Reklama

Zawsze lubiłam podróżować sama, ale ten wyjazd do Dubaju miał być czymś więcej niż zwykłym urlopem. Po rozwodzie z Arturem czułam się jak balon, z którego uleciało powietrze. Dubaj kusił mnie słońcem, złotymi plażami i obietnicą, że przez tydzień mogę udawać kogoś innego. W samolocie powiedziałam sobie w myślach:

„To jest twój czas. Zero analizowania przeszłości, zero żalu. Tylko ty, piasek, morze i drinki z palemką”.

Nie wiedziałam jeszcze, że w lobby hotelu poznam Marcela – mężczyznę o uśmiechu jak z reklamy pasty do zębów, w koszuli, która wyglądała, jakby właśnie wyszła spod ręki prywatnego krawca. Powiedział, że jest milionerem. Brzmiało to, jak początek romansu z hollywoodzkiego filmu… a ja, cóż, byłam gotowa, żeby dać się w ten film wciągnąć.

Oczarował mnie uśmiechem

Marcel pojawił się w hotelowej restauracji jak ktoś, kto dokładnie wie, że wszystkie oczy będą na nim. Siedziałam przy stoliku z widokiem na basen, popijając sok z mango, kiedy usłyszałam:

Czy to miejsce jest zajęte? – jego głos miał w sobie coś miękkiego, jakby każde słowo było celowo przeciągnięte.

– Teraz już tak – odpowiedziałam, uśmiechając się i gestem zapraszając, by usiadł.

Usiadł naprzeciwko, zamówił espresso i zapytał, czy jestem w Dubaju służbowo, czy dla przyjemności. Gdy odpowiedziałam, że na urlopie, odparł z błyskiem w oku:

– Idealnie. W takim razie mogę ci pokazać Dubaj, którego turyści zwykle nie widzą.

Rozmowa potoczyła się zaskakująco lekko. Opowiadał o podróżach, o tym, jak jego praca wymaga punktualności, opanowania i… dobrego garnituru. Wtrącał anegdoty, ale nigdy nie zdradzał nazwisk.

To musi być niesamowite – powiedziałam.

– Bywa – dodał, jakby chcąc podkreślić, że za blichtrem kryje się też cień.

Zaproponował, żebyśmy kolejnego dnia pojechali na pustynię. Zgodziłam się bez wahania. Gdy odchodził, rzucił jeszcze przez ramię:

Cieszę się, że usiadłem przy twoim stoliku.

Tego wieczoru długo leżałam na leżaku przy basenie, zastanawiając się, czy naprawdę wierzę w przypadki, czy może jednak w to, że pewnych ludzi po prostu ma się spotkać.

Patrzył na mnie z powagą

Pod hotel podjechał srebrny terenowy samochód, który wyglądał, jakby dopiero co zjechał z wystawy motoryzacyjnej. Marcel wysiadł w lnianej koszuli i okularach przeciwsłonecznych, które idealnie do niego pasowały.

Gotowa na małą przygodę? – zapytał, gdy wsiadałam.

– Jeśli „mała” oznacza pustynię i wielbłądy, to tak – zaśmiałam się.

Droga w głąb pustyni była jak z filmu: szerokie, idealnie gładkie autostrady, potem nagłe wąskie trasy wijące się między wydmami. Marcel włączał co jakiś czas klimatyczną muzykę – francuskie ballady przeplatały się z jazzem – i opowiadał o swoich podróżach do Tokio, Nowego Jorku, Sydney.

– Czasem mam wrażenie, że więcej mieszkam w powietrzu niż na ziemi – powiedział, patrząc w dal.

Na miejscu czekał na nas przewodnik i dwa wielbłądy. Marcel pomógł mi wsiąść, trzymając mnie za dłoń trochę dłużej, niż wymagała sytuacja.

Nie puszczaj się, bo wylądujesz w piasku – szepnął z uśmiechem.

Po przejażdżce zatrzymaliśmy się przy niewielkiej oazie. Na dywanie rozłożonym na piasku czekała herbata z miętą, daktyle i owoce. Wiatr rozwiewał mi włosy.

– Wiesz, Klaudia… – Marcel patrzył na mnie z powagą. – Rzadko spotykam kogoś, z kim od razu czuję taki spokój.

Nie odpowiedziałam. Po prostu uśmiechnęłam się, a on sięgnął po mój kubek i nalał mi herbaty. Pomyślałam, że to może być początek czegoś, co będę wspominać przez lata.

Chyba się zakochałam

Trzeciego dnia poszliśmy do portu. Na pomoście stała ogromna, biała motorówka, której boki lśniły w słońcu.

Właściciel jest moim znajomym – powiedział, gdy zobaczył moje szeroko otwarte oczy. – Czasem pozwala mi popływać, jak akurat nie korzysta.

Morskie powietrze pachniało solą, a ja czułam się jak bohaterka klipu reklamowego. Marcel sterował pewnie, w białej koszulce, lekko zmrużone oczy chroniły okulary przeciwsłoneczne.

Nie boisz się tak pędzić? – krzyknęłam, gdy motorówka podskoczyła na falach.

– Lubię prędkość – odkrzyknął, dodając gazu.

Zatrzymaliśmy się na środku zatoki, gdzie woda była spokojniejsza. Wskazał na linię brzegową, za którą rozciągało się miasto pełne szklanych wieżowców.

– Tam, w jednym z apartamentowców, mam ulubione miejsce. Lubię patrzeć na miasto z góry.

Po powrocie do przystani zaproponował kolację w hotelowej restauracji. Siedzieliśmy przy stoliku nad samą wodą, a w tle grał saksofonista. Marcel zamówił dla nas owoce morza, a ja, choć na co dzień w Polsce raczej unikałam takich potraw, tym razem jadłam bez wahania.

Czasem warto łapać to, co jest tu i teraz – powiedział i spojrzał mi prosto w oczy.

Czułam, jak jego słowa wnikają we mnie głębiej, niż powinny. Ten mężczyzna zaczynał mi się podobać…

Uwiódł mnie spojrzeniem

Piątego dnia zaprosił mnie na kolację „w jego miejscu”. Myślałam, że chodzi o restaurację, ale kiedy po mnie przyjechał, zawiózł mnie pod ogromną willę na obrzeżach Dubaju.

– Jeden z moich ulubionych przystanków – rzucił, otwierając bramę kodem.

Wnętrze wyglądało jak z magazynu o luksusowych wnętrzach – marmurowe posadzki, basen w ogrodzie, panoramiczne okna z widokiem na morze. Marcel włączył dyskretną muzykę, a ja przechadzałam się po salonie, dotykając gładkich powierzchni mebli.

– Wynajmujesz? – zapytałam od niechcenia.

– Coś w tym rodzaju – odparł wymijająco. – To miejsce jest zawsze gotowe, kiedy muszę odpocząć.

Kolacja była idealna: grillowane krewetki, sałatka z mango, białe wino. W pewnym momencie wyszliśmy na taras. Noc była ciepła, a światła miasta odbijały się w wodzie.

Lubię, kiedy jest tak cicho – powiedział, stojąc za mną i opierając dłonie na poręczy po obu stronach moich bioder. – To rzadkie w moim świecie.

Obróciłam się, a nasze twarze dzieliły może dziesięć centymetrów. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, po czym… pocałował mnie powoli, jakby sprawdzając, czy nie cofnę się w ostatniej chwili. Nie cofnęłam się.

Tamtego wieczoru wróciłam do hotelu z sercem bijącym jak szalone. Wiedziałam, że to już nie jest tylko wakacyjna znajomość.

Uwierzyłam w iluzję

Ostatniego dnia przed moim wylotem obudziłam się wcześniej, żeby spakować walizkę. Planowałam spędzić z Marcelem jeszcze kilka godzin – miał mnie odwieźć na lotnisko. Jednak tuż po śniadaniu zadzwoniła do mnie recepcjonistka, mówiąc, że ktoś czeka w lobby. To nie był Marcel. To był młody chłopak w uniformie kierowcy, trzymający w ręku mój szal, który zostawiłam poprzedniego wieczoru w willi.

Pan Marcel poprosił, żebym pani to oddał – powiedział z wyraźnym akcentem.

– Jesteś jego asystentem? – zapytałam ostrożnie.

– Szoferem, proszę pani. Pracuję dla szejka Abdullaha. Pan Marcel też – młody wzruszył ramionami.

Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Willa? Samochód? Łódź? To wszystko należało do jego pracodawcy. A ja przez cały tydzień żyłam w filmie, który on reżyserował. Kiedy przyszedł po południu, udając, że wszystko jest w porządku, spojrzałam mu prosto w oczy.

Mogłeś powiedzieć prawdę – stwierdziłam spokojnie. – I tak bym z tobą spędziła ten tydzień.

– Nie chciałem… – urwał, drapiąc się po karku. – Myślałem, że tak będzie ciekawiej.

– Było. Ale to też było kłamstwo – odpowiedziałam i podałam mu rękę na pożegnanie.

W drodze na lotnisko milczeliśmy. A ja wiedziałam już, że choć historia nie skończyła się bajkowo, zapamiętam ją jako jedno najwspanialszych doświadczeń.

Kilka miesięcy później, siedząc w kawiarni w Gdańsku, zobaczyłam w internecie zdjęcie Dubaju o zachodzie słońca. Poczułam znajomy ucisk w żołądku. Marcel okazał się mistrzem iluzji, ale ten tydzień pozwolił mi przypomnieć sobie, że wciąż potrafię czuć, śmiać się i przeżywać. Nie żałuję. W końcu nie każdy romans musi trwać wiecznie, żeby był ważny.

Klaudia, 39 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama