„Myślałam, że mężowi już na mnie nie zależy. Na święta sprawił mi prezent-niespodziankę, który poruszył moje serce”
„Tomek wyszedł rano, niby coś załatwiać. Nie powiedział dokładnie co. Nie pytałam. Ostatnio coraz częściej znikał na kilka godzin, wracał zmęczony, nieobecny. Bywały dni, kiedy przez cały wieczór nie zamienialiśmy ze sobą ani jednego zdania. Usłyszałam, jak otwiera drzwi. Spojrzałam na zegarek: osiemnasta. Westchnęłam i wstałam z podłogi”.

Od pewnego czasu czuję, jakby moje życie stało się zupełnie przezroczyste. Jakbym ja sama stała się niewidzialna i istniała tylko po to, by ogarniać rzeczywistość, której nikt nie zauważa, dopóki coś się nie zawali. Pranie, sprzątanie, nowa dieta dla Tymka, ogarnianie finansów i wszystkiego wokół. Kalendarz w mojej głowie to nie miesiące czy święta, tylko terminy zapłat poszczególnych rachunków i planowanie zakupów na dwa tygodnie naprzód.
Siedziałam na brzegu łóżka i wpatrywałam się w tapetę, która zaczęła się odklejać przy kaloryferze. Kiedy ostatnio się śmiałam? Albo kiedy czułam, że ktoś patrzy na mnie jak na kobietę? Od miesięcy byłam tylko gosposią — „tą, która wszystko ogarnie”. Nie Ewą, nie żoną i na pewno nie partnerką. A przecież kiedyś... kiedyś byłam dziewczyną, która potrafiła płakać ze śmiechu. Która lubiła seks, zapach kawy i nową szminkę.
Zamrugałam i spojrzałam na telefon. Wiadomość od Izy, mojej przyjaciółki: „W tym roku też bez prezentów?”.
Nie byłam wesoła
Zadzwoniłam. Odbierając, Iza od razu rzuciła:
— Nie mów tylko, że znowu odpuszczasz święta. Ewa, no błagam cię.
— Nie chodzi o święta — odparłam cicho. — Chodzi o to, że... ja już nawet nie mam siły udawać, że mnie to obchodzi.
— Ale przecież zawsze lubiłaś święta.
— Lubiłam. Jak jeszcze byłam kimś więcej niż tylko gosposią. Jak Tomek mnie przytulał, a nie mijał jak powietrze. Jak marzyłam o czymś więcej niż przespać trzy godziny bez przerwy.
— Ewa... — westchnęła Iza.
— Nie chcę prezentu. Nie chcę nic. Mamy ważniejsze wydatki. Po co komu nowy zapach, kiedy sedes przecieka, a ja nie mam kiedy się wyspać?
— Ale ty... Ty przecież też jesteś ważna — powiedziała łagodnie Iza.
— Nie, nie jestem. Już nie. — Rozłączyłam się. W tle usłyszałam jak Tymek mruczy coś przez sen. Wstałam, zajrzałam do niego, ale się nie obudził. Chociaż on mógł spokojnie pospać.
Kiedy później wrócił Tomek, znowu rozmawialiśmy tak, jak zwykle:
— Zjadłeś coś? — zapytałam.
— Nie miałem czasu.
— Zimno w domu. Znowu coś z ogrzewaniem?
— Możliwe. Sprawdzę jutro.
— Mhm.
I ta cisza. On poszedł pod prysznic, a ja do kuchni. Tak wyglądamy teraz: dwa cienie, które kiedyś się kochały. Może nie powinnam się przejmować? W końcu i tak mieliśmy nowy dom, ten, na który tyle oszczędzaliśmy, a który obecnie stał pusty, bo... nie było czasu. Tak jak i dla nas go nigdy nie było.
Mnie już dawno przestał dostrzegać
Wzięłam wolne dzień przed Wigilią, bo inaczej nie dałabym rady niczego przygotować. Tymek był marudny, jakby wyczuwał, że coś wisi w powietrzu. Przez większość dnia nosiłam go na rękach, a gdy wreszcie zasnął, zaczęłam ogarniać kuchnię. Karp był jeszcze zamrożony, kapusta się gotowała, a ja siedziałam na podłodze, próbując wyczyścić piekarnik. Bolały mnie kolana, miałam zimne dłonie i marzyłam tylko o tym, żeby móc na chwilę zamknąć oczy.
Tomek wyszedł rano, niby coś załatwiać. Nie powiedział dokładnie co. Nie pytałam. Ostatnio coraz częściej znikał na kilka godzin, wracał zmęczony, nieobecny. Bywały dni, kiedy przez cały wieczór nie zamienialiśmy ze sobą ani jednego zdania. Usłyszałam, jak otwiera drzwi. Spojrzałam na zegarek: osiemnasta. Westchnęłam i wstałam z podłogi.
— Wróciłeś — rzuciłam bez emocji.
— Miałem robotę — odpowiedział, zdejmując kurtkę.
— Nie musiałeś nic mówić. I tak nie pytałam — powiedziałam z lekką ironią.
Pokręcił głową, odwrócił się i poszedł do pokoju Tymka. Po chwili słyszałam, jak do niego mówi, jak go przytula. A ja znów poczułam się przezroczysta. Jego troska była szczera, widziałam to. Ale dotyczyła tylko dziecka. Mnie już dawno przestał dostrzegać. Zabrałam się za krojenie warzyw. Przy kuchennym blacie zderzyliśmy się przypadkiem ramionami. Spojrzał na mnie jakby zaskoczony, że stoję tak blisko.
— Wszystko gotowe? — zapytał.
— Sama robię, jak co roku — odpowiedziałam chłodno. — Może jutro pomożesz.
— Może.
— Ale nie musisz. Przyzwyczaiłam się — dodałam, chociaż wcale nie chciałam tego mówić.
W powietrzu wisiało napięcie. Tyle lat razem, a nie potrafiliśmy już nawet porozmawiać. Późnym wieczorem, kiedy Tymek znowu zaczął płakać, zadzwoniła mama. Wyszłam na korytarz, żeby nie obudzić Tomka.
— Nie oczekuję już niczego — powiedziałam jej. — Byleby nie krzyczał. Byleby nie złościł się o wszystko. Niech po prostu będzie cicho.
— Córeczko, święta to nie czas na ciche wojny — odpowiedziała cicho. — Dajcie sobie szansę.
Nie odpowiedziałam. Czułam, że nie mamy już w sobie siły na dawanie czegokolwiek. Żyliśmy obok siebie, dzieląc rachunki, łóżko i opiekę nad dzieckiem, ale nie dzieliliśmy już nic więcej. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz się do mnie uśmiechnął. Tamtego wieczoru długo siedziałam w kuchni, patrząc w jedno miejsce. Pomyślałam, że może nasze małżeństwo po prostu się wypaliło. I może wcale nie ma co ratować.
Wręczył mi klucze
Wigilia od rana była jak bieganie przez labirynt: bez mapy, bez planu, w ciągłym pośpiechu. Tymek znowu płakał. Miałam wrażenie, że każda minuta to jakieś nowe „muszę”. Muszę zdążyć z barszczem, muszę przypilnować ryby, muszę wymyślić coś, co ukryje moje zmęczenie.
Tomek znów wyszedł. Bez słowa. Usłyszałam tylko trzask drzwi i tyle. Siedziałam wtedy przy stole, lepiąc pierogi, i nawet się nie obejrzałam. W głowie miałam już cały scenariusz: wróci pod wieczór, zje, pomoże może przy zmywaniu, potem usiądzie z pilotem w ręku i tyle będzie z Wigilii. Nie mówiłam Tymkowi, że Święty Mikołaj przyniesie coś specjalnego. Nie miałam siły wymyślać bajek.
Kupiłam mu mały zestaw klocków i czekoladę w kształcie bałwana. Na więcej nie było ani pieniędzy, ani siły. Dobrze, że chociaż on cieszył się na święta, że mógł z nich w pełni korzystać.
Przed kolacją przebrałam się w czarną sukienkę. Nie dlatego, że miałam ochotę. Po prostu była czysta i nie trzeba było jej prasować. Spięłam włosy, pomalowałam rzęsy, ale kiedy spojrzałam w lustro, nie widziałam w nim kobiety, tylko matkę i gospodynię.
Tomek wrócił tuż przed kolacją. Przyniósł w rękach siatkę z bułkami i butelkę wina.
— Jeszcze coś trzeba? — zapytał, jakby pytał kasjerkę w sklepie.
— Nie, wszystko gotowe — odpowiedziałam.
Usiedliśmy we trójkę przy stole. Ja, on i Tymek, który z radością pałaszował barszcz. Poza tym było cicho. Bez kolęd, bez śmiechu. Tomek zjadł karpia, ja z trudem przełknęłam uszko. Widziałam, jak spogląda w moją stronę, ale nie mówił nic. Myślałam: teraz powie, że mnie kocha, że coś dla mnie ma, że przeprasza. Ale nic takiego nie padło. Kiedy już sprzątałam ze stołu, podszedł do mnie i wręczył mi klucze.
— Co to? — zdziwiłam się.
— Musimy jechać — powiedział tylko. — Weź Tymka. Zaczekam w samochodzie.
Byłam w szoku
Zrobiło mi się dziwnie gorąco. Nie wiedziałam, co mam czuć. Nie miałam pojęcia, czemu chce jechać do nowego domu, ale co miałam zrobić? Na miejscu przeszłam powoli przez bramę, otworzyłam drzwi... i przez chwilę myślałam, że to nie ten budynek. Wszystko było nowe. Piękne jasne panele, dalej miękka wykładzina, ciepłe światło i błyszczące, proste lustro. Pachniało świeżością i czymś jeszcze.
Stałam na środku i nie mogłam się ruszyć.
— Mówiłaś, że śmierdzi grzybem. Nie mogłem patrzeć, jak się dusisz — usłyszałam za sobą jego głos.
Odwróciłam się. Stał oparty o framugę, z rękami w kieszeniach. Tymek biegał po holu, wykrzykując jakieś radosne hasła.
— Zrobiłeś to... naprawdę? Dla mnie? — wykrztusiłam.
— Dla ciebie. Ale korzystamy wszyscy — powiedział z tym swoim półuśmiechem, który znałam z dawnych lat.
Poczułam, jak coś we mnie drga. Coś, co zapomniałam, że istnieje. Łzy napłynęły mi do oczu i nie wiedziałam, co powiedzieć.
— Tomek... — zaczęłam, ale nie dokończyłam.
Nie miałam siły. Przysiadłam na brzegu sofy w salonie, który jeszcze nie tak dawno przypominał magazyn z pudłami i zasłoniłam twarz dłońmi.
— Nie płacz, Ewa... To tylko dom.
— Właśnie. Tylko dom... — szepnęłam, ale już wiedziałam, że to było coś więcej.
Nie było między nami pustki
Siedziałam na brzegu wanny, z dłonią opartą o nową baterię, jakby to był jakiś dowód, że to się naprawdę stało. Nie umiałam się jeszcze ucieszyć, za dużo było we mnie spięć i niedowierzania. Ale przypomniałam sobie coś: Tomka, który kiedyś przyjechał pod mój akademik tylko po to, żeby przynieść mi pomarańcze i wziąć mnie na spacer. Nic nie musiał wtedy mówić — wystarczało, że był. To wykończenie domu było takie samo.
Usłyszałam ciche pukanie. Tomek zajrzał do środka.
— Nie wiedziałam, że jeszcze ci zależy — przyznałam.
— Zawsze mi zależało. Tylko czasem nie wiem, jak to pokazać.
Usiadł na podłodze, opierając się o drzwi. Przez chwilę milczeliśmy. Potem zapytał, czy może zostać. Kiwnęłam głową. Siedzieliśmy tam jak dzieciaki, które coś przeskrobały i nie wiedzą, jak się przyznać. Ale pierwszy raz od dawna nie było między nami tej chłodnej pustki.
Spojrzał na mnie
Nie mogłam zasnąć. Wróciliśmy do starego mieszkania, światła już dawno zgasły, ale moje myśli krążyły uparcie wokół jednej sceny: jego dłoni, która podała mi klucze. Może to nic wielkiego. Może ktoś inny nie zrobiłby z tego takiego wydarzenia. Ale dla mnie, dla nas, to był znak. Taki bez słów. Zrozumiały tylko wtedy, jeśli znało się te wszystkie lata ciszy i przemilczeń.
Leżałam obok Tymka, czułam jego ciepły oddech. Spał spokojnie, pierwszy raz od kilku dni nie budząc się z płaczem. Wpatrywałam się w sufit, a w myślach układałam słowa, których od dawna nie wypowiedziałam. Że mi przykro. Że się boję. Że nie wiem, jak być dalej razem, ale bardzo chciałabym próbować.
O czwartej nad ranem usłyszałam, jak Tomek krząta się w kuchni. Wyszłam z sypialni. Stał przy oknie, pił herbatę.
— Dziękuję — powiedziałam cicho. — Nie za dom. Za to, że chciałeś coś naprawić.
Spojrzał na mnie. W jego oczach było zmęczenie, ale też coś jeszcze. Może żal... albo ulga.
— Też chciałbym, żeby było inaczej — odpowiedział. — Może nie od razu, ale... może jakoś się uda.
— Może — przyznałam.
To była ta chwila. I pojawiła się nadzieja, że może to nie koniec.
To nie był cud
Nazajutrz nasz dom wciąż pachniała nowością. Przyjechaliśmy tam na chwilę, by poprzeglądać rzeczy w pudłach, może pomyśleć, gdzie co postawić. Stałam chwilę na tarasie, jakby to był azyl: nowe miejsce, w którym mogłam złapać oddech. Trzymałam w dłoniach klucze. Bo to dzięki nim coś tam, w środku, znó we mnie drgnęło.
Tomek robił coś w kuchni, Tymek bawił się w salonie znalezionymi pluszakami. Życie płynęło tak samo, jak zawsze, ale między nami nie było już tej kompletnej obojętności. Przynajmniej nie dziś. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Włożyłam klucze do kieszeni. Nie był tylko do nowego domu, ale i do czegoś z przeszłości. Do nas sprzed lat. Do mnie samej. To nie był cud. Ale może jakiś początek.
Ewa, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „To miała być zwykła mikołajkowa kawa. Facet przyszedł z różami i w jednej chwili wywrócił moje życie do góry nogami”
- „Kalendarz adwentowy od teściowej roztopił moje serce. Ukryła w okienku drobiazg, który zapamiętam na całe życie”
- „Nie miałam pieniędzy na święta i poprosiłam o pomoc najbliższych. Zamiast tego sprezentowali mi upokorzenie”

