wesela. Ale ładna jesteś. Pewnie chłopak cię przywiózł?
– Na rocznicę… – przyznałam.
– A taki romantyczny… – mruknęła, ale w jej głosie nie było ironii, raczej współczucie.
Przez chwilę chciałam się jej zwierzyć. Powiedzieć, jak bardzo się pomyliłam. Jak bardzo boli, kiedy ktoś nie widzi, że się starasz. Że masz nadzieję, marzenia, uczucia. Zamiast tego kupiłam parę kolczyków z koralików. Takich kiczowatych, kolorowych, zupełnie nie w moim stylu.
– A co, niech się zdziwi – mruknęłam, chowając je do kieszeni.
Wróciłam na plac i zobaczyłam Mikołaja. Stał przy scenie, rozmawiał z jakąś dziewczyną w koronie z ziół. Gdy mnie zobaczył, pomachał jakby nigdy nic. Uśmiechnęłam się. Ale to nie był szczery uśmiech. To był uśmiech kobiety, która właśnie zrozumiała, że jeśli sama nie zmieni scenariusza, będzie tkwić w tej tragifarsie do końca.
Między kiełbasą a rozczarowaniem
– Gdzieś ty była? – zapytał Mikołaj, kiedy zbliżyłam się do niego. – Już miałem iść cię szukać! Myślałem, że cię porwali albo coś…
– Nie. Po prostu potrzebowałam chwili dla siebie – odpowiedziałam spokojnie.
– A nie mogłaś powiedzieć? Ja się tu martwię, a ty latasz po wiosce jak jakaś zagubiona turystka. Przecież miało być fajnie! – oburzył się i już wiedziałam, że nie ma pojęcia, co czułam przez ostatnie godziny.
– Mikołaj, ty naprawdę myślałeś, że to będzie dla mnie fajne? Że dożynki z disco polo i kiełbasą z grilla to coś, o czym marzyłam?
Zamilkł na chwilę, zaskoczony moim tonem. W końcu wzruszył ramionami.
– No ale mówiłem, że to będzie niespodzianka…
– Bo jest. Ale taka, którą będę opowiadać ludziom jako przestrogę – prychnęłam. – Wiesz, co miałam w walizce? Sukienkę na kolację, perfumy, które oszczędzałam na specjalne okazje, książkę o miłości. A nie dresy i kalosze na błoto.
– Ale przecież jest śmiesznie! – próbował ratować sytuację. – No zobacz, jak się ludzie bawią!
– Może ty się bawisz, Mikołaj. Ale ja czuję się jak tło do twojego wiejskiego stand-upu. I to nie jest zabawne.
Poczułam, że nie mam już siły tłumaczyć. Odwróciłam się i wróciłam do auta. Usiadłam, zamknęłam drzwi i oparłam głowę o szybę. Z głośników na placu rozbrzmiewał właśnie hit, który pewnie miał być naszą „piosenką”. A ja zrozumiałam, że właśnie przestaje nią być.
Liczyłam na coś innego
Następnego dnia Mikołaj próbował się zachowywać normalnie, jakby nic się nie wydarzyło. Zjadł jajecznicę na plastikowym talerzyku, powiedział, że miał kaca „życia” i zaproponował, że wrócimy wcześniej, jeśli bardzo chcę. Ale to już nie miało znaczenia. Nie chodziło tylko o dożynki, o kiełbasę czy nawet o disco polo. Chodziło o to, że wciąż byłam tą samą dziewczyną, która chciała od życia trochę więcej niż śmianie się z koguta ze słomy i picie piwa pod namiotem.
Kiedy wróciliśmy do domu, rozpakowałam walizkę. Sukienka nadal pachniała nadzieją. Perfumy stały nietknięte. Książka miała zagięty róg w miejscu, w którym przestałam czytać – w drodze na „niespodziankę”. Usiadłam na łóżku i pozwoliłam sobie na chwilę ciszy. W tej ciszy zrozumiałam, że czasami miłość nie wystarcza. Że można się bardzo starać, dawać szansę, milczeć w imię pokoju – ale jeśli ktoś nigdy nie słucha, to nie zauważy, kiedy się odchodzi.
Tydzień później powiedziałam Mikołajowi, że potrzebuję przerwy. Spojrzał na mnie jak na wariatkę.
– Ale przecież było fajnie… – powiedział.
Właśnie. Dla niego. Nie potrzebuję wielkich gestów. Potrzebuję kogoś, kto zanim kupi bilet, zapyta: „Czy to też twoje marzenie?”. Nie chcę już być dodatkiem do cudzego świata. Chcę stworzyć własny. I tym razem – tylko dla siebie.
Patrycja, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wiedziałam, że synowa przyniesie wstyd naszej rodzinie. To, co zrobiła na ślubie, przyprawiło mnie o ciarki żenady”
- „By wyrwać się z domu wmówiłam wszystkim, że znalazłam pracę. Tak naprawdę siedziałam w knajpie i sączyłam matche”
- „Przez 3 lata żyłem w trójkącie i nie mam wyrzutów sumienia. W jednym domu miałem ugotowane, w drugim zapewnione uciechy”

