Reklama

Pracuję w firmie transportowej jako księgowa. Zajmuję się rozliczaniem diet kierowców, naliczaniem wynagrodzeń, wyliczaniem podatków. Nasze przedsiębiorstwo jest niewielkie. To nie korporacja z rozwiniętym działem logistyki, marketingu i reklamy, obsługi klienta. Utrzymaniem relacji z klientami i ich pozyskiwaniem szef zajmuje się osobiście wspierany z doskoku przez żonę.

Reklama

Od dawna szukam miłości

Zespół to głównie kierowcy. Oprócz dostaw na terenie Polski jeździmy także do Niemiec, czasami do Belgii. W każdym razie, w pracy nie mam zbyt dużych możliwości rozwijania kontaktów towarzyskich. Na miejscu w biurze, oprócz mnie, szefa i pani Zosi – emerytki przychodzącej sprzątać – pracuje jeszcze Tomasz. Stanowi on cały nasz dział logistyczny w jednej osobie. Tomek nadzoruje trasy, kontaktuje się z kierowcami, ustala szczegóły z klientami, śledzi giełdy zleceń.

To zajęcie traktuję jako miejsce na przeczekanie. Mieszkam z rodzicami w niewielkim miasteczku, gdzie szans na oszałamiającą karierę raczej nie ma. Wciąż jednak wierzę, że uda mi się inaczej pokierować swoim życiem. A może tak wyjadę gdzieś do wielkiego miasta i wreszcie zacznę wykorzystywać swoją wiedzę w jakiejś prężnie działającej instytucji finansowej? No cóż, wszystko jest możliwe. Nigdy nie mów nigdy i tak dalej. Przynajmniej tak staram sobie wmawiać.

Na razie pilnuję swoich obowiązków, żeby pobrać stałą pensję, która jeszcze trzyma mnie w tym miejscu. Bo jakie niby miałabym alternatywy? Miejscowy supermarket? Walka o pracę w urzędzie gminy, gdzie wszystko obstawione? A może stanowisko sekretarki szkolnej, która zarabia o wiele mniej ode mnie? Tak, wiem, bo jakiś czas pracowała tam moja przyjaciółka Olka. Zanim nie poznała Karola i wspólnie nie wyjechali za granicę, gdzie perspektywy są o wiele lepsze.

No właśnie, mężczyźni. W tym roku skończyłam trzydzieści trzy lata i czuję, że moje życie uczuciowe dawno już legło w gruzach. Ostatnio na poważnie spotykałam się z kimś jeszcze na studiach. Ale nieopatrznie, po obronie dyplomu, pozwoliłam rodzicom ściągnąć się do domu i tak nasz związek umarł śmiercią naturalną.

– Po co masz tułać się gdzieś po wynajętych stancjach, płacić krocie za skromne pokoiki i dzielić mieszkanie z obcymi ludźmi – przekonywała mnie matka. – W domu czeka na ciebie dawny pokój, z czasem będziesz mogła zaadoptować dla siebie całe piętro. Pan Bogdan szuka kogoś do rozliczenia kadr i płac. Ojciec z nim rozmawiał i szepnął słówko za tobą.

– Ale mamo – próbowałam protestować. – Tutaj przecież też mam pracę w tej kawiarni, dostaję fajne napiwki. No i jest jeszcze Marek.

– Dziecko, czy po to harowaliśmy z ojcem przez lata i utrzymywaliśmy cię pięć lat na studiach? Żebyś teraz biegała z tacą i podawała ludziom ciastka? – matka uderzyła w płaczliwe tony, a ja w końcu dałam się przekonać do powrotu.

Byłam sama jak palec

Zawsze ustępowałam. No cóż, do asertywnych osób nigdy nie należałam i tak naprawdę do rodzice od zawsze kierowali moim życiem. Tak było i tym razem. W efekcie utknęłam w tej firmie szkolnego kolegi mojego ojca, zagrzebana w papierach i znudzona brakiem życia towarzyskiego. Moja paczka, jeszcze z lat szkolnych, rozpierzchła się po całej Polsce i świecie. Dziewczyny po kolei wychodziły za mąż, kupowały mieszkania, rodziły dzieci i cieszyły się swoimi rodzinami.

Ja zostałam gdzieś w tyle. Z matką wtrącającą się w moje prywatne sprawy i grzebiącą mi w szufladzie z bielizną. Ojcem traktującym mnie dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy chodziłam do gimnazjum. I młodszą siostrą przyjeżdżającą do domu na święta i urlopy z Anglii. Za każdym razem z nowym narzeczonym. Eh, nie tak miało to wszystko wyglądać.

Ostatnio byłam na etapie oglądania komedii romantycznych i marzeniu o wielkiej miłości. Wciąż czułam, że lata lecą i tylko ja dalej tkwię w martwym punkcie.

– Wiesz, ja już chyba jestem starą panną – pożaliłam się Olce, która przyjechała akurat w odwiedziny do swoich rodziców.

– No co ty, Baśka. Teraz nie ma starych panien. Kto ci w ogóle takich głupot naopowiadał? Mówisz niczym moja babcia, która już w pierwszej klasie liceum straszyła mnie, że jak odpowiednio wcześnie nie znajdę dobrego kawalera, to potem zostanę sama jak ten palec – zaczęła się śmiać, ale widząc moją minę spoważniała. – Jesteś niezależną singielką, tak się teraz mówi.

– Jasne, może u was w wielkim świecie. Tutaj są stare panny, a nie atrakcyjne singielki biegające na imprezy i patrzące z góry na facetów. Zresztą, ja nadal mieszkam z rodzicami. W wizerunek dziewczyn z „Seksu w wielkim mieście” na pewno się nie wpisuję.

– Daj, spokój. Jeszcze trafisz na przeznaczonego ci faceta. Nie mówiąc już o tym, że związki są przereklamowane – koleżanka puściła do mnie oko i wbiła łyżeczkę w sernik na zimno, którym ją poczęstowałam.

Ale ja wiedziałam swoje. A raczej czułam. Gdy nic nie zrobię, już na zawsze zostanę sama. Tylko, gdzie niby mam poznać tego wymarzonego? Przecież nie poderwę go na ulicy, a na imprezy nie miałam z kim chodzić.

Na biurku znalazłam walentynkę

Spróbujcie więc wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy na biurku czekała na mnie walentynka i przewiązana wstążeczką czerwona róża. Ogromna kartka z błyszczącym serduszkiem i słodkimi misiami była piękna. Czegoś takiego nie dostałam nigdy w życiu.

Mój były nie był romantyczny i nie bawił się w takie gesty. Pluszaki, serduszka, róże to nie było dla niego. Z okazji Walentynek najczęściej po prostu zapraszał mnie do kina. Nie byłoby w tym niczego złego, gdyby nie był tak zapalonym kinomanem i większości randek nie organizował w podobny sposób. W efekcie nie czułam żadnej podniosłej atmosfery związanej z Dniem Zakochanych.

Ta romantyczna kartka wydała mi się więc naprawdę wyjątkowym gestem. Czyżbym miała cichego wielbiciela? A gdzie tam. Walentynka, o dziwo, była podpisana. Jak byk, widniało imię „Tomasz”. I wtedy skojarzyłam. Przecież to mój kolega logistyk. Całkiem fajny chłopak. Nawet zabawny, ale wciąż się gdzieś spieszący i zabiegany. Zawsze był w niedoczasie, dlatego praktycznie nigdy nie mieliśmy czasu, żeby na spokojnie siąść i pogadać. Jak nie odbierał pilne telefony, to czegoś akurat szukał, gdzieś biegł lub był z kimś umówiony.

Szczerze mówiąc to byłam święcie przekonana, że Tomek z kimś się spotyka. Wprawdzie w firmie nie odwiedzała go żadna kobieta, ale to jeszcze nic nie znaczyło. Nie wszyscy mieszają życie prywatne z zawodowym. A tutaj taka niespodzianka. No proszę, proszę. I do tego jest taki romantyczny. Zawsze wydawał mi się pozytywnym wariatem, który prędzej skoczy na bungie niż będzie patrzył w gwiazdy, trzymał kobietę za rączkę i obsypywał płatkami róż.

Musiał naprawdę coś do mnie poczuć, skoro wręczył mi taką słodką kartkę. Przez cały dzień nie mogłam skupić się na pracy. Myliły mi się cyfry, jedną fakturę przepisywałam do komputera aż trzy razy i rozlałam kawę w naszej biurowej kuchni. Z Tomaszem jakoś nie udało mi się spotkać, a nie chciałam biec do jego pokoju i dziękować. Wiem, wiem. Teraz kobiety przejmują inicjatywę, ale ja tak nie potrafiłam. Cierpliwie czekałam więc na jego kolejny krok.

W myślach już planowałam ślub

Nawet zadzwoniłam do Olki i pochwaliłam się, że dostałam walentynkę od kolegi z pracy.

– To super, pewnie mu się podobasz, a teraz miał pretekst, żeby ci to wyznać. On jest taki nieśmiały? – zapytała koleżanka.

– Hm, no nieśmiałym to bym go raczej nie nazwała. Ale pewnie chciał być romantyczny – uśmiechnęłam się do swoich myśli.

Przez cały dzień Tomek nie wpadł do mojego pokoju. Gdy wychodziłam, zobaczyłam, że jego samochodu nie ma już na parkingu. Najpewniej więc wyszedł wcześniej. „Pewnie mu coś wypadło” – myślałam.

Postanowiłam, że kolejnego dnia ja zrobię pierwszy krok. Cały wieczór byłam w skowronkach. Nawet podśpiewywałam, robiąc kanapki na kolację, co wzbudziło podejrzliwe spojrzenia matki.

– A co to się stało, że nasza córcia jest taka radosna? Czyżby to miało coś wspólnego z Walentynkami? – w końcu wypaliła, nie wytrzymując mojego milczenia.

Mruknęłam coś nie na temat i poszłam do swojego pokoju. Miała jednak rację. Naprawdę cieszyłam się z tej walentynki. Byłam pewna, że Tomasz zwyczajnie się we mnie zakochał, tylko nie miał odwagi mi tego osobiście wyznać. Czyżby wreszcie czekała mnie szansa na związek z naprawdę fajnym facetem? Bo on momentalnie wydał mi się wyjątkowy. Wiem, wiem. Byłam po prostu naiwna, ale w myślach już planowałam naszą historię.

To wcale nie było wyznanie miłości

Kolejnego dnia spotkało mnie niezłe rozczarowanie. Nie, nie zrobiłam z siebie totalnej idiotki, biegnąc do kolegi i rzucając mu się na szyję. Po prostu tuż po wejściu do biura natknęłam się na panią Zosię. Nasza sprzątaczka akurat podlewała kwiaty ustawione w korytarzu.

– Ale z tego naszego Tomaszka to nieźle wychowany młody człowiek – uśmiechnęła się do mnie starsza pani i wyciągnęła z kieszeni fartucha dokładnie taką samą walentynkę jak ta, którą znalazłam na swoim biurku. – Czyż on nie jest uroczy? Ja tam w te zachodnie święta nie do końca wierzę, ale zawsze to człowiekowi milej się robi, gdy wiem, że otaczają go przyjaźni ludzie – kontynuowała, a ja robiłam wielkie oczy.

– Tak, oczywiście – zdołałam jedynie wydukać, ale pani Zosi wcale nie przeszkadzało moje zmieszanie.

– Mój mąż to nawet o rocznicy ślubu zapomina, a niedługo będziemy obchodzić czterdziestą piątą. A ten chłopak pamiętał o wszystkich kobietach z naszego zakładu. Pani Karolina też dostała kartkę i różę. Aż pan Bogdan był zazdrosny. Ta jego narzeczona to niezła szczęściara. Taki romantyk u boku to prawdziwy skarb – puściła do mnie oko i zajęła się spryskiwaniem liści dużego fikusa.

Zrezygnowana powlokłam się do swojego pokoju. A więc to o to chodziło. Tomasz po prostu zachował się niczym rasowy dżentelmen i kupił nam wszystkim kwiatki i te ozdobne kartki. A tak naprawdę od dawna ma narzeczoną. Eh, ale dałam się wkręcić. Już prawie słyszałam weselne dzwony, a tymczasem to był jedynie gest koleżeńskiej sympatii.

Basia, 33 lata

Reklama

Czytaj także:
„Pozwalałam mężowi, by przez jego łóżko przewijało się wiele kobiet. Ważne, by 10. każdego miesiąca robił mi przelew”
„Sukienka żony pachniała męskimi arabskimi perfumami. Zapach był tak duszący, że zostawił smród w moim życiu”
„Mąż ciągle mnie męczy, bym zaszła w ciążę. Myśli, że będzie ze mną grał w papieską ruletkę i odbierał prezent od bociana”

Reklama
Reklama
Reklama