Reklama

Od kiedy Janek odszedł, codzienność przestała mieć sens. Rano wstawałam, bo musiałam. Myłam zęby, bo wypadało. Gotowałam ziemniaki, choć i tak nie miał ich kto jeść. Wieczorami mówiłam do pustych ścian. Zdarzało mi się wołać Janka po imieniu, jakby miał zaraz wejść.

Nie płakałam już. Ale wewnątrz czułam, jak powoli znikam. Nikt mnie nie potrzebował, nie miałam po co się ubierać, wychodzić, czesać. Stawałam się cieniem. Ewa, moja córka, coraz częściej dzwoniła. A jeszcze częściej mówiła o domu seniora.

– Mamo, tam nie będziesz sama – powtarzała. – Tam są ludzie, zajęcia, lekarz pod ręką. Tam byś żyła.

Za każdym razem odsuwałam temat. Robiłam się zimna, opryskliwa. Czułam, że chce się mnie pozbyć. Ale pewnego wieczoru, kiedy znowu siedziałam sama, pomyślałam: A może warto zaryzykować?

W tamtą niedzielę jechałam do Ewy niechętnie. Przez całą drogę w autobusie miałam spięte ramiona i zaciśnięte usta. Nie miałam już siły się z nią kłócić, ale nie chciałam też się zgadzać. Sama nie wiedziałam, czego chcę. Najlepiej, żeby Janek wrócił i wszystko było jak dawniej.

Kiedy weszłam do mieszkania córki, uderzył mnie zapach przypraw i pieczonych warzyw. Wnuczka siedziała przy stole, pochylona nad zeszytem, a Ewa mieszała coś w garnku. Było ciepło, domowo. I jakoś… obco. Jakbym już nie należała do tego świata.

– Mamo, usiądź, zaraz będzie gotowe – powiedziała z uśmiechem.

Była nieustępliwa

Zjadłyśmy w ciszy, choć zwykle rozmowy przy stole toczyły się bez końca. W końcu Ewa odłożyła widelec i spojrzała na mnie poważnie.

– Mamo… martwię się o ciebie. Od kiedy tata umarł, ty zgasłaś. Wiem, że cierpisz, ja też. Ale nie możesz tak siedzieć sama w tym mieszkaniu. Przestałaś wychodzić, nie odbierasz telefonu.

Westchnęłam. Znałam ten ton.

– Znowu zaczynasz?

– Chcę, żebyś spróbowała. Tam nie będziesz sama. Są ludzie, zajęcia, rozmowy. Może ktoś cię rozśmieszy.

– A może po prostu chcesz się mnie pozbyć?

Zapanowała cisza. Ewa wpatrywała się we mnie bez słowa, a ja już żałowałam, że to powiedziałam. Nie była zła. Była zraniona. To było widać w jej oczach.

– Chcę, żebyś była szczęśliwa. Tylko tyle – powiedziała w końcu.

Wtedy się rozpłakałam. Płakałam długo, a ona po prostu siedziała obok i trzymała mnie za rękę. I w tej ciszy coś we mnie się przesunęło. Jakiś kamień, który leżał na piersi od miesięcy.

– Dobrze – powiedziałam w końcu. – Ale niczego nie obiecuję.

– Wystarczy, że spróbujesz – uśmiechnęła się przez łzy.

Zgodziłam się

Przyjechałam tam z jedną walizką i sercem ściśniętym do granic. Ewa pomogła mi się zameldować, ale szybko musiała wracać do pracy. I choć wokół byli ludzie, czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.

Dom seniora wyglądał czysto, schludnie. Na pierwszy rzut oka – spokojne miejsce. Ale dla mnie to był koniec. Myślałam tylko: to tutaj umrę. Pokój dzieliłam z kobietą imieniem Zosia. Miała krótkie siwe włosy, energiczne ruchy i głos jak dzwon. Kiedy weszłam, siedziała w fotelu i szydełkowała coś kolorowego.

– Oho, nowa – rzuciła bez ogródek. – Masz na imię?

– Helena – odpowiedziałam niepewnie, stawiając walizkę obok łóżka.

– Ja Zosia. Mamy łazienkę wspólną, szafa po lewej wolna. I nie chrapię. A ty?

– Nie wiem.

– No, to się przekonamy – zaśmiała się, jakby to była najzabawniejsza rzecz na świecie.

Nie miałam siły się uśmiechać. Położyłam się na łóżku i wpatrywałam się w sufit. Próbowałam nie płakać.

Czułam się obco

Następnego dnia Zosia zastała mnie siedzącą na łóżku, gapiącą się przez okno.

– Nie patrz tak, jakbyś już była na tamtym świecie – rzuciła, siadając na swoim łóżku. – Tu się jeszcze żyje, wiesz?

Spojrzałam na nią ze złością, ale potem zobaczyłam, że jej oczy były życzliwe. Może nawet trochę smutne.

– Łatwo ci mówić – burknęłam.

– Mój Franek umarł osiem lat temu. Pierwszy miesiąc tu ryczałam jak bóbr. Ale potem stwierdziłam, że jak już mam być stara, to przynajmniej będę się z tego śmiać.

Nie odpowiedziałam. Ale coś w niej mnie zaintrygowało. Ta bezpośredniość, ten śmiech mimo zmarszczek.

Wieczorem usiadłam przy stole w jadalni, otoczona obcymi twarzami. Nie znałam nikogo. Jedzenie było nijakie, rozmowy przytłumione, a ja znów poczułam, że chcę wrócić do pustego mieszkania. Ale wtedy usłyszałam czyjś głos. Mężczyzna czytał na głos wiersz. Cicho, z namysłem. A sala, dotąd rozgadana, zamilkła. Spojrzałam w jego stronę. Starszy pan z siwą brodą i miękkim głosem. Mówił o jesieni, o miłości, o utracie. Coś we mnie wtedy drgnęło.

Przekonałam się

Zosia nie odpuszczała. Ledwo minęły dwa dni, a już stałam na korytarzu w sportowych spodniach, które wyglądały jak pożyczone od wnuczki, i próbowałam zrozumieć, dlaczego właściwie zgodziłam się na jogę dla seniorów.

– Nie rób takiej miny, jakbyś szła na egzekucję – powiedziała Zosia, poprawiając opaskę na głowie. – Po dwóch zajęciach przestało mi chrupać w kolanach. No, prawie.

Instruktorka mówiła do nas jak do dzieci, ale nie z ironią – raczej z troską. Próbowałam się rozciągnąć, choć przez większość czasu czułam się jak złamany parasol. W pewnym momencie, gdy próbowaliśmy pozycji kota, Zosia parsknęła śmiechem.

– Helena, wyglądasz jakbyś chciała kogoś ugryźć, nie rozciągnąć się!

Spojrzałam na nią z udawanym oburzeniem, ale potem sama się zaśmiałam. I to był pierwszy raz od miesięcy, kiedy śmiałam się tak, że aż mnie rozbolały policzki.

Po zajęciach poszłyśmy na herbatę do wspólnej sali. Tam znowu był on – pan Stefan. Tym razem siedział przy oknie i czytał książkę. Jego twarz miała coś dostojnego, ale nie surowego. Kiedy podniosłam wzrok, spojrzał na mnie i uśmiechnął się.

– To pan czytał wczoraj Szymborską? – zapytałam, zbierając się na odwagę.

– Tym razem Norwid – odpowiedział z lekkim skinieniem głowy. – Ale Szymborską też lubię. Zwłaszcza kiedy dzień jest szary.

Intrygował mnie

Usiadłam przy sąsiednim stoliku. Nie chciałam się narzucać, ale Stefan sam podjął rozmowę. Pytał, czy lubię poezję. Odpowiedziałam, że kiedyś tak, w liceum. Powiedział, że głos mam jak nuta Chopina. Prawie się zaśmiałam – ale coś we mnie zadrżało.

Zosia po powrocie do pokoju spojrzała na mnie z uniesioną brwią.

– No, no… Chopin? A może raczej tango?

– Daj spokój – odburknęłam, ale nie mogłam przestać się uśmiechać.

Leżąc wieczorem w łóżku, myślałam o tym, co powiedział. O jego spojrzeniu, o jego głosie. I pierwszy raz od śmierci Janka pomyślałam: może ja jeszcze potrafię czuć?

Z czasem zaczęliśmy spędzać ze Stefanem coraz więcej chwil. Nic wielkiego – herbaty po obiedzie, spacery po ogrodzie, rozmowy na ławce pod jabłonią. Ale to były chwile, na które czekałam. I które mnie budowały. Stefan miał w sobie spokój. Potrafił milczeć w taki sposób, że czułam się wysłuchana. Nie zadawał wielu pytań, a jednak wiedział, kiedy coś we mnie pęka.

Zbliżyliśmy się

Pewnego popołudnia opowiadałam mu o Janku. O tym, jak się poznaliśmy na potańcówce, jak długo się oświadczał, o naszej pierwszej wspólnej lodówce, która przeciekała. Stefan słuchał uważnie, kiwał głową, a potem powiedział cicho:

– Nie chcę nikogo zastępować. Ale chciałbym być tu dla ciebie.

Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na niego długo. A potem tylko skinęłam głową i uśmiechnęłam się tak, jak potrafiłam.

Pewnego dnia postanowiłam nauczyć się obsługi smartfona. Zosia miała taki z dużym ekranem i kolorowymi ikonami. Pomogła mi zamówić identyczny. Stefan powiedział, że pokaże mi, jak go używać. I rzeczywiście – pierwszą wiadomość wysłałam do Ewy: „Dziś jadłam ciasto marchewkowe i uczyłam się jogi. Wiesz, że wciąż potrafię stać na jednej nodze?”.

Odpisała po minucie: „Mama! Jesteś niesamowita!”. A potem dostała zdjęcie – Stefan zrobił mi je w ogrodzie, przy rozkwitającej magnolii. Miałam tam uśmiech, jakiego nie widziałam u siebie od lat.

Byłam z siebie dumna

Wieczorami Stefan czasem recytował mi swoje wiersze. Pisał dużo. O starych drzewach, o długich cieniach, o kobietach z oczami pełnymi wspomnień. Czułam, że te słowa są o mnie. A może chciałam w to wierzyć.

Czułam, że muszę zadzwonić do Ewy. Zrobiłam to późnym popołudniem, gdy wiedziałam, że będzie już po pracy. Odebrała niemal od razu.

– Cześć, Ewuniu – powiedziałam.

– Coś się stało?

– Tyle… dobrego.

Zapanowała chwila ciszy.

– No to opowiadaj.

– Pamiętasz, jak mówiłaś, że tam nie będę sama? Że może poczuję coś jeszcze?

– Tak.

– Miałaś rację. Zaczęłam chodzić na jogę. Poznałam panią Zosię. Ma więcej energii niż niejedna dwudziestolatka. Nauczyłam się używać smartfona. Wysłałam ci zdjęcie, widziałaś?

– Oczywiście, że widziałam! Wyglądasz na szczęśliwą.

– Bo jestem. I wiesz co? Chciałam ci podziękować. Za to, że mnie tu wysłałaś. Choć wtedy myślałam, że robisz to, żeby się mnie pozbyć. A ty po prostu dałaś mi drugą szansę.

Po tym telefonie siedziałam jeszcze chwilę z komórką w dłoni, patrząc przez okno na zachodzące słońce. Nie chciałam, żeby ten dzień się kończył.

Helena, 71 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama