„Myślałam, że mąż jedzie w delegację, ale zamiast do Gdańska trafił z kochanką na Majorkę. Mam nagranie”
„Justyna. Imię, które obiło mi się kiedyś o uszy. Pracowała z nim? Kiedyś wspomniał o „nowej” w dziale marketingu. Nie wyglądała na zagrożenie. Teraz już wiedziałam – to była ona”.

- Redakcja
Nigdy nie byłam kobietą podejrzliwą. Wierzyłam w związki budowane na zaufaniu, a nie na kontrolowaniu się nawzajem. Mój mąż od lat jeździł w delegacje – Gdańsk, Wrocław, czasem Poznań. Znałam ten rytm na pamięć: krótki pożegnalny pocałunek, walizka spakowana na szybko i „do zobaczenia w piątek”. Nigdy nie sprawdzałam, czy rzeczywiście tam jedzie. Aż do tego jednego razu. Może to przez sposób, w jaki unikał kontaktu, może przez jego spojrzenie – chłodne, nieobecne. Albo po prostu moja intuicja przestała spać. I właśnie wtedy postanowiłam go nagrać.
Niepokój pod skórą
W czwartek wieczorem siedzieliśmy razem w kuchni. On – przy laptopie, ja – z herbatą, przewijając bezmyślnie wiadomości na telefonie. Od lat nasze wieczory wyglądały podobnie. I właśnie to mnie niepokoiło. Była jak duch – niby fizycznie przy mnie, ale myślami bardzo, bardzo daleko.
– Jutro jadę do Gdańska, na trzy dni – rzucił, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Znowu? – zapytałam, jakbym nie słyszała tego zdania setki razy wcześniej.
– No tak, spotkanie z klientem. Wrócę w niedzielę wieczorem – odpowiedział z obojętnością, która aż mnie zabolała.
Zamieszałam herbatę, przyglądając się, jak wiruje w niej plaster cytryny. Coś w jego głosie, może to zbyt szybkie podanie konkretnego dnia powrotu, może unikanie kontaktu wzrokowego – coś sprawiło, że poczułam ukłucie niepokoju.
Później, gdy poszedł pod prysznic, spojrzałam na jego telefon leżący na stole. Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Przysięgam. Ale tym razem coś mnie popchnęło. Telefon był zablokowany, ale miałam kod – znałam go od lat. Przeszłam do zdjęć. Nic. Potem do wiadomości. Tam też pusto. Ale coś mnie tknęło. Zainstalowałam mu aplikację do nagrywania dźwięku.
Nie wiem, czemu to zrobiłam, naprawdę nie wiem. Włączyłam nagrywanie i odłożyłam jego komórkę. Potem zgasiliśmy światła, on wszedł do sypialni, ja jeszcze chwilę krzątałam się po kuchni.
Delegacja, która coś we mnie zbudziła
W piątek rano wyszedł jak zwykle – szybki prysznic, kawa na wynos, krótki całus w czoło i „trzymaj się, skarbie”. Spojrzałam, jak wsiada do samochodu, i mimowolnie przytrzymałam dłoń na piersi. Serce biło mi szybciej niż powinno. Kiedy auto zniknęło za zakrętem, wróciłam do kuchni i spojrzałam na telefon. Włączyłam aplikację do nagrywania. Czułam się jak w tanim filmie szpiegowskim. Ręce mi się trzęsły, ale serce mówiło: „zrób to”.
Na nagraniu nie było wiele – odgłosy pakowania, szuranie walizki, ciche przekleństwo, potem… rozmowa. Szeptem. Nie do mnie.
– Będę za dwie godziny. Spakowałaś wszystko?
Głos kobiety, ledwie słyszalny:
– Tak, mam bilety. Zgłosiłam, że biorę urlop na żądanie. Paszporty mam w torebce.
Zamarłam. Majorka. Wtedy to padło.
– Oby nie było kontroli na lotnisku. Nie chcę tłumaczyć się, czemu lecę do Hiszpanii.
Potem się zaśmiali. Ona powiedziała coś o hotelu z basenem na dachu. On, że wziął pokój z jednym wielkim łóżkiem. Wyłączyłam nagranie. Zrobiło mi się zimno, mimo że był środek maja. Siedziałam w kuchni nieruchomo, jakbym próbowała pojąć, co właśnie się wydarzyło. Czułam, jakby ktoś włożył mi rękę do brzucha i ścisnął najmocniej, jak potrafił. Mój mąż nie pojechał do Gdańska. On leciał na Majorkę. Z nią. A ja miałam to nagrane. Dowód zdrady. Bez żadnych wątpliwości.
Wiadomość z nieznanego numeru
Zasnęłam na kanapie, w ubraniu. Kiedy obudziłam się o świcie, miałam wrażenie, że to wszystko był sen. Że zaraz wejdzie do kuchni, jak co dzień, poprosi o jajecznicę i pocałuje mnie w czoło. Ale kuchnia była pusta, a telefon wciąż leżał na blacie, przypominając mi o tym, co usłyszałam.
Postanowiłam nie robić nic. Jeszcze nie teraz. Chciałam mieć pewność, dowody, nie tylko nagranie urywków rozmowy. Może to była pomyłka? Może planowali wyjazd służbowy z jakąś partnerką z firmy? Nie, kłamał o Gdańsku. I o wszystkim innym. Tego dnia telefon zadzwonił dwa razy – raz mama, drugi raz ktoś z numeru, którego nie znałam. Odrzuciłam. Kilka minut później przyszła wiadomość:
Nie wiem, kim jesteś, ale myślę, że powinnaś wiedzieć, gdzie naprawdę jest twój mąż
Zamarłam. Po chwili kolejna:
Nie chciałam się mieszać, ale to już przegięcie. Sprawdź lokalizację: Hotel Palmanova, Majorka. Pokój 302. On i Justyna.
Justyna. Imię, które obiło mi się kiedyś o uszy. Pracowała z nim? Kiedyś wspomniał o „nowej” w dziale marketingu. Nie wyglądała na zagrożenie. Teraz już wiedziałam – to była ona. Spojrzałam w ekran, jakby mógł sam powiedzieć mi, co dalej. Czy pisać? Czy dzwonić? Czy lecieć? Nie odpowiedziałam. Zamiast tego usiadłam przy komputerze i zaczęłam szukać lotów do Palmy.
Nagranie, które zmieniło wszystko
Znalazłam tanie połączenie – wylot z Berlina następnego dnia o świcie. Nie planowałam niczego. Nie miałam rezerwacji, nie spakowałam walizki. Wrzuciłam kilka ubrań, szczoteczkę do zębów, ładowarkę. Gdyby ktoś mnie wtedy zapytał, co zamierzam, nie potrafiłabym odpowiedzieć. Ale wiedziałam jedno – muszę to zobaczyć na własne oczy.
Na lotnisku czułam się jak ktoś inny. Nie jak kobieta zdradzona, zraniona i zagubiona. Czułam się, jakbym grała rolę. Jakby zaraz miała się skończyć scena i ktoś powiedział „cięcie”. Ale nikt nic nie mówił. Wszystko było prawdziwe. Gdy wysiadłam z taksówki pod hotelem Palmanova, miałam ściśnięty żołądek. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka. Recepcjonista nawet nie podniósł wzroku. Hotel był piękny. Zbyt piękny, by być tłem do czegoś tak obrzydliwego.
– Czy mogę prosić o numer pokoju mojego męża? – zapytałam z uśmiechem, podsuwając jego nazwisko. – Zostawił ładowarkę, chcę tylko zostawić w drzwiach – dodałam szybko, zanim zdążył zapytać.
– 302 – odpowiedział bez cienia podejrzenia.
Wzięłam windę na trzecie piętro. Gdy stanęłam przed drzwiami, usłyszałam śmiech. Jej śmiech. I jego głos – miękki, przeciągły, taki, jakiego przy mnie nigdy nie używał. Wyciągnęłam telefon. Włączyłam nagrywanie. Moja dłoń sama zapukała do drzwi. Jeden, dwa, trzy razy. Gdy się otworzyły, spojrzałam mu w oczy. I nacisnęłam „stop”.
Wszystkie maski opadły
Stał w drzwiach tylko w ręczniku. Mokre włosy, zaskoczona twarz. Za jego ramieniem, w głębi pokoju, widać było Justynę. Miała na sobie jedynie jego koszulę. Patrzyła na mnie z uniesionymi brwiami, jakby nie rozumiała, co się dzieje.
– Cześć – powiedziałam spokojnie, choć cała się trzęsłam. – Pomyliłam Gdańsk z Majorką.
– Boże… – szepnął, robiąc krok w moją stronę.
– Nie, nie zbliżaj się – wyciągnęłam telefon i pokazałam mu ekran. – Mam wszystko. Rozmowy, lokalizację, twój głos. Wszystko.
Justyna odsunęła się od łóżka. Chciała coś powiedzieć, ale uniosłam rękę.
– Nie interesuje mnie twoje zdanie. Wiedziałaś, że ma żonę. I mimo to…
– To nie tak… – zaczęła, ale przerwałam jej:
– Nie. Właśnie że dokładnie tak.
Spojrzałam znowu na niego. Wydawał się mniejszy niż zwykle. Jakby cała jego pewność siebie wyparowała z chwilą, gdy mnie zobaczył.
– Myślałem, że... między nami wszystko skończone – wyjąkał.
– Znudziłam ci się? A ona była nowa, świeża, inna? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
– Przepraszam… – powiedział w końcu cicho.
– Nie, nie przepraszaj. Za późno. Nagranie jest w chmurze. Mam kopię. Prawnik dostanie je pierwszy.
Odwróciłam się i odeszłam, nie oglądając się za siebie. Jeszcze na korytarzu nogi mi się ugięły, ale nie pozwoliłam sobie upaść. Wyszłam z hotelu, jakbym właśnie wygrała wojnę, chociaż serce miałam w strzępach.
Próbuję odnaleźć siebie
Rozwód poszedł szybko – miałam dowody, on nie miał odwagi walczyć. Nie próbował się tłumaczyć, nie walczył o mnie, nie prosił. Przyjął wszystko tak, jakby ta historia wcale nie była o nas. Jakbyśmy nigdy nie byli prawdziwi.
Pierwsze tygodnie po powrocie do domu były najtrudniejsze. Świadomość, że ktoś tak bardzo mnie okłamywał, wnikała w każdą myśl. Zwykłe rzeczy – herbata z rana, pusta strona łóżka, jego kapcie pod łóżkiem, których nie miałam siły wyrzucić – wszystko przypominało mi, jak bardzo się pomyliłam. Jak bardzo zaufałam. Ale potem coś się zmieniło. Przyszła cisza, której się bałam, ale która zaczęła mnie leczyć. Przestałam czekać na telefon, przestałam czytać wiadomości po kilka razy, szukając ukrytych znaczeń. Zaczęłam słuchać siebie.
Zrozumiałam, że ta historia nie była tylko o zdradzie. Była o mnie. O tym, że przestałam ufać intuicji. Że zbyt długo godziłam się na obojętność, milczenie, wieczne „nie teraz”. On mnie zdradził – ale ja też siebie zawiodłam. I to bolało równie mocno. Teraz uczę się od nowa. Życia, zaufania, uważności. Spotykam się z przyjaciółmi, zaczęłam tańczyć salsę. Śmieję się. Nie zawsze szczerze, ale coraz częściej.
I wciąż mam to nagranie. Nie po to, by je kiedykolwiek odtworzyć. Ale jako dowód dla samej siebie: że nie jestem naiwna. Że jestem silna. Że jeśli ktoś mnie znowu oszuka – usłyszę to. I nie zawaham się zareagować.
Iga, 38 lat
Czytaj także:
- „Mam 66 lat i synowa wodziła mnie na pokuszenie. Pragnąłem znowu się poczuć mężczyzną i słono za to zapłaciłem”
- „Zrzuciłem sutannę i związałem się z kobietą, ale nie byłem wniebowzięty. Sumienie dusiło mnie bardziej, niż koloratka”
- „Gdy leżałem z moją żoną, oglądałem pod kołdrą zdjęcia swojej byłej. Nie musi wiedzieć, że jestem z nią dla wygody”

