„Myślałam, że mąż naprawia altankę. Odgłosy, które dochodziły ze środka, brzmiały jednak inaczej niż remont”
„– Aśka, to nie tak… – zaczął Marek, podrywając się, z wyrazem winy na twarzy. Ale co mógł powiedzieć? Jak mógł wytłumaczyć swoje ręce na jej udzie, jej dłonie na jego szyi? – Nie tak? – mój głos podniósł się o oktawę, ręce mi drżały, a łzy same spływały po policzkach. – To co to niby jest, Marek? Masaż relaksacyjny?”.

- Redakcja
Czasami myślisz, że znasz swojego męża na wylot. Wierzysz, że to dobry człowiek, partner, ojciec, na którego możesz liczyć w każdej sytuacji. Tak przynajmniej przez lata wydawało się mnie. Byliśmy razem dwanaście lat – dobre, złe, czasami nijakie, ale nasze. Dzieci, dom, praca, wspólne zakupy w markecie, codzienna rutyna.
W weekendy Marek zawsze majsterkował w ogrodzie – coś poprawiał, coś przykręcał, coś malował. Tak przynajmniej mówił. A ja, głupia, wierzyłam. Myślałam, że on po prostu lubi spędzać czas na zewnątrz, z narzędziami w ręku, że to jego sposób na oderwanie się od problemów. Może trochę się zaniedbaliśmy – ja, dzieci, dom, codzienne obowiązki. Ale przecież każdemu zdarza się zgubić w rutynie, prawda? Nie byłam o niego zazdrosna. Aż do tamtego popołudnia. Dziwne stuki w altance, cichy śmiech – to nie były dźwięki remontu. Wtedy pierwszy raz coś we mnie pękło. Coś, co już nigdy nie wróciło na swoje miejsce.
Między nami był chłód
Siedziałam przy kuchennym stole, obracając w palcach łyżeczkę od herbaty. Dzieci bawiły się w salonie – ich śmiechy i tupot stóp odbijały się echem po mieszkaniu. Za oknem czerwcowe słońce rozświetlało ogród, w którym Marek krzątał się od rana. Słyszałam jego stukanie, szuranie narzędzi, co jakiś czas głośniejsze przekleństwo, kiedy coś mu nie szło. Niby wszystko wyglądało normalnie, a jednak... od pewnego czasu coś mi nie grało. Może to sposób, w jaki od kilku miesięcy rzadziej patrzył mi w oczy? A może te wieczory, kiedy mówił, że „zostaje dłużej w pracy”, ale wracał z dziwnym zapachem na koszuli? Zapachem, którego nie znałam.
– Mamo, mogę iść do taty? – zapytała mnie Hania, wskazując ogród za oknem.
– Lepiej nie, kochanie. Tata jest zajęty, nie przeszkadzaj mu teraz – odpowiedziałam, siląc się na uśmiech.
Bo tak się robi, prawda? Uśmiechasz się, chociaż serce masz ciężkie jak głaz. Udajesz, że wszystko jest w porządku, bo przecież nie chcesz domowych burz. Może wyolbrzymiam, może to tylko moja wyobraźnia, a Marek naprawdę naprawia tę altankę dla nas wszystkich. Może...
Westchnęłam, wstając od stołu. Zerknęłam przez okno. Marek stał tyłem, pochylony nad stołem warsztatowym. Obok niego coś leżało – kawałek materiału? Kolorowy, jakby... bluzka? Serce zabiło mi mocniej. – Joanna, uspokój się, to pewnie szmata do wycierania narzędzi – próbowałam siebie przekonać. Ale w środku czułam coś innego. Coś, co bolało, choć jeszcze nie wiedziałam dlaczego.
Tego było za wiele
Dźwięk stukania w altance nie dawał mi spokoju. Cichy, rytmiczny, zupełnie inny niż odgłos młotka czy piły. Jakby… szept, szelest, a potem krótki śmiech, stłumiony, jakby ktoś chciał go ukryć. Wpatrywałam się przez okno, trzymając kubek w dłoniach, które nagle zrobiły się lodowate. Marek mówił, że dziś ma skończyć altankę, bo „pogoda dobra, deski trzeba zabezpieczyć przed deszczem”.
Odwróciłam się od okna i poszłam do dzieci.
– Nie podchodźcie tam teraz, tatuś pracuje – rzuciłam szybko, siląc się na lekki ton.
Siedliśmy razem na kanapie, ale nie potrafiłam się skupić na bajce, którą oglądali. Myśli mi pulsowały w głowie.
– Może to tylko sąsiad coś mu pomaga? – próbowałam się uspokoić, ale przecież dobrze wiedziałam, że nasz sąsiad Jacek od tygodni chorował, a na podwórku była tylko Kasia. Kasia, która kilka dni temu przywitała mnie dziwnym uśmiechem, odwracając wzrok. Kasia, która od jakiegoś czasu częściej zaglądała do nas, żeby coś pożyczyć.
Usłyszałam cichy stuk w szybę. Ptak? Nie. To mój niepokój w głowie stukał coraz głośniej. Serce mi waliło, a ręce drżały. Coś mnie tknęło – poszłam do kuchni, uchyliłam okno. I wtedy usłyszałam… cichy jęk, kobiecy, a potem jego szept:
– Cicho, Kasia, ktoś usłyszy…
Krew odpłynęła mi z twarzy. Czułam, że świat zaczyna się chwiać. Nie, to nie może być prawda. Mój Marek, mój mąż, ojciec naszych dzieci… z nią? W altance? W naszym ogrodzie?!
Odłożyłam kubek, który stuknął o blat, prawie się rozbijając. – Nie, Aśka, spokojnie… Nie wybiegaj teraz, nie rób sceny… – mówiłam do siebie, ale nogi już same niosły mnie w stronę drzwi.
Byłam wściekła
– Co ty wyprawiasz?! – krzyknęłam, szarpiąc za drzwi altanki, które zaskrzypiały. Widok, który zobaczyłam, wrył mi się w pamięć jak najgorszy koszmar. Marek siedział na ławce. Obok niego Kasia, w rozpiętej bluzce, włosy roztrzepane, a policzki zaróżowione. Jej stanik leżał na ziemi, tuż przy skrzynce z narzędziami. Ich oczy – szeroko otwarte, zaskoczone, jakby to ja robiła coś złego.
– Aśka, to nie tak… – zaczął Marek, podrywając się, z wyrazem winy na twarzy. Ale co mógł powiedzieć? Jak mógł wytłumaczyć swoje ręce na jej udzie, jej dłonie na jego szyi?
– Nie tak? – mój głos podniósł się o oktawę, ręce mi drżały, a łzy same spływały po policzkach. – To co to niby jest, Marek? Masaż relaksacyjny?
Kasia szybko zaczęła zapinać bluzkę, unikając mojego wzroku.
– Joasia, przepraszam… Ja… To nie powinno się zdarzyć, to był błąd…
– Błąd? – parsknęłam gorzko. – A ile razy już ten błąd popełnialiście? Co tydzień? Co miesiąc? Kiedy ja w kuchni gotowałam obiad, a dzieci pytały, kiedy tatuś przyjdzie?
Marek podszedł do mnie, wyciągając ręce, jakby chciał mnie przytulić.
– Kochanie, posłuchaj… To… to nie miało znaczenia.
Odsunęłam się jak poparzona.
– Nie dotykaj mnie! Nie waż się mnie dotykać!
W altance pachniało potem i perfumami – nie moimi. Serce waliło mi jak młot. Czułam, że zaraz się rozpadnę na kawałki. Kasia stała, skulona, z głową spuszczoną, a Marek patrzył na mnie z oczami pełnymi błagania. Ale ja nie chciałam już słuchać. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam, trzaskając drzwiami, za sobą słysząc jeszcze jego głos:
– Joanno, to nie tak… to naprawdę nie tak!
Nie chciałam tego słuchać
Kasia przyszła za mną do domu. Stała na progu, bledsza niż zwykle. Patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi, zapłakanymi oczami, jakby chciała, żebym poczuła dla niej litość. Ale nie czułam nic – tylko wściekłość, która pulsowała mi w skroniach, rozsadzała głowę, dławiła oddech.
– Joanna, ja… – zaczęła cicho, a ja od razu ją przerwałam.
– Jak mogłaś?! Jak mogłaś mi to zrobić?! – głos mi drżał, dłonie zacisnęły się w pięści. – Mieszkamy obok siebie, nasze dzieci się bawią razem… Ty… Ty wiedziałaś, co robisz, Kasia!
– Wiem, wiem… – szepnęła, spuszczając głowę. – To był błąd. Ja… Marek powiedział, że… że między wami już się skończyło… że ty go nie kochasz…
– Skończyło się? – parsknęłam. – Kłamstwa. Jedno wielkie kłamstwo! A ty w to uwierzyłaś? Uwierzyłaś, że mój mąż, ojciec moich dzieci, jest wolnym facetem, który może skakać z kwiatka na kwiatek?
Kasia zacisnęła dłonie na kubku, jakby chciała go rozgnieść.
– Ja… nie chciałam cię zranić… To się samo tak…
– Samo?! – wykrzyknęłam, podchodząc bliżej. – Bluzka ci się sama rozpięła? Wlazłaś mu na kolana w altance, dwa metry od miejsca, gdzie bawią się nasze dzieci?!
Kasia zaczęła płakać, zasłaniając twarz dłonią, ale to mnie już nie ruszało. Patrzyłam na nią z mieszaniną odrazy i złości.
– Wynicha mojego domu. Nie chcę cię tu więcej widzieć.
Stała przez chwilę jak wryta, potem odwróciła się i wyszła, a ja stałam jeszcze chwilę w przedpokoju, patrząc na zamknięte drzwi, czując w środku pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej.
Mąż mnie przepraszał
Wieczorem Marek wrócił do domu. Cicho zamknął drzwi, jakby bał się hałasem rozsypać nasze życie na jeszcze mniejsze kawałki. Stałam w kuchni, ręce oparte o blat, a w oczach – pustka. Patrzył na mnie przez chwilę, jakby szukał słów, które wszystko naprawią. Ale takich słów nie było.
– Asiu… – zaczął cicho, ale podniosłam rękę, żeby go uciszyć.
– Nie. Teraz mów. Nie chcę twoich cichych westchnień, wymówek, że to nie tak, że to nie miało znaczenia. Powiedz mi prawdę, Marek. Dlaczego? Dlaczego mi to zrobiłeś? Czy nasze życie było takie złe?
Westchnął głęboko, przetarł twarz dłonią i usiadł ciężko przy stole.
– Nie wiem… Nie wiem, co we mnie wstąpiło. To był impuls… Chwila słabości…
– Impuls?! – wrzasnęłam, czując, jak łzy wściekłości spływają po policzkach. – A co z naszymi dziećmi, Marek?! Co z naszym domem, z nami?! To też był impuls?
Patrzył na mnie, a w jego oczach była mieszanka żalu i strachu.
– Przepraszam. Wiem, że to niczego nie zmienia, ale… przepraszam.
Cisza, która zapadła po tych słowach, była dusząca. Czułam, jak drżą mi dłonie, jak serce wali w piersi, jakby miało zaraz wyskoczyć.
– Przepraszam? – powtórzyłam cicho, z goryczą w głosie. – Myślisz, że to wystarczy? Że tym jednym słowem możesz wszystko naprawić?
Odwróciłam się, patrząc przez okno na ciemniejące niebo. A potem powiedziałam coś, czego sama się po sobie nie spodziewałam:
– Marek, nie wiem, co dalej. Nie wiem, czy jeszcze potrafię ci ufać. Nie wiem, czy potrafię z tobą być.
Nie odpowiedział. Siedział cicho, jakby przyjął ten wyrok bez walki. A ja stałam tam, czując, że ziemia osuwa mi się spod nóg. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że człowiek, którego kochałam, którego znałam na wylot – potrafił tak bezlitośnie wszystko zniszczyć. I naprawdę nie wiedziałam, co dalej z nami będzie.
Joanna, 40 lat
Czytaj także:
- „Teściowa pomogła mi znaleźć pracę i otworzyła dla mnie serce. Spuściłam na chwilę gardę, ale czy było warto?”
- „Żyjemy z mężem w jednym domu, ale jak współlokatorzy. Kiedyś byłam jego diamentem, dziś raczej pyłem”
- „Nie rozmawialiśmy o kasie, aż zabrakło nam na rachunki. Dziura w budżecie była tam, gdzie najmniej bym się jej spodziewała”

