Reklama

Nie wiem, jak długo można żyć w iluzji, że jest się dla kogoś całym światem. W moim przypadku – pół roku. Pół roku bycia pewną, że spotkałam mężczyznę, który myśli o mnie poważnie, że jesteśmy parą, która planuje wspólną przyszłość. I że nic tego nie zmąci.

Michała poznałam przez wspólnych znajomych latem. Na początku był ostrożny, ale z czasem coraz bardziej zaangażowany. Drobne gesty, niespodziewane wiadomości, śniadania do łóżka. Po miesiącu przestałam się zastanawiać, co to jest – to był związek. Słowo padło naturalnie. On mówił, że jestem dla niego ważna. Że dawno nikogo tak nie spotkał. Ja chciałam wierzyć, że to prawda.

Gdy zaproponował wspólnego sylwestra w górach, w Szczyrku, nie zawahałam się ani chwili. To miał być nasz czas. Początek Nowego Roku razem – symbolicznie i romantycznie. Wynajął mały domek z kominkiem. Pojechaliśmy dzień wcześniej, żeby uniknąć korków. Narty, śmiech, gorąca czekolada, wspólne gotowanie. Michał był czuły, obecny, bliski. Na stoku złapał mnie w pasie, pocałował i powiedział:

Dobrze, że jesteś. Nie wyobrażam sobie tego z nikim innym.

Zrobiliśmy wtedy zdjęcie. Wrzuciłam je na aplikację. On mnie obejmuje, ja się śmieję. Oznaczyłam go, choć on tego nie lubił. Chciałam się pochwalić, że jestem szczęśliwa.

Jedna wiadomość wszystko zniszczyła

Dziesięć minut później dostałam wiadomość od nieznajomej kobiety: „On jest moim mężem. Mieliśmy spędzić razem Nowy Rok – czekałam z dziećmi”.

Z początku pomyślałam, że to pomyłka. Jakiś żart, zły numer, może jakaś była zazdrosna o nasze szczęście? Ale coś we mnie zamarło. Przeczytałam wiadomość raz jeszcze. „On jest moim mężem. Mieliśmy spędzić razem Nowy Rok – czekałam z dziećmi”. Dziećmi? Jakimi dziećmi?

Siedziałam na sofie, miałam telefon w dłoni. Serce waliło mi jak młot. Usłyszałam, że Michał krząta się w kuchni – coś gotował, gwizdał. Był zupełnie beztroski.

Michał? – zawołałam nieco zbyt szorstko. Pojawił się w drzwiach z kubkiem herbaty.

– Coś się stało? – zapytał.

– Ktoś do mnie napisał. Jakaś kobieta. Pisze, że jesteś jej mężem.

W jednej sekundzie jego twarz zgasła. Dosłownie. Jakby ktoś wyłączył światło. Zbladł, odłożył kubek, nie patrzył mi w oczy.

To... to skomplikowane – powiedział cicho. – Porozmawiamy później, dobrze?

– Czyli to prawda? Masz żonę? Dzieci?

Zamilkł. Oparł się o framugę.

– Nie chciałem, żebyś się dowiedziała w ten sposób. Przepraszam.

– Przepraszam?! – wstałam. Ręce zaczęły mi się trząść. – Michał, ty masz rodzinę? Jak to możliwe?! Od pół roku jesteśmy razem!

– To nie tak... To się miało skończyć, ja... Ja się zakochałem w tobie i...

Zaczęłam przypominać sobie wszystkie momenty, które wcześniej wydawały mi się drobnostką – jego wyciszony telefon, weekendy „u rodziców”, brak zdjęć w social mediach. W jednej chwili to wszystko zaczęło składać się w coś obrzydliwie logicznego. Byłam nie jego dziewczyną. Byłam jego kochanką.

Nawet nie była pierwsza

Nie wytrzymałam długo. Michał zamknął się w łazience, a ja gapiłam się na ekran telefonu jak zahipnotyzowana. Nacisnęłam „odpowiedz” i napisałam tylko jedno zdanie: „Chcę z tobą porozmawiać”. Po chwili przyszła odpowiedź: „Zadzwoń. Agnieszka”.

Wyszłam na balkon. Zadrżała mi ręka, gdy wciskałam słuchawkę. Odebrała natychmiast.

– Halo?

– Cześć, tu Martyna. Ta... od Michała.

Przez sekundę w słuchawce było cicho, a potem usłyszałam głos. Mocny, trochę zmęczony, ale bez cienia wahania:

– Mieliśmy razem oglądać z dziećmi fajerwerki. Dla nich miał to być wyjątkowy wieczór. Mąż obiecał... A on jest z tobą? Na stoku?

– Nic nie wiedziałam – wydukałam. – Naprawdę myślałam, że jesteśmy razem. Nie miałam pojęcia, że ma żonę, dzieci...

– Wiesz, że on to robi nie pierwszy raz? – przerwała mi chłodno. – Tylko że nigdy wcześniej nie wrzucił żadnego zdjęcia. Nigdy nie było twarzy. Nigdy nikt go nie oznaczył.

Poczułam, jak serce łamie mi się drugi raz. Nie byłam wyjątkiem. Byłam kolejną.

Nie rozumiem, jak można tak żyć – powiedziałam cicho. – On mówił, że mnie kocha.

– On wszystkim tak mówi.

Zamilkłyśmy na chwilę. Po drugiej stronie słyszałam tylko oddech.

Przepraszam – powiedziałam szczerze. – Gdybym wiedziała...

– Wiem. Ale to nie ty jesteś winna. Jesteś tylko kolejną kobietą, którą wykorzystał. Tak jak mnie.

Rozłączyłyśmy się. Siedziałam w ciszy, kiedy Michał wrócił z łazienki.

– Proszę, porozmawiajmy – zaczął.

– Już porozmawiałam. Z twoją żoną.

Nie mogłam uwierzyć

Nie wytrzymałam. Po prostu nie mogłam. Założyłam kurtkę na piżamę, wsunęłam buty, złapałam telefon i wybiegłam z domku. Michał coś wołał za mną, ale już nie słuchałam. Potrzebowałam przestrzeni. Czystego powietrza. Czegoś, co pozwoli mi nie zwariować.

Szłam w dal. Śnieg skrzypiał pod butami, mróz szczypał policzki, ale nie zwalniałam. Miałam wrażenie, że jeśli stanę, to rozpadnę się na kawałki. W oddali widziałam światła innych domków. Wszędzie trwały przygotowania do świętowania – śmiechy, muzyka, ciepło. A ja byłam jedną wielką raną.

„Jak można tak dobrze udawać miłość? Jak można planować z kimś przyszłość, mając drugie życie?” – myśli pędziły jak szalone. Czy to znaczy, że wszystko było kłamstwem? Nawet te drobne gesty? Te poranki, kiedy robił mi kawę? Te wiadomości „tęsknię”?

Uklękłam w śniegu i zaczęłam płakać. Bezgłośnie, spazmatycznie. Pamiętałam, jak miesiąc temu mówił: „Jesteś moim spokojem. Z tobą wszystko jest proste”. Teraz wiedziałam, że to wszystko było wygodne. Nie miłość. Ucieczka. Przygoda.

W końcu wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Kingi. Przyjaciółka odebrała po dwóch sygnałach.

– Martyna? Co się stało?

Przyjedź po mnie – wyszeptałam, dławiąc się łzami. – Błagam cię. Nie chcę tu zostać ani minuty dłużej.

– Gdzie jesteś? Zaraz ruszam.

Leżałam chwilę na śniegu. Potem wstałam, otarłam twarz rękawem i wróciłam do domku. Michał siedział na schodach.

– Martyna...

Kinga po mnie jedzie. Nie mów nic. Proszę.

Minęłam go, poszłam do sypialni i zaczęłam się pakować. Nie było już czego ratować.

Kochał nas obie

Do Warszawy wracałam w ciszy. Kinga nie zadawała pytań, tylko co jakiś czas podawała mi chusteczkę i patrzyła na drogę. Byłam jej za to wdzięczna. Siedziałam obok z głową opartą o szybę, próbując zrozumieć, jak mogłam tak bardzo się pomylić.

W mieszkaniu było zimno. Wszystko, co przypominało o Michale, wrzuciłam do pudła i schowałam do szafy. A potem… po prostu siedziałam. Godzinami. Patrzyłam w telefon, gdzie jego imię wciąż pojawiało się co chwilę: „Martyna, proszę, porozmawiaj ze mną”, „Kocham cię”, „To nie było takie proste”.

Przez kilka dni nie odpowiadałam. Aż w końcu się złamałam. Spotkaliśmy się w kawiarni na Pradze. Przyszedł wcześniej. Siedział z tą swoją twarzą skruszonego chłopca, jakby znów miał mnie omamić.

To miało się skończyć – powiedział, gdy tylko usiadłam. – Ja naprawdę zakochałem się w tobie. Myślałem, że uda mi się to wszystko jakoś ułożyć…

– Czyli miałeś dwie rodziny. Dwie kobiety, którym mówiłeś, że je kochasz – powiedziałam spokojnie, ale w środku trzęsłam się cała. – Nie masz pojęcia, co mi zrobiłeś.

– Wiem, zawaliłem wszystko. Ale nie chciałem cię stracić.

– I zamiast odejść, wolałeś ciągnąć dwa życia?

Nie odpowiedział. Wzrok wbił w kubek z kawą.

– Michał, ja nie jestem opcją. Nie będę się z nikim dzielić. I nie chcę być z kimś, kto rani inną kobietę.

Ale ja ją zostawiłem – powiedział nagle.

– Nie dla mnie. Dla siebie. Bo zostałeś przyłapany.

Wstałam i wyszłam. Nie oglądałam się za siebie.

Chciałam spojrzeć jej w oczy

Umówiłyśmy się w małej kawiarni z dala od centrum. Agnieszka przyszła punktualnie. Bez makijażu, w szarym płaszczu, z twarzą, która wyglądała, jakby nie spała od tygodni. Przez chwilę tylko na mnie patrzyła. Nie było w niej złości. Tylko zmęczenie.

– Dziękuję, że się odezwałaś – zaczęła.

To ja powinnam dziękować – odpowiedziałam, siadając naprzeciwko. – Nie wiedziałam. Gdybym wiedziała, nigdy bym się z nim nie związała.

– Wiem – skinęła głową. – Widziałam twoje zdjęcia. Byłaś szczęśliwa. Tak się nie wygląda, kiedy się gra.

Zamilkłam. Co mogłam powiedzieć?

To nie ty jesteś winna – powiedziała cicho. – Ale jesteśmy obie zranione przez tego samego człowieka.

Pokiwałam głową, z trudem powstrzymując łzy. Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu, sącząc herbatę.

On zawsze był czarujący – ciągnęła Agnieszka. – Ale to tylko fasada. Umie manipulować. Umie sprawić, że czujesz się wyjątkowa. I nie widzisz, że to tylko gra.

– Czyli nigdy nie przestał cię zdradzać?

Miałam swoje podejrzenia. Ale on zawsze miał alibi. I zawsze potrafił obrócić wszystko tak, że wychodziło na moje szaleństwo. A potem pojawiłaś się ty. Twarz. Imię. Dowód.

– Nie chciałam być częścią tego.

– Ale byłaś. I ja też. I pewnie jeszcze kilka innych kobiet. Ale to już za nami.

– Co zrobisz?

Uśmiechnęła się smutno.

Wyrzuciłam go. Adwokat już nad tym pracuje. Nie pozwolę, żeby nasze dzieci rosły w kłamstwie.

Patrzyłam na nią i czułam coś dziwnego – podziw. Była silniejsza, niż się spodziewałam.

To zdjęcie było konieczne

Nie wróciłam do Michała. Choć próbował mnie odzyskać. Pisał, dzwonił, stał pod blokiem. Ale ja byłam już gdzie indziej – i w głowie, i w sercu. Zablokowałam go wszędzie. Oddałam klucze, wyrzuciłam wspólne zdjęcia, wyczyściłam wspomnienia z telefonu, ale nie z siebie. Tego się nie da.

Przez kilka tygodni żyłam jak w zawieszeniu. Czułam się oszukana, głupia, naiwna. I zła. Na niego, na siebie, na cały ten cholerny romantyzm, w który uwierzyłam. Ale potem... potem przyszło coś innego. Spokój. Ulga. Że nie zostałam, nie dałam się wciągnąć w jego podwójne życie.

Długo nie mówiłam o Michale. Dopiero po kilku spotkaniach zdołałam wypowiedzieć jego imię na głos. Powiedzieć, że czułam się jak zabawka, że ktoś ułożył dla mnie świat z kłamstw, a ja się w nim zakochałam. Nie wiem, czy jeszcze komuś zaufam. Nie wiem, czy się zakocham. Ale wiem jedno – zasługuję na prawdę. Na coś czystego. I nie muszę nikomu udowadniać, że jestem warta miłości.

Dziś patrzę na tamto sylwestrowe zdjęcie inaczej. Nie widzę zakochanej dziewczyny. Widzę kobietę, która wierzyła w coś, co nie istniało. Ale też kobietę, która miała odwagę się z tego wycofać, zanim straciła samą siebie. Miłość powinna leczyć, nie ranić. A ja pozwoliłam sobie wierzyć komuś, kto nie zna znaczenia wierności. Może to nie był koniec mojego świata – ale na pewno koniec złudzeń.

Martyna, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama