Reklama

Pracowałam w dziale strategii od trzech lat i wciąż łapałam się na tym, że najważniejsze projekty traktowałam jak osobiste sprawy. Ten, który właśnie nam powierzono, miał zaważyć na przyszłości firmy. Moim partnerem w projekcie został Piotr. Zawsze pewny siebie i nienagannie przygotowany. W chwili, gdy usiedliśmy przy jednym stole, poczułam dziwne napięcie. Nie wiedziałam jeszcze, że to coś osobistego. Aż zaboli.

Tylko przewróciłam oczami

Dni mijały w rytmie spotkań, prezentacji cząstkowych i nerwowych poprawek. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, wymieniając spojrzenia nad laptopami, jakby każde z nas chciało udowodnić, że potrafi więcej.

– Chcesz, żebym zrobił tę analizę po swojemu, czy według twojego schematu? – zapytał pewnego popołudnia, unosząc brew.

– Według mojego – odparłam szybko. – Ten układ jest spójniejszy i łatwiej go obronić przed zarządem.

– Spójniejszy, ale mniej elastyczny – uśmiechnął się kątem ust. – Wiesz, czasem warto zostawić margines na niespodzianki.

Przewróciłam oczami, ale też poczułam lekki dreszcz. Nie złościł mnie jego ton, raczej pobudzał. Ta wymiana zdań, te małe prowokacje – zaczynały być częścią naszego codziennego rytuału. Pod koniec dnia znów wybuchła dyskusja.

Te dane nie pasują do reszty, jeśli wyrzucimy ten element.

– A jeśli zostawimy, prezentacja się rozwlecze. Chcesz zanudzić zarząd?

– Chcę, żeby mieli pełen obraz – powiedziałam stanowczo.

Patrzył na mnie chwilę, jakby ważył w głowie, czy warto się spierać.

– Dobrze, zrobimy po twojemu – odparł w końcu, a w jego głosie brzmiała mieszanka rezygnacji i… uznania?

Wracając wieczorem do domu, myślałam o tej scenie. Na Piotra reagowałam niż na kogokolwiek w pracy. Kiedy się z nim spierałam, czułam, że każda wymiana zdań była grą, w której stawką jest coś więcej niż tylko projekt.

Coś między nami zaskoczyło

Kilka dni przed prezentacją w biurze panowała dziwna cisza, przerywana tylko stukotem klawiatur. Większość zespołu poszła już do domu, ale my z Piotrem zostaliśmy. Na stole stały dwa zimne kubki po kawie i stos notatek, które przesuwaliśmy sobie nawzajem.

Jeszcze tylko ten moduł i możemy iść – powiedział, przecierając oczy.

– „Możemy iść” to optymistyczne określenie – mruknęłam. – Prędzej wytoczymy się stąd o świcie.

Uśmiechnął się i odchylił na krześle.

– A ty? Gdzie widzisz siebie za pięć lat? – zapytał nagle.

– Hm… może na wyższym stanowisku, może z własnym zespołem. A ty?

– To trudne pytanie – odpowiedział po chwili. – Lubię zmiany. Może tu, a może gdzieś zupełnie indziej.

Unikał mojego spojrzenia. Zmieniłam temat, ale w głowie wciąż powracało jego wymijające „gdzieś indziej”. Pracowaliśmy do późna. W pewnym momencie komputer Piotra zawiesił się i zaczęliśmy żartować z jego „zabytkowej” maszyny.

– Widzisz, on po prostu nie radzi sobie z twoim tempem – rzuciłam.

– Albo to ja nie nadążam za tobą – odparł pół żartem, pół serio.

To zdanie uderzyło mnie mocniej, niż chciałam przyznać. Kiedy wychodziliśmy, zaproponował, że mnie odwiezie. Droga minęła nam w milczeniu, ale to było dobre milczenie – takie, w którym czuć obecność drugiej osoby. Zanim wysiadłam, spojrzał na mnie, jakby chciał coś powiedzieć. Tylko życzył mi dobrej nocy. Stojąc pod klatką, poczułam, że ta cisza mówiła więcej niż jakiekolwiek słowa.

Byłam z siebie dumna

Obudziłam się przed budzikiem, z sercem bijącym szybciej niż zwykle. W biurze panowała gorączkowa atmosfera, wszyscy poprawiali ostatnie szczegóły prezentacji. Piotr siedział w sali konferencyjnej i nawet nie zauważył, gdy weszłam. Prezentacja poszła znakomicie. Zarząd kiwał głowami, notował, a kiedy skończyliśmy, rozległy się oklaski. Poczułam dumę i ulgę jednocześnie. Chciałam spojrzeć na Piotra, żeby podzielić z nim ten moment, ale jego twarz była poważna, jakby myślami był gdzie indziej. Po krótkiej przerwie Piotr wstał i zwrócił się do wszystkich.

– Chciałbym wam coś powiedzieć. To był dla mnie wyjątkowy projekt i dziękuję za współpracę. Ale… podjąłem decyzję i odchodzę z firmy. Przyjąłem ofertę w innej organizacji i przeprowadzam się do Wrocławia.

Zapadła cisza. Poczułam, jak wszystko we mnie się kurczy.

To żart? – wyrwało mi się, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Nie – odpowiedział spokojnie. – To przemyślana decyzja.

Podszedł do mnie po spotkaniu.

– Chciałem ci powiedzieć wcześniej, ale… nie chciałem, żeby to wpłynęło na projekt.

Nie chciałeś, czy nie umiałeś? – zapytałam ostro.

– Może jedno i drugie – odparł, unikając mojego wzroku.

Wróciłam do biurka, udając, że zajmuję się papierami, ale w głowie miałam tylko jego słowa. Sukces, na który pracowaliśmy miesiącami, nagle stracił smak. Czułam się, jakby ktoś wyciągnął mi grunt spod nóg. To był dzień, który zmienił wszystko.

Nie wiedziałam, co o tym sądzić

Wieczorem poszłam do Anki. Nie chciałam siedzieć sama w mieszkaniu, patrząc w ścianę. Ona już czekała z butelką wina.

– No, mów wszystko od początku – powiedziała, nalewając nam po brzegi.

– Po prezentacji… on wstał i powiedział, że odchodzi. Do Wrocławia. Do konkurencji – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.

To musiał być dla ciebie szok – przyznała. – Może to naprawdę tylko praca?

Pokręciłam głową.

– My… spędziliśmy razem tyle czasu. Rozmawialiśmy o wszystkim. Czułam, że coś jest między nami. A on zachował się tak, jakby to wszystko nic nie znaczyło.

– Może znaczyło, ale podjął decyzję, która jest dla niego najlepsza.

Upiłam łyk i poczułam, jak złość miesza się z bezradnością.

– To znaczy, że można tak po prostu wyjść z czyjegoś życia? Bez wyjaśnień, bez rozmowy?

– Można – powiedziała cicho. – To nie znaczy, że to nie boli.

Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu, słuchając odgłosu ulicy za oknem. Wino rozgrzewało, ale w środku czułam chłód.

Myślisz, że on mnie wykorzystywał? – zapytałam w końcu.

– Nie wiem. Myślę, że mógł cię naprawdę lubić, ale kariera jest dla niego ważniejsza.

Te słowa uderzyły mnie mocniej, niż się spodziewałam. Bo jeśli to prawda, to znaczyło, że nawet szczere uczucia przegrywają z ambicją. Wtedy wiedziałam, że muszę się z nim spotkać, zanim wyjedzie. Potrzebowałam odpowiedzi, choćby bolały.

Rozczarował mnie

Spotkaliśmy się w małej kawiarni na rogu, dzień przed jego wyjazdem. Przyszłam wcześniej, żeby zebrać myśli, ale na widok Piotra cała moja pewność siebie zniknęła. Usiadł naprzeciwko i przez chwilę patrzył na mnie tak, jakby próbował odczytać mój nastrój.

– Dzięki, że przyszłaś – zaczął.

– Nie chodzi o grzeczność – odparłam. – Chciałam zrozumieć, dlaczego nic mi wcześniej nie powiedziałeś.

Piotr westchnął, przesuwając palcami po kubku z kawą.

– Nie chciałem cię mieszać w swoje decyzje. Bałem się, że to popsuje naszą pracę nad projektem.

– Więc lepiej było powiedzieć mi po wszystkim, kiedy już nie mogłam nic zrobić? – zapytałam, czując, jak rośnie we mnie złość.

– Może tak było łatwiej… dla nas obojga.

Spojrzałam mu prosto w oczy.

– A to, co było między nami… miało dla ciebie znaczenie?

– Miało – odpowiedział bez wahania. – Wyjazd jest dla mnie priorytetem. To szansa, której nie mogę odrzucić.

Chciałam usłyszeć coś więcej, jakąś obietnicę, że jeszcze się zobaczymy, ale on milczał. Zamiast tego podsunął mi rachunek.

– Pozwól, że ja zapłacę.

Kiedy wychodziliśmy, na moment dotknął mojej dłoni. Ten gest był miękki, pełen niewypowiedzianych słów, ale jednocześnie ostateczny. Wróciłam do domu rozczarowana.

Poczułam pustkę

Następnego dnia stałam na peronie. Pociąg wjechał z hukiem, a zimny wiatr porwał kilka kartek z notatnika, który trzymałam w ręce. W tym momencie pojawił się Piotr, ciągnąc za sobą walizkę. Zobaczył mnie i uśmiechnął się lekko. Podszedł, ale nie objął mnie.

Nie spodziewałem się ciebie tutaj – powiedział.

– Chciałam tylko… zobaczyć – odpowiedziałam, patrząc na jego bagaż.

Przez chwilę staliśmy w milczeniu, słuchając zapowiedzi odjazdu. Potem pociąg zagwizdał, a on wyciągnął rękę. Chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Zamiast słów było krótkie skinienie głową. Patrzyłam, jak wsiada, jak jego sylwetka znika wśród innych pasażerów. Gdy pociąg ruszył, poczułam pustkę, która nie była ani ulgą, ani rozpaczą. Raczej czymś pomiędzy – miejscem, gdzie powoli zaczyna kiełkować myśl, że trzeba iść dalej. Wróciłam do domu inną drogą, unikając miejsc, które kojarzyły mi się z nim. Wiedziałam, że te wspomnienia będą wracać – czasem boleśnie, czasem z uśmiechem. Teraz miałam przed sobą coś, czego nie chciałam zmarnować: własne życie, bez czekania na czyjeś decyzje. Bo po każdej burzy zostaje cisza. A w ciszy można w końcu usłyszeć siebie.

Ewa, 28 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama