„Myślałam, że flirtuje ze mną król sylwestra, a on patrzył na mnie z politowaniem. Nigdy nikt mnie tak nie upokorzył”
„Stał wtedy bokiem, trzymając szklankę i rozmawiając z jakąś brunetką w czerwonej sukience. Odwrócił głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Krócej niż sekundę, ale wystarczyło. Zauważył mnie. Potem zerkał jeszcze kilka razy. A może ja na niego?”.

Nie jestem jedną z tych kobiet, które rozpuszczają się pod byle spojrzeniem. Naprawdę. Wiem, co mam do zaoferowania – i jak to opakować. Potrafię wejść na imprezę i zrobić wrażenie. Sukienka? Zawsze dopasowana. Makijaż? Staranny, ale z pazurem. Uśmiech? Naturalny, choć wyćwiczony przed lustrem. Mam trzydzieści jeden lat i pracuję w marketingu. To znaczy: wiem, jak co sprzedać. W teorii.
Przygotowania do imprezy sylwestrowej były dla mnie małym rytuałem. Marta, moja przyjaciółka i współorganizatorka, śmiała się, że robię z tego „mini wesele” – ale jak można nie potraktować sylwestra poważnie? Nowy rok, nowe szanse, no i ta jedyna noc, w której wszyscy trochę bardziej się starają. Kupiłam sukienkę z odkrytymi plecami – czarną, prostą, z klasą. Dodałam szminkę w kolorze czerwonego wina, srebrne kolczyki i moje ulubione perfumy – wanilia z nutą drzewa sandałowego. Seksowne, ale nie nachalne. Tak lubię pachnieć.
Wchodząc na imprezę, czułam się pewnie. To miał być wieczór, który mnie odświeży, w którym znów poczuję się zauważona. Miałam ochotę na odrobinę flirtu – nic zobowiązującego, tylko ten drobny dreszczyk emocji. Uśmiechy, spojrzenia, niewypowiedziane sugestie. Wszystko zaczęło się właśnie tak. Zupełnie jak w filmach. Mężczyzna w rogu sali. Długie spojrzenie. Iskra. Tyle że... to nie był flirt. I nie był to film. To było coś zupełnie innego. I bardzo, bardzo dalekiego od romantyzmu.
Rzucał mi długie spojrzenia
Impreza rozkręcała się jak należy. Muzyka z głośników była na tyle dynamiczna, że dało się tańczyć, ale nie na tyle głośna, żeby nie można było porozmawiać. Ludzie byli już lekko rozgrzani winem i atmosferą. Sala udekorowana złoto-srebrnymi balonami, pod sufitem skrzyły się serpentyny, a przy barze toczyły się pierwsze śmielsze rozmowy. Było miło, klimatycznie. Nawet trochę z klasą – jak na zwykłego sylwestra.
– Justyna, przysięgam, on cię pożera wzrokiem – nachyliła się do mnie Marta, zerkając wymownie w stronę stołu po drugiej stronie sali.
Udawałam, że nie wiem, o kim mówi, choć doskonale wiedziałam. Zobaczyłam go zaraz po wejściu. Stał wtedy bokiem, trzymając szklankę i rozmawiając z jakąś brunetką w czerwonej sukience. Odwrócił głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Krócej niż sekundę, ale wystarczyło. Zauważył mnie. Potem zerkał jeszcze kilka razy. A może ja na niego?
– Serio, Justyna. Taki trochę tajemniczy typ. Trochę milczący. Ale przystojny, no nie mów, że nie! – Marta szturchnęła mnie łokciem i uniosła brwi.
– Ma coś w sobie – przyznałam, biorąc łyk wina. – Chyba go znam z pracy.
Zaczęła się nasza gra. Udawaliśmy, że się nie zauważamy, po czym znów się spoglądaliśmy. Ja poprawiałam włosy, on niby przypadkiem przesuwał się w moją stronę. Zaśmiałam się z czegoś głośniej, niż trzeba było. Puściłam mu oko. Uśmiechałam się. A on… odwzajemniał to. Odchylał głowę, spoglądał spod rzęs. Serio, wyglądało jak flirt. Zbliżał się. Marta już odsunęła się pół kroku.
– Powodzenia – szepnęła mi z uśmiechem. Ja tylko przygryzłam wargę.
To było upokorzenie
Stanął tuż przede mną. Z bliska był jeszcze przystojniejszy – miał lekko potargane włosy i delikatne zmarszczki przy oczach, które dodawały mu uroku. Pachniał czymś drogim, drzewnym. Spojrzał na mnie z lekko przekrzywioną głową. Już otwierałam usta, już miałam rzucić jakiś lekki, uwodzicielski tekst, coś typu: „W końcu się spotykamy twarzą w twarz”.
– Przepraszam – powiedział.
Zamilkłam, gotowa na flirt, na komplement, może nawet numer telefonu.
– Masz coś… – wskazał delikatnie na swoje zęby – ...na górnej jedynce. Coś zielonego chyba.
Zamarłam. Dosłownie. Świat się zatrzymał. Zrobiło mi się gorąco, jakby ktoś oblał mnie wrzątkiem. Odruchowo przyłożyłam dłoń do ust, po czym sięgnęłam po lusterko i zobaczyłam. Tam, gdzie powinien być tylko mój uśmiech – zielony liść pietruszki. Pewnie z kanapki sprzed pół godziny.
– Aha. Dzięki – wyjąkałam i odwróciłam się na pięcie.
Nie wiem, jak dotarłam do łazienki. Czułam, jak twarz mi płonie, jak wszystkie spojrzenia nagle stają się cięższe, pełne litości albo śmiechu. Weszłam do kabiny i zamknęłam się od środka. Usiadłam na klapie i oddychałam głęboko.
Po chwili zadzwoniła Marta.
– Gdzie jesteś?
– Nie pytaj – wykrztusiłam.
– To nic wielkiego, serio. Przejdź się, ochłoń. Justyś, błagam. Nie rób z tego dramatu.
– Już za późno – szepnęłam. – Chcę umrzeć.
Wszędzie słyszałam szepty
Wyszłam z łazienki dopiero po kilku minutach, kiedy w lustrze przestałam widzieć kogoś obcego. Poprawiłam szminkę, wygładziłam sukienkę i obiecałam sobie, że po prostu wrócę do ludzi. Normalnie. Jakby nic się nie stało. Przecież to tylko głupia pietruszka, którą już usunęłam. Tylko tyle.
Kilka kroków od drzwi sali usłyszałam śmiech. Cichy, urwany, taki, który nie powinien dotrzeć do uszu, ale jednak dotarł.
– Ona naprawdę myśli, że wszyscy na nią lecą – powiedział ktoś półgłosem.
Zatrzymałam się. Głos należał do Kingi. Poznałabym go wszędzie. Zawsze mówiła tak, jakby właśnie zdradzała sekret.
– Widziałam, jak się stroiła i puszczała oczka. Żenada – odpowiedziała druga kobieta, której twarzy nie widziałam.
– A ten typ? Pewnie chciał tylko być miły i proszę. Drama wieczoru.
Zrobiło mi się słabo. Stałam za ścianą jak intruz we własnym życiu. Chciałam wyjść, wejść im w słowo, powiedzieć coś błyskotliwego, obronić się. Zamiast tego cofnęłam się bezgłośnie i wyszłam na balkon.
Zimne powietrze uderzyło mnie w twarz. Oparłam się o barierkę i wciągnęłam głęboko powietrze. Miasto migotało światłami, a we mnie wszystko gasło. Marta wyszła za mną chwilę później.
– Mam dość – powiedziałam cicho. – Całej tej gry. Tego udawania. Tego, że ciągle muszę być idealna.
– Justyś… – zaczęła.
– Nie – przerwałam jej. – Myślałam, że wiem, kim jestem. A teraz nie wiem nic.
Zobaczyłam siebie z innej strony
Stałam na balkonie i wpatrywałam się w rozmazane światła miasta. Mróz szczypał mnie w palce, ale nie miałam siły wrócić do środka. Tam wszystko było za głośne, zbyt jasne, zbyt obojętne. A tutaj przynajmniej mogłam się rozsypać po cichu.
Z zamyślenia wyrwał mnie cichy dźwięk – szklanka postawiona na metalowej poręczy. Odwróciłam głowę i zobaczyłam tego tajemniczego Adama. Stał kilka kroków ode mnie, bez tej pewności, którą miał, kiedy podchodził wcześniej. Teraz wyglądał… zwyczajnie. Może nawet trochę niepewnie.
– Przepraszam, że tak podszedłem. Nie chciałem cię wprawić w zakłopotanie – powiedział cicho.
Milczałam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. W środku wszystko jeszcze we mnie drżało.
– Po prostu… pomyślałem, że jak ci nie powiem, to ktoś inny zauważy i się zaśmieje. Chciałem cię… oszczędzić?
Zacisnęłam dłonie w pięści.
– To nie wyglądało jak oszczędzanie. Wyglądało jak... koniec filmu w środku najważniejszej sceny – odpowiedziałam z goryczą.
Adam spuścił wzrok. Przez chwilę milczeliśmy.
– Patrzyłem, bo mnie zafascynowałaś. Nie dlatego, że coś było nie tak – dodał po chwili. – Po prostu miałem wrażenie, że jesteś jedną z tych osób, które zawsze wiedzą, co robią. I… trochę się bałem podejść.
Zdziwiłam się. Naprawdę? Bał się?
– A ja bałam się, że wyjdę na idiotkę, która zmyśla flirt, żeby poczuć się ważna – powiedziałam ciszej.
Adam uśmiechnął się lekko. Po raz pierwszy od wieczoru ten uśmiech nie był litościwy.
– Może oboje coś sobie dopisaliśmy.
Pokiwałam głową. Może. Wreszcie czułam się, jakbym naprawdę z kimś rozmawiała.
Oboje mieliśmy takie same lęki
Staliśmy jeszcze chwilę na balkonie, oboje bez pośpiechu. Adam oparł się o barierkę, tak jak ja. Już nie był „tym facetem z sali” – był kimś, z kim rozmawiałam naprawdę. Bez gry. Bez uśmiechów na pokaz.
– Czasem mam wrażenie, że ludzie oczekują, że będę jakiś… – odezwał się cicho. – Przebojowy, wygadany. A ja po prostu lubię patrzeć. Słuchać. Nie zawsze wiem, co powiedzieć.
Spojrzałam na niego kątem oka.
– To zabawne, bo ja… robię wszystko, żeby nikt nie zauważył, że czasem wcale nie jestem taka pewna siebie, na jaką wyglądam.
Uśmiechnął się pod nosem.
– Czyli oboje jesteśmy trochę na pokaz?
– Trochę? – uniosłam brew. – Ja to robię zawodowo.
Parsknął śmiechem. Cichy, autentyczny. Taki, który nie był wymuszony.
– To był fajny wieczór – powiedział po chwili. – Chociaż… zupełnie nie taki, jak się spodziewałem.
– Ja też nie myślałam, że zapamiętam sylwestra przez liść pietruszki.
– I rozmowę na balkonie z kimś zaskakująco szczerym.
Zamilkliśmy. Nie było niezręcznie. Po prostu było cicho. Adam spojrzał na mnie, jakby coś sobie właśnie ułożył.
– Dzięki, że nie uciekłaś ode mnie drugi raz – powiedział. – Miło było pogadać z kimś, kto nie gra kogoś innego.
– Może pierwszy raz właśnie taka byłam – przyznałam.
Odwrócił się, jakby już miał wracać, ale jeszcze raz spojrzał mi w oczy.
– Do zobaczenia?
– Może, ale już bez pietruszki – dodałam i po raz pierwszy szczerze się uśmiechnęłam.
Ta noc mnie zmieniła
Wróciłam do domu tuż przed trzecią w nocy. W szpilkach, które zdążyły mnie już porządnie obetrzeć, z fryzurą nieco mniej perfekcyjną niż na początku wieczoru. Przez całą drogę w taksówce patrzyłam w okno, choć i tak nic nie widziałam. W głowie wciąż miałam słowa Adama: „Miło było pogadać z kimś, kto nie gra kogoś innego”.
W lustrze zobaczyłam kogoś zmęczonego. Bez makijażu. Bez uśmiechu, który od lat był moim codziennym mundurem. Już nie miałam potrzeby go zakładać. Wyjęłam telefon. Przez chwilę się wahałam, po czym napisałam krótką wiadomość: „Dzięki za rozmowę. Może kiedyś powtórzymy?”. Nie dodałam buźki. Nie siliłam się na flirt. Po prostu – szczerze.
Nie dostałam odpowiedzi tej nocy. W sumie – nie wiedziałam nawet, czy ją dostanę. Wcale nie czekałam. Nie rozgrywałam w głowie „co jeśli”. Nie sprawdzałam, czy był online. Zamiast tego zrobiłam herbatę, zdjęłam sukienkę i usiadłam w piżamie na kanapie. Sylwester minął. Nie tak, jak planowałam. Może nawet lepiej. Pierwszy raz nie byłam marionetką w grze o uwagę. Nie musiałam być „tą Justyną”. W końcu byłam po prostu sobą. I to wcale nie było takie złe.
Justyna, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Synowa nie ma za grosz gustu, ale kiedy zobaczyłam jej kreację na sylwestra, zamarłam. Wstyd mi za matkę moich wnuków”
- „Liczyłam na cudowne święta u boku mojego chłopaka. Kiedy ja ubierałam choinkę, drań planował wczasy pod palmami z inną”
- „W sylwestra przypadkiem zabrałam kurtkę mojej przyjaciółki. W taki sposób dowiedziałam się o podwójnej zdradzie”

