Reklama

Od ponad dekady pracuję w korporacji, która produkuje sprzęt medyczny. Moja ścieżka kariery nie była jakąś szaloną wspinaczką po szczeblach – raczej mozolnym wspinaniem się, krok po kroku, z kartonami raportów pod pachą. Zaczynałam od stanowiska asystentki w dziale operacyjnym, a potem, przez lata, uczyłam się, angażowałam i… czekałam na swoją szansę. I w końcu dostałam ją.

Byłam szczęśliwa

Nie zapomnę tego dnia. Mój szef, Adam, zwołał spotkanie w salce konferencyjnej, tak jak robił to co poniedziałek. Ale tym razem zaczął od:

– Aniu, zanim przejdziemy do omówienia statusów, chciałem powiedzieć coś ważnego. Od przyszłego miesiąca obejmiesz stanowisko team leadera w naszym dziale.

Zatkało mnie. Serio, przez chwilę patrzyłam na niego, jakby właśnie ogłosił, że polecimy razem w kosmos. Ale potem przyszło wzruszenie. I duma. Naprawdę, autentyczna duma. Wreszcie ktoś zauważył moje zaangażowanie, mój wysiłek. Wyszłam z tej sali jak na skrzydłach. Od razu napisałam do Marka – mojego męża.

Jesteśmy razem od czasów studenckich. Poznaliśmy się na imprezie integracyjnej na Politechnice. Ja studiowałam zarządzanie, on informatykę. Przez pierwsze lata byliśmy jak zgrany duet. Wspieraliśmy się. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.

Ostatnimi czasy coś się w nim zmieniło. Częściej się zamyślał, irytował z byle powodu, unikał rozmów. Tłumaczyłam to stresem w pracy – pracuje w małej firmie IT, która ostatnio notowała spore straty. Miałam nadzieję, że to minie.

Nie dogadywaliśmy się

Tamtego dnia, gdy wróciłam do domu z nowiną, Marek siedział przy stole i kończył kolację.

– Hej, zgadnij, co się stało! – rzuciłam z uśmiechem i zrzuciłam płaszcz. – Dostałam awans! Będę team leaderką!

– Serio? No to gratulacje – powiedział. Ale ton jego głosu był dziwny. Sztucznie ciepły.

– Fajnie, prawda? W końcu! – Podeszłam do niego i pocałowałam w policzek. – Wiesz, ile na to czekałam…

– No, fajnie – powtórzył cicho i zaczął z powrotem jeść. – Ale to znaczy, że będziesz teraz miała jeszcze mniej czasu na wszystko, co?

Zignorowałam ten komentarz. Byłam zbyt szczęśliwa.

Pierwsze dni po awansie były dla mnie jak małe święto. Miałam więcej spotkań, więcej odpowiedzialności, ale też więcej satysfakcji. Nie sądziłam, że człowiek może tak bardzo czuć, że jest wreszcie na swoim miejscu. Po raz pierwszy od dawna czułam się pewnie. Myślałam, że Marek to zauważy. Zauważył. Tylko nie tak, jak chciałam.

Nie cieszył się

Zaczęło się niewinnie. Pewnego ranka, gdy stałam przed szafą, wybierając sukienkę, rzucił z kuchni:

– Do pracy, czy na randkę?

Zamarłam na moment z ramieniem sukienki w dłoni. Odwróciłam się, z uśmiechem.

– Do pracy. A co?

– Nic. Po prostu pytam. Ostatnio jakoś bardziej się stroisz – dodał, nie patrząc na mnie.

Próbowałam to obrócić w żart, ale czułam, że to nie było pytanie z ciekawości, tylko złośliwość. Potem było tylko gorzej. Zaczęły się pytania o mojego szefa. Czy jest żonaty, czy często ze mną rozmawia, czy wychodzimy gdzieś po pracy? Kiedy tłumaczyłam, że to normalne służbowe spotkania, parskał śmiechem i mówił:

– Pewnie. Przecież nikt nigdy nie awansował dzięki uśmiechowi.

Tego wieczoru pokłóciliśmy się w kuchni.

– Myślisz, że wszystko samo się zrobi? Dzieci nie mamy, ale dom sam się nie ogarnie. A ty siedzisz do dwudziestej na jakimś callu.

– Przesadzasz. To tylko pierwsze tygodnie. Muszę się wdrożyć. Marek, to dla mnie ważne.

– Ważniejsze niż my?

Patrzyłam na niego w milczeniu. Miał w oczach coś, czego nie znałam wcześniej. Oskarżenie i niepokój, jakby mój sukces był dla niego zagrożeniem. A przecież miałam nadzieję, że będzie się cieszył.

Dokuczał mi

Nie minęło wiele czasu, a Marek zaczął zachowywać się inaczej. Na początku to były drobne pytania. Gdy odbierałam telefon, zatrzymywał się i przysłuchiwał. Z pozoru przypadkiem, ale zawsze wtedy, gdy rozmawiałam z kimś z pracy. Czasem zadawał pytania tuż po zakończonej rozmowie.

– To kto dzwonił? Ten nowy analityk?

– Nie, Magda. Umawiałyśmy się na wspólną prezentację.

– Aha, bo słyszałem męski głos.

– To był dźwięk powiadomienia, nie rozmowa.

– Dziwne, jakoś inaczej brzmiało.

Nie zwracałam na to uwagi, tłumaczyłam sobie, że to tylko jego lęk o mnie. Ale kilka dni później, gdy wróciłam z krótkiego spotkania integracyjnego po pracy, zapytał od razu:

– Byłaś z nimi w knajpie?

– Tak, z całym działem. Było nas z dziesięć osób.

– I ilu facetów?

Kontrolował mnie

Spojrzałam na niego nieco zaskoczona, ale starałam się nie wdawać w ton, który słyszałam w jego głosie.

– Trzech. Ale siedzieliśmy razem, wszyscy. To było zwykłe wyjście.

– Zwykłe wyjścia często kończą się niezwykłymi sytuacjami.

Zaczynało mnie to męczyć. Próbowałam spokojnie tłumaczyć, ale to nie działało. W kolejne dni przyłapałam go, jak zaglądał do mojego kalendarza, który zostawiłam otwarty na komputerze. Kiedyś wszedł do firmy bez zapowiedzi, mówiąc, że był w okolicy. Stałam akurat przy automacie z kawą z jednym z kolegów.

– Nie przeszkadzam? – rzucił, gdy podszedł, patrząc zbyt długo na mojego rozmówcę.

Wieczorem w domu wybuchłam.

– Marek, nie możesz mnie kontrolować! Przecież to, co robisz, to nie troska, to podejrzenia. Czuję się jak w klatce.

– Przesadzasz. Martwię się. Tyle się teraz mówi o tym, co się dzieje w korporacjach. Flirty, wyjazdy integracyjne. Wiem, jak faceci patrzą na kobiety takie jak ty.

– Jakie „takie jak ja”?

– Ładne, pewne siebie. Takie, które awansują i robią wrażenie. Wiem, że inni to wykorzystują. A ja chcę cię po prostu ochronić.

Męczyło mnie to

Poczułam, jak moje serce robi się ciężkie. Jego słowa nie były wyrazem miłości, tylko lęku. Ale nie o mnie. On bał się, że przestanę być jego. Leżałam wieczorem w łóżku, wpatrzona w sufit i zadałam sobie pytanie, które wcześniej nawet nie przyszło mi do głowy: czy naprawdę muszę wybierać między rozwojem a spokojem we własnym domu?

Kolacja firmowa była formalnością – podziękowanie za projekt, uściski dłoni, parę przemówień i wino. Ubrałam się skromnie, ale elegancko. W środku czułam ulgę, że mogę choć na chwilę odetchnąć od napięcia w domu.

Rozmawiałam z kolegami, śmialiśmy się z jakiejś sytuacji z prezentacji. W pewnym momencie kątem oka zobaczyłam znajomą sylwetkę za szybą. Marek. Stał oparty o samochód, z założonymi rękami.

– Co ty tu robisz? – zapytałam, gdy wyszłam.

– Chciałem zobaczyć, jak dobrze się bawisz.

– Wystarczyło napisać. Przecież niczego nie ukrywam.

– Oczywiście – mruknął i odpalił silnik.

W drodze powrotnej nie powiedział ani słowa. W domu zdjął buty, rzucił kurtkę na fotel i poszedł do sypialni. Rano, zanim wstałam, już go nie było.

Postawiłam granicę

Następnego dnia poprosiłam o rozmowę moją przełożoną. W salce konferencyjnej powiedziałam, że źle się czuję w nowym dziale, że atmosfera nie sprzyja skupieniu. Wymyśliłam, że rozważam powrót na poprzednie stanowisko.

– Jesteś pewna? – spytała zaskoczona. – Świetnie sobie radzisz.

Skinęłam głową. Nie mogłam przecież powiedzieć, że chodzi o Marka. O jego wzrok, który przestał mnie wspierać, a zaczął oceniać. Wieczorem w domu powiedziałam mu krótko:

– Zrezygnowałam z tego działu.

Podniósł wzrok znad telefonu.

– Serio? No… to dobrze. Przynajmniej będziesz mieć spokój.

Uśmiechnął się z ulgą, jakby właśnie coś odzyskał. Ja spojrzałam na niego i poczułam chłód. Był zadowolony, ale nie ze mnie. Cieszył się, że nie jestem już wyżej.

Anna, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama