Reklama

Niektórzy faceci naprawdę myślą, że są sprytni. Że kobieta się nie zorientuje, jeśli przez lata będzie ją traktował jak powietrze. A potem taki drań kłamie jej prosto w oczy, patrząc z tą swoją niewinną minką, jakby właśnie wrócił z misji pokojowej, a nie z cudzej kanapy. Śmieszne, prawda?

Ale ja naprawdę długo udawałam, że niczego nie widzę. Że nie słyszę, jak szeptem odbiera telefon w łazience. Że nie czuję zapachu perfum, których sama nigdy nie miałam. I że nie zauważam, że bardziej się przykłada do planowania „nocki w pracy”, niż do planowania naszej rocznicy ślubu.

Nie jestem naiwna. Nigdy nie byłam. Po prostu – i to przyznaję z całą brutalną szczerością – nie chciało mi się burzyć tego, co jakoś tam się trzymało. Miałam w końcu swoje sprawy, swoją pracę, kredyt do spłacenia i kilka złudzeń. Do czasu. Bo przychodzi taki moment, że nawet najbardziej cierpliwa kobieta patrzy w lustro i mówi: „Dość”.

Miałam dobre przeczucia

– Paulina, nie czekaj z kolacją, mam dzisiaj nockę – rzucił mimochodem, wkładając kurtkę.

– Znowu? – uniosłam brew. – To już trzecia w tym tygodniu.

– No co ja poradzę? Taką mamy rotację w zespole. Zresztą, mówiłem ci, że Marek jest na urlopie.

– Mhm. A może wcale nie nocujesz w pracy, tylko na jakiejś sofie w salonie z widokiem na cudze nogi? – wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Zamarł. Prawa ręka, która sięgnęła po klucze, zawisła w powietrzu.

Co ty sugerujesz? – powiedział spokojnie, ale wyraźnie zaczął się czerwienić.

– Nic nie sugeruję. Ja po prostu wiem.

Nie odpowiedział. Opuścił wzrok, a potem odwrócił się i pospiesznie wyszedł. Trzasnęły drzwi, a ja usiadłam na krześle. Dłońmi objęłam kubek z zimną już herbatą. To nie była jeszcze pewność, tylko przeczucie. Że coś, co udawało małżeństwo, właśnie się sypie. Następnego dnia zadzwoniła do mnie Anka, koleżanka z liceum, która pracowała w tej samej firmie co on, tylko na innym piętrze.

– Hej, słuchaj… Nie wiem, czy powinnam, ale… Wczoraj wieczorem widziałam twojego męża.

– W pracy? – spytałam odruchowo.

– Nie. W bloku na Wierzbowej. U tej nowej, co się do nas przeniosła miesiąc temu. Stał na balkonie i palił.

To był ten moment, kiedy słowo „nocka” przestało znaczyć „nadgodziny”, a zaczęło znaczyć „obce łóżko”.

Wszystkiego się dowiedziałam

Wiedziałam, że muszę to sprawdzić sama. Żadne półsłówka, żadne „a może to nie tak, jak myślisz”. Poszłam na spacer, niby z psem koleżanki. Wiedziałam, że ona mieszka w bloku z czerwonej cegły. Na Wierzbowej. Znałam ten adres, bo kiedyś przeglądaliśmy razem ogłoszenia o wynajmie i on rzucił:

– Fajna okolica. Tylko trochę drogo.

Przechodząc pod oknami, usłyszałam śmiech. To był kobiecy, wysoki, melodyjny głos. A później jego – ten sam śmiech, który kiedyś rozśmieszał mnie do łez. Zadrżałam, wsunęłam się za żywopłot i czekałam. Wtedy ich zobaczyłam, przez szybę salonu. Ona w szlafroku, on w dresie. I ta cholerna sofa. Beżowa, z poduszkami. Na niej siedzieli, pili herbatę i patrzyli w ekran telewizora jak stare dobre małżeństwo.

Wróciłam do domu z sercem zimnym jak kamień. Usiadłam przy stole, wyciągnęłam telefon i napisałam: „Mam nadzieję, że wygodnie się nocowało. Sofa wygląda na nową”. Po dziesięciu minutach zadzwonił.

– Paulina… to nie tak. Ja… tylko przysnąłem, bo się zasiedzieliśmy. Nic się nie wydarzyło.

– Oczywiście – przerwałam mu. – Pewnie była w szlafroku, bo zaparzyła ci ziółka na sen.

– Nie dramatyzuj.

A ty nie kłam. Spałeś u niej. Nawet butów nie zdjąłeś w naszym mieszkaniu od tygodnia, a u niej paradowałeś w dresie.

Cisza.

– Musimy pogadać – powiedział.

– Nie musimy. Ja już złożyłam pozew.

Nie czekałam ani chwili

W kancelarii pachniało kawą i świeżym papierem. Kobieta za biurkiem miała czerwone paznokcie i spojrzenie kogoś, kto już widział wszystko – zdrady, alimenty, walkę o opiekę nad psem. Ja byłam tylko kolejną z listy.

– Dzień dobry. Miałam wizytę na piętnastą.

– Oczywiście. Proszę usiąść – wskazała krzesło. – Jak mogę pomóc?

Usiadłam, skrzyżowałam ręce na kolanach.

Chcę się rozwieść. Bez orzekania o winie. Na razie. Ale to może się zmienić.

– Co się wydarzyło? – spytała rzeczowo.

– Mąż powiedział, że ma nockę w pracy, a nocował u innej.

Zamarła tylko na moment, po czym zanotowała coś na kartce.

– Dzieci?

– Nie mamy. I na szczęście nie będziemy mieć.

– Wspólny majątek?

– Mieszkanie na kredyt, samochód, konto. Wszystko do podziału.

Patrzyła na mnie uważnie, ale nie z litością. Z podziwem? Może.

– Jest pani zaskakująco spokojna.

– Po prostu przestałam udawać, że nie widzę.

Wyciągnęła formularze.

– Zaczniemy od podstaw. Imię, nazwisko, data ślubu…

Wypełniałam rubrykę po rubryce. Bezemocjonalnie. Aż do pytania o powód rozpadu pożycia.

– Proszę powiedzieć, co jeszcze mam dopisać.

Zamyśliłam się.

– Niech będzie: brak zaufania. I że wybrał cudzą sofę zamiast własnego łóżka.

Zachichotała pod nosem.

– Brzmi lepiej niż „różnice nie do pogodzenia”.

Próbował się tłumaczyć

Minęło kilka dni. Dzwonił, pisał, prosił o rozmowę. W końcu zgodziłam się na spotkanie w kawiarni, żeby nie przyszedł pod dom i nie zaczął robić teatru przed sąsiadami. Czekał już przy stoliku, z kubkiem kawy i miną zagubionego chłopca. Widziałam, że się stresuje. Ale już mnie to nie ruszało.

– Paulina… dzięki, że przyszłaś.

– Nie przyszłam dla ciebie. Przyszłam, żeby zamknąć ten temat – odparłam, zdejmując płaszcz.

– Przysięgam, nic między nami nie było. To tylko znajomość… przyjacielska.

Przyjacielska? Ty masz trzydzieści pięć lat, nie piętnaście. Przyjaźń nie kończy się na jej sofie o drugiej w nocy.

Spuścił wzrok. Zamilkł.

– Po prostu… u niej czuję się swobodnie. Nie muszę udawać.

– A u mnie musiałeś?

– Czasem tak. Wszystko musiało być takie... poprawne. Nudne.

Zamrugałam. Czyli to moja wina? Że nie rzucałam się na niego w progu jak w filmach?

– Chcesz mi powiedzieć, że zdradziłeś mnie, bo kupowałam chleb w tym samym sklepie od pięciu lat?

– Paulina… ja nie chciałem, żeby tak to wyglądało.

– Ale tak właśnie to wygląda. I wiesz co? Nie jestem tobą rozczarowana. Jestem rozczarowana sobą. Że tak długo udawałam, że nie widzę, co robisz.

Wstałam.

– Do zobaczenia w sądzie – dodałam i ruszyłam w stronę drzwi, nie oglądając się za siebie.

W końcu poczułam ulgę

Wróciłam do domu i pierwszy raz od dawna było… cicho. Ale to nie była taka cisza, która drażni, tylko taka, co koi. Bez jego kluczy rzuconych w pośpiechu na komodę. Bez dźwięku telewizora grającego w tle, choć nikt go nie oglądał. Tylko ja i kot, który zawsze wiedział więcej ode mnie.

– No, Stefan – powiedziałam, nalewając sobie kieliszek – zostaliśmy tylko we dwoje. Bez nocy na sofach i bez „rotacji w pracy”.

Zamruczał i wskoczył na parapet. Spojrzał na mnie z politowaniem, jakby mówił: „Wreszcie się ogarnęłaś, kobieto”. Zadzwoniła Anka.

– I co? Powiedziałaś mu wszystko?

– Mhm. Siedział przy kawie jak zbity pies.

– Klasyk. Przestraszył się, że straci wygodne życie.

– A ja? – westchnęłam. – Przez dwa lata żyłam z kimś, kto mylił lojalność z nudą.

– Wiesz, że ta jego… „przyjaciółka” już wcześniej miała romans z żonatym? Pracowałam kiedyś z jej byłą współlokatorką. Mówiła, że to jej sposób na życie – zdradziła Anka.

– Czyli on nie jest wyjątkiem?

– Jest, ale tylko w jednym: głupocie.

Roześmiałyśmy się. Głośno, szczerze.

– Dobra, Paulina, a teraz słuchaj: jutro robimy babski wieczór. Pizza i zero tematów o facetach.

– Wchodzę w to.

Odłożyłam telefon i przez chwilę patrzyłam w ciemność za oknem. Nie czułam żalu ani tęsknoty. Czułam… ulgę. Jakby ktoś zdjął ze mnie jakiś ciężar.

Mam dość kłamstw

Minęły trzy miesiące. Rozwód przeszedł szybko, bez scen, bez świadków. On nawet nie próbował już nic ratować. Może zrozumiał, że sofa to jednak nie fundament życia. Oddał mi mieszkanie, ale wziął samochód. Sprawiedliwie, jak na to, co się stało. A ja? Ja sobie kupiłam nowe pościele. Takie, które nie pachną jego wodą kolońską.

– I jak się czujesz jako rozwódka? – zapytała Anka, gdy piłyśmy prosecco na moim balkonie.

– Lżej. Jakby ktoś wreszcie otworzył okno w dusznym pokoju.

– I teraz co? Szukasz nowego?

– Nie. Szukam siebie. Bo trochę się zgubiłam po drodze.

Uśmiechnęła się.

– Wiesz, że jak tak siedzisz z tym kieliszkiem, to wyglądasz jak kobieta z reklamy czegoś drogiego?

– Na przykład godności?

Obie wybuchłyśmy śmiechem. Na stole leżał mój pozew rozwodowy, egzemplarz z podpisem. Przypomniał mi tamten wieczór, kiedy wrócił do domu, twierdząc, że to tylko praca. I że przecież „to nic takiego”. A teraz? Teraz mam w planach weekend w spa. Sama, z książką i maseczką z glinki. Bez telefonów, bez tłumaczeń, bez kłamstw. Bo już wiem, że wolę samotność w łóżku niż kłamstwo na cudzej sofie.

Paulina, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama