„Myślałam, że czepiam się drobnostek. To te drobnostki sprawiły, że poczułam się intruzem we własnym małżeństwie”
„Hubert nic nie odpowiedział. Zanurzył widelec w sosie z carbonary, który gotowałam specjalnie z jego ulubionym boczkiem, i zaczął jeść. Nie skinął nawet głową, co kiedyś mu się zdarzało, zanim jeszcze małżeństwo do końca pogrzebało w nim uprzejmość”.

- Redakcja
Czasem myślę, że nasze małżeństwo wyglądało z zewnątrz jak podręcznikowy przykład „dobrego życia”. Ładne mieszkanie na Mokotowie, dwie pensje wpływające regularnie na konto, poranne kawy i wspólne kolacje. Nawet zdjęcia z wakacji mieliśmy idealne: uśmiechnięci, przytuleni, tło artystycznie rozmyte, choć w gruncie rzeczy głównie po to, by nie było widać prawdy.
A prawda była taka, że przez siedem lat mówiłam mu „smacznego”, a on nigdy nie odpowiedział.
Może dla innych to błahostka. Może byłam przewrażliwiona. Ale z każdym kolejnym posiłkiem w ciszy zaczynałam słyszeć coraz więcej. Dźwięk sztućców uderzających o talerz, regularne przełykanie i nieprzerwane milczenie — jakbyśmy byli dwojgiem nieznajomych na przypadkowym wspólnym lunchu. Czasem chciałam go szturchnąć pod stołem, no, niech chociaż mruknie. Nie musiał przecież wygłaszać orędzia: wystarczyłoby zwykłe „nawzajem”.
A on nic — tylko patrzył na swój talerz, jadł, wstawał i mył naczynia. Kiedyś próbowałam poruszyć temat.
— Hubert, czemu nigdy nie mówisz „smacznego”? — zapytałam cicho.
— Nie wiem, nie myślałem o tym — odpowiedział bez cienia emocji.
I na tym się kończyło.
Nie bił mnie, Nie krzyczał, ale z dnia na dzień czułam się coraz bardziej przezroczysta. Czasem zastanawiałam się, czy gdyby kiedyś mnie zabrakło, zauważyłby to przy śniadaniu. Czy raczej tylko zdziwiłby się, że kawa jeszcze niegotowa.
Nie mogłam nic przełknąć
— Smacznego — powiedziałam automatycznie, jak każdego wieczoru, siadając przy stole z parującym talerzem makaronu.
Hubert nic nie odpowiedział. Zanurzył widelec w sosie z carbonary, który gotowałam specjalnie z jego ulubionym boczkiem, i zaczął jeść. Nie skinął nawet głową, co kiedyś mu się zdarzało, zanim jeszcze małżeństwo do końca pogrzebało w nim uprzejmość.
Przestawiłam szklankę z wodą o kilka centymetrów, jakby to miało coś zmienić. Przez chwilę patrzyłam, jak jego szczęka pracuje w stałym rytmie — żucie, przełykanie, cisza. I nagle coś we mnie wybuchło.
— Hubert, mogę cię o coś zapytać? — rzuciłam.
Uniósł wzrok powoli, jakby właśnie wybudzono go z głębokiego snu.
— No? — mruknął.
— Czemu nigdy nie odpowiadasz, kiedy mówię „smacznego”? — spytałam.
Zmarszczył brwi, jakby nie rozumiał, co do niego mówię.
— A muszę? — zdumiał się.
— Nie, nie musisz — przyznałam. — Tylko… nie wiem. Przez siedem lat mówisz mi codziennie „dobranoc” i „do zobaczenia”, ale „smacznego” nigdy. To… dziwne, nie sądzisz?
Wzruszył ramionami, zupełnie jakbyśmy dyskutowali o pogodzie.
— Nigdy się nad tym nie zastanawiałem — przyznał i wrócił do jedzenia.
Tyle że ja już nie mogłam nic przełknąć. Patrzyłam w swój talerz i czułam, jak w gardle rośnie mi gula z bezsilności.
„Czy zawsze tak było? Czy po prostu coś się zmieniło?” — zastanawiałam się. Wtedy też po raz pierwszy od dawna pomyślałam, że może to nie jest moje miejsce. Może jego nigdy tu nie było.
Czułam, że ktoś mnie rozumie
— I co ty chcesz usłyszeć? Że wszystko z tobą okej, że przesadzasz, że to przecież tylko drobnostki? — Kinga patrzyła na mnie znad kieliszka, kręcąc czerwonym winem w szkle. — Bo jeśli tak, to sorry, ale nie ten adres.
— Ja... nie wiem. — Oparłam czoło na dłoni. — Czasem mi się wydaje, że oczekuję za dużo. Że może nie każdy facet musi być czuły, mówić miłe rzeczy, robić te wszystkie gesty rodem komedii romantycznych...
— A innym razem? — przerwała mi.— Nie wydaje ci się, że może po prostu jesteś cholernie samotna w tym związku?
Wzruszyłam ramionami. Na stole stała pusta miska po hummusie i niedojedzone oliwki. Kinga nalała mi jeszcze wina.
— Kiedy ostatni raz Hubert powiedział, że cię kocha? — spytała. — Tak sam z siebie, nie „ja też” w odpowiedzi?
Zacisnęłam usta.
— Nie pamiętam — wyszeptałam.
Kinga pokiwała głową. Była starsza ode mnie o parę lat, po rozwodzie, z nastoletnią córką. Znała to uczucie— bycia duchem we własnym życiu.
— Wiesz, mój były też był taki cichy, wiecznie nieobecny — mruknęła w końcu. — Jakbym mieszkała z cieniem mężczyzny, a nie człowiekiem. I też się wtedy zastanawiałam, czy to ze mną jest coś nie tak. A potem... Potem nagle poczułam, że już nie chcę się domyślać, czy on mnie kocha. Że chcę to usłyszeć. Poczuć. Albo odejść.
Patrzyłam na nią i po raz pierwszy czułam, że ktoś mnie rozumie.
— Może to nie są drobnostki — powiedziałam. — Może to są właśnie te rzeczy, przez które się odchodzi.
Kinga tylko skinęła głową.
Jadł, jakby był sam
— Smacznego — powiedziałam tego wieczoru jak zawsze, ale coś w moim głosie się zmieniło. Sama to usłyszałam. Było w tym coś stanowczego, niemal ostentacyjnego. Powiedziałam to głośniej niż zwykle. Wyraźniej.
Usiadłam naprzeciwko Huberta z talerzem, ale nie zaczęłam od razu jeść. Czekałam. On natomiast nie podniósł głowy. Kroił kotleta na równe kawałki, zupełnie obojętny. Jadł, jakby był sam. Jakby ten stół był tylko miejscem do uzupełniania pokarmów, a nie pozwalał na spotkanie dwojga ludzi.
Nie odwróciłam wzroku.
— Smacznego — powtórzyłam ciszej, bardziej do siebie niż do niego. Nadal czekałam.
Nic. W końcu, po blisko minucie, uniósł głowę, ale tylko na moment. Jego spojrzenie przesunęło się po mojej twarzy, jakby byłam jedną z tych reklam na przystanku. Taką, przy której nie trzeba się zatrzymywać. Odczułam to jak fizyczny cios. Cisza przy tym stole, cisza między nami, cisza w tych siedmiu latach razem. To nie był tylko brak odpowiedzi... Tu nie było żadnego zaangażowania.
Wstałam od stołu.
— Nie jestem głodna — powiedziałam spokojnie, choć gardło miałam ściśnięte.
Nie zapytał dlaczego. Nie zatrzymywał mnie. Poszłam więc do sypialni i zamknęłam drzwi. Siedziałam na brzegu łóżka i wpatrywałam się tępo w ścianę. Wtedy zrozumiałam, że tej ciszy nie da się już naprawić — w żaden sposób.
Patrzyłam mu prosto w oczy
W niedzielę usiadłam naprzeciwko niego na kanapie — bez makijażu, w dresie, z kubkiem herbaty. Właśnie wrócił z biegania, cały spocony, czerwony na twarzy. Zjadł banana w milczeniu, wypił wodę.
— Musimy porozmawiać — powiedziałam.
Skinął głową, ale nie wyglądał na zaniepokojonego. Raczej był znudzony — jakby się spodziewał, że znów zacznę mówić o zakupach, rachunkach, czymś banalnym.
— Chcę się rozstać – powiedziałam spokojnie. Patrzyłam mu prosto w oczy.
Zmarszczył brwi, ale tylko na moment.
— Co? — rzucił.
— Chcę się rozstać — powtórzyłam. — Nie chcę już tak żyć. W tej ciszy. W tej pustce.
— Przecież nic się nie stało — stwierdził.
I wtedy dotarło do mnie, że on nie rozumie. Że nie widzi żadnego problemu.
— Dokładnie — szepnęłam. — Przez siedem lat NIC się nie działo. Nie było rozmów, śmiechu, dotyku. Nawet tego głupiego „smacznego”.
Wzruszył ramionami.
— Przecież cię nie biłem, nie zdradzałem, nie piłem — wymieniał jak listę zalet.
— Ale cię nie było — przerwałam mu. — Nie byłeś obecny. Nie byłeś ze mną. Nie interesowało cię, co czuję, o czym myślę. Byłam sama, Hubert. Od lat.
Wstał i poszedł do łazienki. Słyszałam, jak spuszcza wodę, jak myje ręce. Potem wrócił.
— Jak chcesz — powiedział tylko, biorąc z wieszaka koszulę. — Będę później, mam spotkanie z klientem.
I wyszedł. A ja siedziałam na kanapie i z każdą minutą czułam się lżejsza.
Uśmiechnęłam się szczerze
Wynajęłam małe mieszkanie na trzecim piętrze w kamienicy przy cichej uliczce. Miało krzywe ściany, skrzypiącą podłogę i zapach starego drewna, który przypominał mi dzieciństwo u babci. Było moje. Nawet jeśli tylko na umowie.
Pierwsze noce były trudne. Budziłam się o piątej nad ranem, automatycznie sięgając ręką do drugiej strony łóżka, a tam... pusto i zimno. No, ale przynajmniej wiedziałam, dlaczego. Z czasem nauczyłam się nowej rutyny: samotnych śniadań z radiem grającym cicho w tle, kawy pitej przy oknie, bez pośpiechu.
Czasem czułam ulgę, a czasem rozpacz. To była jednak samotność z wyboru, nie z przymusu.
Któregoś popołudnia usiadłam w małej kawiarni na rogu. Zamówiłam kawę z mlekiem i sernik z malinami. Kelner, młody chłopak z kręconymi włosami i miłym uśmiechem, postawił przede mną filiżankę i powiedział:
— Miłego dnia.
Poczułam, jak coś we mnie drgnęło. Uśmiechnęłam się szczerze, pierwszy raz od dawna.
To nie było wielkie wydarzenie. Żaden romantyczny gest czy zapowiedź nowej miłości. Ale to był właśnie taki drobiazg jak te, których brakowało mi przez lata.
„Nie chodzi przecież o to, żeby ktoś mówił „smacznego” za każdym razem” — pomyślałam. — „Ale żeby mieć poczucie, że jest się słyszanym”.
Dopiłam kawę i zostawiłam napiwek. Wracając do domu, czułam się jak ktoś, kto właśnie zrobił pierwszy krok. Mały, niepewny, ale własny.
Mam prawo być słyszana
Nie wiem, co będzie dalej. Może za pół roku znowu będę pić herbatę w cudzym mieszkaniu i zastanawiać się, czy nie popełniłam kolejnego błędu. Może któregoś dnia spotkam kogoś, kto spojrzy na mnie inaczej niż przez talerz zupy. A może nie spotkam nikogo i też będzie dobrze.
Już nie muszę się domyślać, czy jestem ważna. Już nie muszę walczyć o okruchy uwagi, o jedno słowo przy stole, o gest, który przyjdzie naturalnie, a nie na skutek błagania. I tak, mam żal. O te wszystkie dni, kiedy siedziałam obok, a czułam się jakby oddzielały nas kilometry. Mam żal o lata niewidzialności, o rozmowy, które nigdy się nie odbyły, o dotyk, który nigdy nie przyszedł. Ale pojawił się we mnie spokój.
Bo kiedy wracam wieczorem do mieszkania, nikt nie patrzy na mnie przez palce. Nikt nie je w milczeniu, nikt nie udaje, że wszystko jest w porządku. Cisza, którą mam teraz, jest prawdziwa. I wiem, że mogę ją wypełnić czym chcę: muzyką, śmiechem, albo własnym „smacznego”, jeśli będzie trzeba. I teraz wiem, że mam prawo być słyszana.
Martyna, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Miałam tylko jedno marzenie – co najmniej 3 wnuków. Niestety jedyna córka nagle poczuła inne powołanie niż bycie mamą”
- „Mieszkam z teściową pod jednym dachem i mam ochotę uciec. Perfekcyjna pani domu codziennie robi mi test białej rękawiczki”
- „Od 6 miesięcy robię moją rodzinę w balona. Dziecko zostawiam babci, mąż myśli, że pracuję, a ja korzystam z życia”

