„Myślałam, że mam kochającą rodzinę. Jedna wiadomość sprawiła, że zapragnęłam się natychmiast wyrwać z tej sieci kłamstw”
„Kiedy to przeczytałam, zebrało mi się na wymioty. Potem usiadłam na kafelkach w łazience, oparta o zimną ścianę, próbując sobie cokolwiek przypomnieć. Szukałam jakiegoś znaku, choćby mglistego wspomnienia, które potwierdziłoby, że nie zwariowałam. Tyle że wszystko wydawało się do tej pory normalne... aż za bardzo”.

- Redakcja
Zawsze myślałam, że jestem dość spostrzegawcza. No, że umiem czytać między wierszami, że jak coś się dzieje w rodzinie, to od razu to wyczuję – kiedy atmosfera przy obiedzie robi się napięta, ktoś rzuci komuś ukradkowe spojrzenie czy zapada niezręczne milczenie. A jednak przez ponad dwadzieścia lat żyłam w totalnym kłamstwie, otoczona ludźmi, którzy codziennie patrzyli mi w oczy i udawali, że wszystko jest normalnie. Że jesteśmy typową, może trochę nudną, ale mimo wszystko zżytą rodziną.
Nie wiem, co było gorsze – sama tajemnica, czy to, że przez tyle lat nikomu nawet powieka nie drgnęła, gdy wszyscy raczyli mnie tymi bujdami. Nie, chyba najbardziej zabolało mnie, że to ja byłam ostatnią osobą, która się dowiedziała. A wszystko wyszło na jaw przez jeden przypadek. I od tej pory już nic nie było takie samo.
Poczułam jakiś dziwny niepokój
Zaczęło się od zwykłego nudnego popołudnia. Wróciłam z pracy wcześniej, bo rozbolała mnie głowa, a szef nawet nie robił z tego problemu. Rzuciłam torebkę na komodę, zrobiłam sobie herbatę z cytryną i już miałam włączyć jakiś serial, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi.
— List dla pani Niny K. — powiedział kurier, drobny chłopak w firmowej bluzie, wręczając mi kopertę formatu A4.
Niczego nie zamawiałam, a choć adres się zgadzał, nadawca był jakiś dziwny: imię i nazwisko nic mi nie mówiło. Myślałam, że to może coś dla sąsiadki, ale na kopercie stało jak wół, że właśnie dla Niny K. Zdziwiona, usiadłam na kanapie i rozcięłam brzeg.
W środku znajdowały się trzy kartki. Jedną z nich był odręczny list zaczynający się słowami: „Droga Nino, wiem, że ta wiadomość zmieni twoje życie...”. Zanim przeczytałam całość, musiałam dwa razy odłożyć kartkę — tak bardzo trzęsły mi się ręce.
— To chyba jakiś żart — powiedziałam głośno do siebie, ale w środku poczułam jakiś dziwny niepokój. Taki impuls, który każe ci drążyć, choć nie wiesz jeszcze, czy chcesz znać odpowiedź.
Zadzwoniłam do mamy.
— Cześć — zaczęłam, gdy tylko odebrała. — Dostałam dzisiaj dziwną przesyłkę.
— Przesyłkę? — zdumiała się. — Od kogo?
— Od jakiejś kobiety... — Przełknęłam trochę głośniej. — Pisze, że ma związek z moimi narodzinami.
W słuchawce zapadła cisza, a potem padło coś, czego nie słyszałam od niej nigdy:
— Nino... nie dzwoń do nikogo, na nic nie odpisuj. Najlepiej po prostu zapomnij o tym liście.
— Że co proszę?! — Usiadłam prosto. — Mamo, co ty w ogóle do mnie mówisz?
— Obiecaj, że go wyrzucisz — nalegała. — Dla własnego dobra.
Widziałam, jak drga jej szczęka
Nie wyrzuciłam listu. Przeczytałam go pięć razy tego samego wieczoru. Nie wszystko w nim miało sens, ale jedno zdanie wbiło mi się do głowy i nie chciało z niej za nic wyjść: „To nie osoba, którą uważasz za matkę, cię urodziła, Nino. Twoją biologiczną mamą jest Ola. Mam nadzieję, że kiedyś jej wybaczysz”.
Kiedy to przeczytałam, zebrało mi się na wymioty. Potem usiadłam na kafelkach w łazience, oparta o zimną ścianę, próbując sobie cokolwiek przypomnieć. Szukałam jakiegoś znaku, choćby mglistego wspomnienia, które potwierdziłoby, że nie zwariowałam. Tyle że wszystko wydawało się do tej pory normalne... aż za bardzo.
Zadzwoniłam do Oli, mojej o 15 lat starszej „siostry”, chociaż teraz sama nie wiedziałam, jak ją nazywać.
— Ola, masz chwilę? — rzuciłam.
— Jasne. Co się dzieje?
— Muszę z tobą pogadać — stwierdziłam poważnie. — Tylko z tobą, i to najlepiej dziś. Wpadniesz?
— Będę za godzinę — zgodziła się od razu.
Przyszła z uśmiechem jak zawsze. Zaprosiłam ją do stołu i bez słowa podałam list.
W miarę, jak czytała, widziałam, jak drga jej szczęka. Gdy skończyła, wypuściła kartkę gwałtownie z rąk, jakby co najmniej parzyła.
— To nieprawda — powiedziała cicho.
— Aha. — Wyciągnęłam drugi list, który także znalazłam w kopercie. Był tam fragment aktu urodzenia z moim imieniem, ale... w rubryce „matka” figurowała Ola.
— To... to musi być błąd — próbowała jeszcze iść w zaparte.
— Nie kłam — wycedziłam. — Proszę cię, po raz pierwszy w życiu nie kłam.
Zerwała się z krzesła.
— Dobra, chcesz prawdy? — Złapała się za głowę. — Tak, urodziłam cię. — Zaczęła krążyć nerwowo po pokoju. — Ale to nie jest takie proste. Nino, ty nie rozumiesz...
— To mi wreszcie wytłumacz! — przerwałam roztrzęsionym głosem.
Z jej twarzy zniknął uśmiech. Zmarszczyła brwi i powiedziała coś, czego się nie spodziewałam:
— Ja nie chciałam cię oddać. To... oni mnie zmusili.
Oplątana siecią kłamstw
— Jak to cię zmusili? — spytałam. Popatrzyłam jej głęboko w oczy. — Mów od początku. I nie waż się mnie okłamać, Ola. Nie po tym wszystkim.
Westchnęła ciężko i usiadła z powrotem. Popatrzyła na mnie jak ktoś, kto stoi na krawędzi i zaraz ma skoczyć.
— Miałam piętnaście lat — zaczęła cicho. — Zakochałam się w chłopaku z technikum. Był przystojny, starszy... a ja głupia. No i myślałam, że ta nasza miłość będzie na zawsze.
— To był mój ojciec? — dociekałam.
Pokiwała głową.
— Zostawił mnie, jak tylko się dowiedział. Mama i tata... to znaczy twoi dziadkowie... wpadli w panikę — tłumaczyła dalej. — Bali się wstydu, gadania po rodzinie. Wtedy to była hańba, no wiesz, piętnastolatka w ciąży? Oni mieli ambicje i... wybrali za mnie.
Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem.
— Co zrobili? — Mój głos zabrzmiał bardzo słabo.
— Zabrali mnie na wieś, niby na „ferie zdrowotne” — odparła. — Tam urodziłam. Tobie dali moje nazwisko, ale w aktach wpisali ich jako rodziców, a mnie kazali zapomnieć. I udawać siostrę.
Wbiłam się plecami w oparcie krzesła, nie wiedząc nawet, co ze sobą zrobić. Czułam się, jakby cała ta rozmowa była koszmarnym snem albo nawet gorzej – kiepską telenowelą.
— Więc przez całe życie patrzyłaś mi w oczy i ani razu nie powiedziałaś, że jestem twoją córką? — szepnęłam.
— Chciałam — zapewniła. — Naprawdę chciałam. Ale jak? Kiedy? Mama groziła, że jak tylko pisnę słowo, to mnie wydziedziczy. Zresztą... sama nie wiedziałam, kim dla ciebie jestem. Znasz mnie jako siostrę. A jakbyś się mnie brzydziła, gdybym powiedziała prawdę?
Wtedy zrozumiałam, że czuję się jak coś pożyczonego. Oplątana siecią kłamstw, których nawet nie zauważałam.
— I tak się ciebie brzydzę, Olu — powiedziałam powoli. — Bo przez całe życie milczałaś.
Jakbyśmy odgrywali jakąś scenkę
Po tej rozmowie z Olą nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, a w głowie krążyły mi obrazy z dzieciństwa — niby niewinne wspomnienia, które teraz miały zupełnie inny wydźwięk. Gdy Ola tuliła mnie do snu, miałam cztery lata. Myślałam, że to takie siostrzane, ale teraz… teraz wiedziałam, że chodziło o coś zupełnie innego.
Następnego dnia zadzwoniłam do mamy.
— Będę u was na obiedzie — rzuciłam sucho. — Musimy pogadać.
Wiedziała. Usłyszałam to po jej milczeniu.
Gdy przyszłam, tata przez pierwsze pięć minut udawał, że nie wie o co chodzi. Mama nakładała rosół, on zerkał na coś w telewizji, a ja czułam się, jakbyśmy odgrywali jakąś scenkę.
— Siadaj, Nina, zjedz z nami — odezwała się mama. — Zawsze lubiłaś rosół z domowym makaronem.
— A Ty zawsze lubiłaś udawać, że jesteś moją matką, co? — rzuciłam z przekąsem.
Łyżka wypadła jej z ręki i z brzękiem uderzyła o talerz.
— Nina, proszę cię… — zaczął ojciec.
— Nie, daj mi powiedzieć — przerwałam mu. — Wiem, że Ola mnie urodziła. Wiem, że okłamywaliście mnie przez ponad dwadzieścia lat. I wiecie, co boli najbardziej? Że nigdy nie pomyśleliście, że mam prawo wiedzieć, kim naprawdę jestem.
— Robiliśmy to, żeby cię chronić — szepnęła mama. — Żebyś miała normalne dzieciństwo.
— A ja wolałabym, żeby moje dzieciństwo było trudniejsze, ale PRAWDZIWE! — krzyknęłam.
— Nina... — Ojciec spojrzał na mnie, jakbym mu właśnie wyrwała kawałek serca. — Byliśmy twoimi rodzicami najlepiej, jak potrafiliśmy.
— Nie byliście moimi rodzicami — wycedziłam z pogardą. — Byliście świetnymi aktorami. I chyba najwyższy czas zejść ze sceny.
Wstałam, nie tknąwszy zupy.
Kurtyna opadła
Minęły trzy tygodnie. Nie odbierałam od nich telefonów, nie odpisywałam na SMS-y. Ola napisała mi maila, długiego na kilka stron w Wordzie, o tym, że mnie kocha, że chciała inaczej, że jest jej przykro, ale nie miała wyjścia. Dodała też, że jestem dla niej najważniejsza i że całe życie mnie chroniła, jak tylko potrafiła. Usunęłam go, nie czytając do końca. Nie chciałam już kolejnych wersji tej samej bajki o „dobrych intencjach”.
Jedynym wyjątkiem była babcia. A właściwie prababcia. Zadzwoniłam do niej po kilku dniach milczenia.
— Wiedziałaś? — zapytałam.
Po drugiej stronie zapadła głucha cisza.
— Wiedziałaś — odpowiedziałam sama sobie.
— Ninko... ja tylko...
— Wszyscy wiedzieli — przerwałam jej, czując, jak bierze mnie pusty śmiech. — A ja byłam jedyną idiotką w tym teatrze, co siedziała na widowni i biła brawo. I jeszcze wszystkiego dowiedziałam się od obcej osoby.
— Twoja mama była przerażona — przekonywała gorączkowo. — Bała się, że nie dasz sobie rady z tą wiedzą, że ją znienawidzisz...
— A Ola? — rzuciłam. — Też się bała? Bo nie wyglądała na przestraszoną przez te wszystkie lata.
— Ona cię kocha — mówiła łamiącym się głosem. — Naprawdę cię kocha. Wiem, że to trudne do przyjęcia, ale to nie była tylko gra.
— Była gra i się skończyła — podsumowałam. — Kurtyna opadła. A ja nie chcę już braw, tylko prawdy.
Po krótkiej chwili ciszy usłyszałam:
— Jeśli kiedyś zmienisz zdanie… wszyscy będziemy czekać.
— Nie zmienię — stwierdziłam twardo. — Zmieniam tylko nazwisko i numer telefonu.
Rozłączyłam się. Wiedziałam, że nie muszę ich nienawidzić, żeby odejść. Wystarczy, że przestanę wierzyć w bajkę, którą przez tyle lat snuli.
Wreszcie mam prawdę
Wynajęłam małe mieszkanie na drugim końcu miasta. Tam nikt mnie nie zna i nikt nie zaczyna rozmowy od: „A ty to nie jesteś z tej rodziny K... z tamtej ulicy?”. Początkowo budziłam się w środku nocy z poczuciem winy. Z tym wstrętnym, świdrującym uczuciem, że może przesadzam. Bo może powinnam im dać szansę. Ale wtedy przypominałam sobie ich twarze: takie spokojne, jakby oszustwo nie kosztowało ich ani sekundy wysiłku. Jakby całe to moje piękne życie było tylko wersją testową, co to się nie do końca udała.
Nie, nie chciałam zemsty. Chciałam po prostu swobodnie oddychać.
Kiedyś zadzwonił do mnie tata. Miałam jeszcze telefon ze starym numerem, bo jakoś nie potrafiłam go wyłączyć. Odebrałam i przywitała mnie cisza po drugiej stronie.
— Nino… — powiedział w końcu, brzmiąc, jakby był o dziesięć lat starszy niż go zapamiętałam.
— Nie powinniście byli tego robić — stwierdziłam.
— Wiem — zgodziłam się. — Ale robiliśmy to z miłości.
— A wiecie, że miłość bez prawdy to tylko kontrola?
— Chcielibyśmy to naprawić — zaczął. — Chociaż trochę.
— Nie da się naprawić zniszczonego dzieciństwa — oświadczyłam. — Można tylko zapomnieć.
— Kochamy cię — przekonywał dalej.
— A ja kocham ciszę, którą mam od was od trzech miesięcy — odparłam beznamiętnie. — Pozwólcie mi się nią cieszyć.
Rozłączyłam się i tym razem wyłączyłam telefon na dobre. Wtedy spłynęła na mnie ulga.
Czasem w autobusie przyglądam się rodzinom: matkom, córkom, siostrom, i już im nie zazdroszczę. Teraz wiem, że nie zawsze to, co widać, jest tym, czym się wydaje. A ja wreszcie mam prawdę. Lepsze to niż najcudowniejsze kłamstwa. A co do kobiety, która wysłała wiadomość, nigdy jej nie szukałam. Nie wiem, jaki interes miała w tym, by wyjawić mi prawdę, ale teraz to już nie ma znaczenia — przynajmniej nie dla mnie.
Nina, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Zobacz także:
- „Mąż mówił, że kasa nie jest najważniejsza. Jednak gdy dostałam awans, z zazdrości ukrył się w cudzej pościeli”
- „Życie na dwa fronty mnie przerosło. Okradłem własnego syna, żeby kochance niczego nie brakowało”
- „W dniu ślubu kłamałam mężowi prosto w oczy. Nie ma pojęcia, że wierność nie jest moją mocną stroną”

