„Myślałam, że jesteśmy z kumpelą nierozłączne jak śliwka i pestka. Szybko odkryłam, że to jedna wielka bujda”
„Po tej rozmowie nie odezwałam się już do Agnieszki. Nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym powiedzieć. Minęło kilka dni, potem tydzień. Żadnego SMS-a, żadnego telefonu. Nie pytała, co u mnie, czy wszystko w porządku”.

- Redakcja
Pamiętam ten wieczór jak przez mgłę – miałyśmy po piętnaście lat, leżałyśmy u mnie na łóżku, oświetlone tylko lampeczkami choinkowymi. W tle cicho grał z radia „Hey”, a my wpatrzone w sufit planowałyśmy, jak kiedyś razem zamieszkamy w starym lofcie z dużymi oknami, bo przecież i tak będzie nas na wszystko stać.
Byłyśmy nierozłączne
– Zawsze będziemy razem – powiedziała Agnieszka i rzuciła we mnie poduszką.
– Obiecujesz? – zapytałam śmiertelnie poważnie.
– Na wieki wieków.
Byłyśmy duetem nie do rozdzielenia – od podstawówki, przez liceum, aż po studia. Pierwsze miesiączki, pierwsze pocałunki, dramaty z rodzicami, dramy z chłopakami. Gdy Agnieszka płakała po rozstaniu z Kamilem, przynosiłam jej naleśniki i napisałam piosenkę o jego głupocie. Gdy ja dostałam kosza od Michała, Agnieszka zrobiła dla mnie plan „Naprawa Serca 2.0” z harmonogramem seansów „Dziennika Bridget Jones”. Wiedziałyśmy o sobie wszystko.
Ale od jakiegoś czasu coś zaczęło się rozłazić. Na początku to było subtelne: Agnieszka nie odpisywała od razu, odwoływała nasze piątkowe spotkania, tłumacząc się robotą. Potem było coraz gorzej – ja dzwoniłam, ona oddzwaniała trzy dni później.
Pytania „co u Ciebie?” zaczęły brzmieć jak z automatu. Gdy mówiłam o swoich problemach, czułam, że myślami jest już gdzie indziej. Nie chciałam być tą, która się narzuca, więc się wycofywałam. Ale z każdym dniem bolało mnie to bardziej.
Coś się zepsuło
To nie było tak, że Agnieszka zniknęła nagle. Gdyby po prostu przestała się odzywać, może łatwiej byłoby to przyjąć. Ale ona znikała powoli, niemal niezauważalnie, jakby dzień po dniu ktoś odcinał po kawałku to, co nas łączyło. Najpierw przestała proponować wspólne wyjścia. Potem coraz rzadziej odbierała telefony. Tłumaczyła się projektami, pracą, wyjazdami służbowymi. Mówiła, że ma straszny tydzień, że odezwie się w weekend. Nie odzywała się.
Na Instagram wrzucała zdjęcia z miejsc, do których kiedyś chodziłyśmy razem, z ludźmi, którzy należeli do wspólnej paczki. Siedzieli razem przy stoliku, śmiali się. A po mnie nie było tam ani śladu. Nawet oznaczenia, nawet przypadkowego komentarza. Patrząc na te zdjęcia, czułam, jak rośnie we mnie jakieś trudne do opisania napięcie. Nie miałam odwagi zapytać ją wprost, dlaczego mnie tam nie było. Ale po dwóch godzinach wpatrywania się w ekran telefonu zadzwoniłam.
– Cześć… – powiedziałam. – Widziałam wasze zdjęcie z wczoraj. Nie miałam pojęcia, że się spotykacie.
– Kasia… – usłyszałam w słuchawce. – Po prostu się zmieniłam. Nie wszystko trzeba ciągnąć. Czasem relacje się kończą.
– A ja myślałam, że to coś więcej niż relacja do ciągnięcia – odpowiedziałam bardziej do siebie niż do niej.
Zostawiła mnie
Po chwili rozmowa się skończyła. Odłożyłam telefon. Czułam się jak ktoś, kto właśnie przegapił coś ważnego i nie wie, czy powinien próbować to odzyskać, czy raczej nauczyć się bez tego żyć. Po tej rozmowie nie odezwałam się już do Agnieszki. Nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym powiedzieć. Minęło kilka dni, potem tydzień. Żadnego SMS-a, żadnego telefonu. Nie pytała, co u mnie, czy wszystko w porządku. Wcześniej rozmawiałyśmy codziennie. Teraz… nic.
Chodziłam do pracy, robiłam zakupy, gotowałam, ale wszystko to robiłam jakby obok siebie. Czasem łapałam się na tym, że patrzę na telefon, licząc, że coś się wyświetli. Jakaś wiadomość, chociażby głupie „hej”. Ale nie wyświetlało się nic.
Zaczęłam myśleć, że może cała ta nasza przyjaźń była jednostronna? Może tylko mi zależało, może ja byłam tą, która ciągle dzwoniła, pisała, przypominała, proponowała spotkania, a oni po prostu na to odpowiadali, dopóki było im wygodnie? Wtedy ta myśl wydawała się jednocześnie okrutna i boleśnie prawdziwa.
Pewnego wieczoru zaczęłam pisać do Agnieszki wiadomość. Pisałam, kasowałam, znów pisałam. Chciałam zapytać, czy wszystko między nami naprawdę się skończyło, czy jest coś, co mogłabym zrobić. Może ona też tęskni, choć trochę. Ale nie wysłałam. Patrzyłam na te słowa przez dłuższą chwilę, a potem po prostu usunęłam je jedno po drugim.
Ignorowała mnie
Pamiętam nasze ostatnie wspólne wyjście. Poszłyśmy na kawę, ale rozmowa była jak z kimś obcym. Agnieszka była spięta, uprzejma, opowiadała mi o jakiejś kampanii, nad którą pracuje, o ludziach, których nie znałam. Mówiła szybko, patrzyła na zegarek. Ja mówiłam coraz mniej, bo nie wiedziałam, czy w ogóle mnie słucha. Kiedy się rozstałyśmy, nie przytuliła mnie jak kiedyś. Po prostu pomachała i odwróciła się, zanim zdążyłam coś jeszcze powiedzieć. Jak to się dzieje, że ludzie, których znałeś całe życie, przestają cię znać?
To był jeden z tych dni, kiedy wszystko się sypie. W pracy miałam spięcie z szefową, bo nie zdążyłam wysłać raportu. Wróciłam do domu, a na stole leżał list z banku – coś o zaległościach, o których zupełnie zapomniałam. Telefon od mamy skończył się kłótnią. Znów wypominała mi, że nie przyjeżdżam tak często, jak powinnam. Rozłączyła się, zanim zdążyłam odpowiedzieć.
Siedziałam w kuchni, otoczona ciszą, która brzmiała zbyt głośno. W szafce nie było nic oprócz makaronu i jednej puszki kukurydzy. Włączyłam czajnik, ale nie wiedziałam po co. I wtedy pomyślałam: zadzwonię do Agnieszki.
Tęskniłam za nią
Przez sekundę byłam pewna, że odbierze i zapyta: „Co się stało, Kaśka?”. Ale zaraz przypomniałam sobie, że nie mam już takiej możliwości. Że już do niej nie należę. Przez chwilę siedziałam w bezruchu, a potem wstałam i sięgnęłam po stary album ze zdjęciami.
Otworzyłam go na chybił trafił. Na jednej z pierwszych stron było zdjęcie z moich urodzin. Miałam piętnaście lat. Agnieszka obejmowała mnie ramieniem, obie śmiałyśmy się do obiektywu. Patrzyłam na to zdjęcie długo. W końcu odłożyłam album. Wtedy przypomniała mi się rozmowa sprzed lat. Agnieszka mówiła:
– Jeśli kiedyś będzie ci źle, to masz mi powiedzieć. Zawsze.
Wtedy byłam pewna, że nie odejdzie. Tylko że odeszła. I kiedy naprawdę było mi źle – nie było nikogo. Patrzyłam w sufit i zadawałam sobie pytanie, które wracało do mnie częściej, niż bym chciała: czy można rozpaść się w środku, jeśli nikt tego nie zauważy?
Zaczęłam się zmuszać do wychodzenia z domu. Najpierw joga – zajęcia grupowe, bo ktoś polecił, że lepsza energia. Później samotne wizyty w kawiarni, z książką, która i tak mnie nie wciągała. Raz dałam się namówić koleżance z pracy na imprezę – przyszłam za wcześnie, wyszłam za szybko. Przez większość czasu czułam się, jakbym grała w coś, do czego nie miałam instrukcji.
Nie rozumiałam nic
Poznawałam ludzi, ale rozmowy kończyły się po kilku zdaniach. Kiedyś wystarczało jedno spojrzenie, żeby Agnieszka wiedziała, co myślę. Teraz za każdym razem musiałam się przedstawiać od nowa, wyjaśniać, kim jestem, skąd, co lubię.
– Nie mam przyjaciół – powiedziałam w końcu koleżance z pracy, której chyba zrobiło się mnie szkoda. – Tylko znajomych. I to nie to samo.
– Przyjaźnie się kończą. Ludzie się zmieniają – odparła bez wahania.
– Wiem. Ale ja jeszcze nie umiem się zmienić – przyznałam.
Już nie łudziłam się, że zadzwoni, że wróci, że coś się wyjaśni. Przyjaźń się skończyła, a ja nie dostałam żadnego pożegnania. Żadnych słów, które by to zamknęły. I chyba właśnie to bolało najbardziej – nie to, że się zmieniła, tylko że zniknęła, nie mówiąc nic. Niektóre pożegnania nie mają słów. Ale boli nie mniej.
Katarzyna, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż zamykał się w pokoju, by pracować. Raz weszłam bez pukania i odkryłam, co naprawdę robi”
- „Weszłam do lasu po grzyby, a wyszłam z mężczyzną. Taki dorodny okaz jest lepszy niż koszyk borowików”
- „Związałam się facetem starszym o 20 lat. Rodzice postawili mi ultimatum: albo oni i spadek, albo stary grzyb i bieda”

