Reklama

Miłość zawsze kojarzyła mi się z twardym stąpaniem po ziemi. Z czymś racjonalnym, a nie z jakimiś motylami w brzuchu i romantycznymi czarami. Właśnie dlatego zwróciłam uwagę na Krzyśka. Przez kilka ładnych lat byłam święcie przekonana, że to, co nas łączy, to najprawdziwsza, najczystsza miłość. Los jednak zweryfikował moje poglądy na ten temat.

Miałam 26 lat, gdy poznałam Krzyśka. Spokojny, opanowany, pragmatyczny – od razu mnie to ujęło. Nigdy nie był typem spontanicznego człowieka. Wszystko musi mieć zaplanowane i dopięte na ostatni guzik. Bardzo spodobało mi się to, że jest uporządkowany, a nie chaotyczny. Nie chciałam mieć za męża kogoś, kto nie potrafi się zorganizować i woli biegać na piwo z kolegami niż siedzieć w domu. Krzysiek idealnie wstrzelił się w moje oczekiwania. Po niespełna dwóch latach od naszego pierwszego spotkania wzięliśmy ślub. Czułam przede wszystkim ogromną ulgę, że związałam się z kimś stabilnym. Z kimś, przy kim grunt nie ucieknie mi spod nóg. Faceci, z którymi wcześniej randkowałam, nie potrafili tego zapewnić.

Brakowało mi czułych gestów

Na tegoroczny urlop postanowiliśmy wybrać się do Chorwacji. Właściwie to ja bardzo na to nalegałam. Krzysiek nie ukrywał, że woli pojechać nad polskie morze lub w Tatry, ale ja się uparłam na Chorwację i dopięłam swego. Zwykle to Krzysiek decydował o tym, dokąd się wybierzemy. Szczerze powiedziawszy, niekoniecznie mi to odpowiadało, ale zawsze wszystko sam organizował. Chorwacja marzyła mi się jednak od dawna. Mąż na to przystał, ale bez entuzjazmu. Ja natomiast byłam bardzo podekscytowana. Jak zwykle wszystkim się zajął – przynajmniej o to nie musiałam się martwić.

Pierwszego wieczoru udaliśmy się na spacer po plaży. Był piękny zachód słońca, ale Krzysiek nie zwracał na to uwagi. Był zbyt zajęty szukaniem w telefonie jakiejś dobrej restauracji, gdzie moglibyśmy zjeść kolację. Ja chłonęłam fantastyczny widok całą sobą. Moją uwagę przyciągnęła też pewna para. Bardzo młodzi ludzie. Obejmowali się i okazywali sobie czułość. Coś wtedy we mnie drgnęło. Pomyślałam o sobie i mężu. Przypominaliśmy raczej partnerów biznesowych, a nie kochanków. Do tej pory nie postrzegałam nas w taki sposób, ale obserwacja zakochanej pary skłoniła mnie do refleksji.

My nawet nie trzymamy się za ręce w miejscach publicznych, a co dopiero mówić o przytulaniu się i całowaniu? Poczułam delikatne ukłucie zazdrości. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ja też bym tak chciała. Zerknęłam na Krzyśka. Chwilowo poza telefonem świata nie widział, aż wreszcie oznajmił, że znalazł godny wypróbowania lokal.

To mnie zaskoczyło

Następnego dnia rano postanowiłam wybrać się na zajęcia jogi na plaży. Mąż nie miał ochoty. Oznajmił, że woli posiedzieć na tarasie z kawą i z książką.

– OK, to ja w takim razie idę.

Poranek był bardzo przyjemny. Okazało się, że zajęcia prowadzi Polak. Adam. Wysoki, świetnie zbudowany, z iskrą w szarooliwkowych oczach. Miałam kłopot z wykonaniem jednej pozycji, więc podszedł i mi pomógł. Jego dłonie były ciepłe i delikatne. Nasze spojrzenia się spotkały i to był właśnie ten moment, w którym wszystko się zmieniło. Do tej pory nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia, a tu proszę, życie mi pokazało, że jest to możliwe. Przez dłuższy moment nie byliśmy w stanie oderwać od siebie wzroku. Miałam wrażenie, że znam Adama od dawna, że jest moją bratnia duszą. Do końca zajęć nie umiałam się skoncentrować. Moje myśli krążyły wokół niego. Pragnęłam, aby mnie dotykał. Chciałam czuć jego bliskość. Łaknęłam rozmowy z nim niczym spękana ziemia wody. Coś się we mnie obudziło i wiedziałam już, że nie powrotu do dawnej mnie.

Poczułam motylki w brzuchu

Szybko się przekonałam, że Krzysiek ma kompletnie odmienną wizję spędzania czasu niż ja. Codziennie rano brałam udział w zajęciach jogi. Przychodziłam wcześniej, żeby jeszcze trochę pogadać z Adamem. Połączyła nas niezwykła więź. Dopiero piątego dnia odważył się mnie pocałować. W swoim życiu nie doświadczyłam czegoś takiego, bo to było więcej niż pocałunek i coś więcej niż pożądanie. Adam nie pytał o to, czy kogoś mam, a ja nie poruszałam tego tematu. Któregoś wieczoru, gdy razem podziwialiśmy zachód słońca, wypowiedział słowa, których z pewnością nie zapomnę.

– Wiem, że nie jesteś sama, ale poznaję, że jesteś nieszczęśliwa.

To było niczym kubeł zimnej wody wylanej na rozgrzaną głowę. Adam powiedział na głos to, do czego za nic w świecie nie chciałam się przyznać przed sobą, a co dopiero mówić o kimś innym. Nie byłam szczęśliwa, ale nauczyłam się stwarzać świetne pozory. Ktoś, kto popatrzył z boku na mnie i na Krzyśka, widział cudownie zgraną parę, która się nie kłóci i kocha na zabój. Po raz pierwszy zadałam sobie pytanie, czy ja w ogóle kocham męża i co właściwie sprawia, że z nim jestem.

Mam tylko wspomnienia

Kiedy tamtego wieczoru wróciłam do pokoju hotelowego, popatrzyłam na Krzyśka z totalną obojętnością. Jakby był kimś obcym, a nie facetem, z którym jestem kilka lat. Spytał jedynie, czy było w porządku, a ja przytaknęłam i poszłam spać.

Dzień przed moim powrotem do Polski kochałam się z Adamem. To było przeżycie jak nie z tego świata.

– I co teraz? – popatrzył na mnie uważnie.

– Nie mam pojęcia.

Nie utrzymujemy kontaktu. On go nie szuka, więc i ja też, pomimo że tęsknię za nim. Czasami włączam sobie muzykę i tańczę, wspominając wspólne chwile. Przestałam przejmować się rzeczami, które dawniej wyprowadzały mnie z równowagi. Częściej uśmiecham się do swoich myśli i mam ochotę założyć sukienkę zamiast dżinsów.

– Co ty taka dziwnie szczęśliwa jesteś? – nie kryłam zdziwienia, słysząc takie pytanie zadane przez Krzyśka.

Nie przyznałam się do znajomości z Adamem. Wyznałam natomiast, że mam dość życia, jakie wiodę. Mąż słuchał uważnie, jak to on ma w zwyczaju. Usiłujemy posklejać nasz związek, w którym brakuje autentycznej intymności. Nie mam zielonego pojęcia, czy to przyniesie efekty, ale się przekonamy – tym bardziej że żadne z nas nie chce rozwodu.

Anita, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama