„Myślałam, że czeka mnie nudna randka na lodowisku. Jednak ktoś zawrócił mi w głowie bardziej niż piruety”
„Jestem zmęczona randkami, udawaniem zainteresowania, kiedy w środku odliczam minuty do końca kawy. Zmęczona tym, że za każdym razem próbuję być trochę kimś innym — mniej ironiczną, bardziej otwartą, jakby to miało cokolwiek zmienić. Nie zmienia. Dlatego, kiedy Patryk napisał, nie poczułam absolutnie nic. Zero ekscytacji. Zero motyli. Nawet zero niepokoju”.

- Redakcja
Mam dwadzieścia pięć lat i konto na aplikacji randkowej, które odpalam częściej z przyzwyczajenia niż z nadziei. To trochę jak sprawdzanie lodówki w nocy — wiesz, że nic nowego się nie pojawiło, ale i tak otwierasz. Za to są ci sami faceci z tymi samymi opisami, tymi samymi żartami i tą samą obietnicą, że „uwielbiają spontaniczność”, choć planują spotkanie trzy tygodnie naprzód i dostają wysypki, gdy coś idzie nie po ich myśli.
Jestem zmęczona randkami, które zaczynają się od „hej, co tam?” i kończą na „to się odezwiemy”. Zmęczona udawaniem zainteresowania, kiedy w środku odliczam minuty do końca kawy. Zmęczona tym, że za każdym razem próbuję być trochę kimś innym — mniej ironiczną, bardziej „otwartą”, jakby to miało cokolwiek zmienić. Nie zmienia. Dlatego kiedy Patryk napisał, nie poczułam absolutnie nic. Zero ekscytacji. Zero motyli. Nawet zero niepokoju.
– Cześć, jak mija tydzień?
Pomyślałam: klasyk.
– W porządku, a u ciebie? – odpisałam automatycznie.
Rozmowa była… poprawna. Lekka. Bez fajerwerków. Trochę sucha, ale nie wkurzająca. Patryk pisał normalnie, bez nadęcia, bez udawania alfa-samca. Plus. Zapytał, czy mam ochotę spotkać się „gdzieś na luzie”. Zaproponował lodowisko. Lodowisko wydało mi się idealne. Neutralne. Bez siedzenia naprzeciwko siebie i gapienia się w oczy. Bez tej presji rozmowy. Pomyślałam, że nawet jeśli będzie słabo, to po prostu pojeżdżę i wyjdę. Bez dramatu.
– Jasne, czemu nie – odpisałam, bardziej z przekory wobec samej siebie niż z chęci poznania go.
Nie spodziewałam się absolutnie nic. I właśnie dlatego poszłam.
Przestałam myśleć o tym, jak wypadam
Weszłam na lodowisko z tym specyficznym spokojem, który przychodzi, gdy człowiek niczego się nie spodziewa. Zawiązałam łyżwy, poprawiłam czapkę i wyjechałam na lód pewnym ruchem, bardziej z przyzwyczajenia niż z ambicji. Jeździłam od dziecka, więc ciało pamiętało, co robić. Rozejrzałam się, szukając Patryka. Stał przy bandzie, wyraźnie spięty.
– Hej – zawołałam, podjeżdżając bliżej.
– Hej… no, to ja – odpowiedział i spróbował się odepchnąć.
To, co nastąpiło potem, było serią bardzo krótkich wydarzeń. Najpierw jego nogi rozjechały się w dwie różne strony, potem ręce zaczęły szukać równowagi w powietrzu, a na końcu Patryk usiadł na lodzie z miną człowieka, który właśnie stracił kontrolę nad własnym życiem.
– Dobra, to było testowe – powiedział, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. – Sprawdzam jakość nawierzchni.
Zrobiłam wszystko, żeby zachować powagę. Naprawdę. Spojrzałam w bok, przygryzłam wargę, ale po chwili parsknęłam śmiechem.
– Chcesz rękę? – zapytałam.
– Chcę instrukcję obsługi – odpowiedział bez wahania.
Podniosłam go, a on natychmiast znów złapał się bandy, jakby była jedyną stałą rzeczą w tym świecie.
– Zaraz złapię rytm – zapewnił.
– Jasne – odpowiedziałam.
Przejechałam kawałek obok niego, a on próbował mnie dogonić. Skończyło się kolejnym ślizgiem i kolejnym upadkiem, tym razem bardziej kontrolowanym. Zamiast zażenowania pojawił się śmiech. Nie taki wymuszony, randkowy, tylko prawdziwy, głośny. Złapałam się na tym, że przestałam myśleć o tym, jak wypadam. Skupiłam się na nim, na tej jego nieporadności, która była zaskakująco rozbrajająca.
Wtedy byłbym jednym z tysiąca
Po kilku minutach przestałam go poganiać. Zamiast krążyć wokół lodowiska, zostałam przy bandzie razem z nim. Jechaliśmy wolno, nierówno, bardziej bokiem niż do przodu, ale jakoś to działało. Patryk co chwilę się śmiał, a ja coraz rzadziej zerkałam na zegarek. Zauważyłam, że nie próbuje już udawać, że panuje nad sytuacją.
– Czemu po prostu nie zaproponowałeś kawy?
– Bo wtedy byłbym jednym z tysiąca – odpowiedział spokojnie. – A tak przynajmniej zapamiętasz mnie jako faceta, który kilka razy wylądował na lodzie.
Nie było w tym zdaniu ani grama użalania się nad sobą. Raczej zgoda na fakt, że coś wyszło nie tak, ale świat się nie skończył. Zaczęliśmy rozmawiać na inne tematy. O pracy, o tym, kto z nas ile razy już usuwał aplikację randkową i instalował ją z powrotem. Przyznał wprost, że stresował się przed spotkaniem.
– Bałem się ciszy – powiedział. – Takiej niezręcznej, w której oboje myślimy o wyjściu.
Zdałam sobie sprawę, że tej ciszy nie było. Nawet kiedy milczeliśmy, było w tym coś lekkiego. Jeździłam obok niego, czasem podtrzymywałam go za ramię, a on nie udawał bohatera. Czułam, jak rozbawienie zamienia się w coś cieplejszego, choć jeszcze nie chciałam tego nazywać.
– Wiesz co – rzuciłam – ta randka jest zupełnie inna niż myślałam.
– Wiem – odpowiedział. – Też się tego trochę boję.
Nie powiedzieliśmy nic więcej. Po prostu jechaliśmy dalej, powoli, jakby nigdzie się nam nie spieszyło.
Pomyślałam, że chcę tu być
Zeszliśmy z lodu bez wielkich fanfar, raczej naturalnie, jakby to było oczywiste, że na dziś wystarczy.
– Masz ochotę na gorąca czekoladę?
– Chyba czytasz w moich myślach - uśmiechnęłam się.
Postanowiliśmy wejść do kawiarni obok. Usiadł naprzeciwko mnie, opierając łokcie o blat.
– Myślałem, że będziesz zawiedziona – powiedział nagle.
– Czym?
– Mną. Całym tym… występem.
Wzruszyłam ramionami.
– Gdybyś był idealny, pewnie bym się nudziła – przyznałam. – A tak… było śmiesznie.
Uśmiechnął się szeroko, bez sprawdzania mojej reakcji, bez kalkulowania. Zaczęliśmy rozmawiać o innych pierwszych spotkaniach, tych, które nie wyszły. O nerwowych żartach, o przesadnym opowiadaniu o sobie, o próbach zrobienia wrażenia za wszelką cenę. Śmiałam się coraz częściej i coraz głośniej, aż w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nie kontroluję tego wcale. I że nie chcę. Między zdaniami pojawiały się krótkie pauzy, ale nie było w nich napięcia. Raczej coś spokojnego, jakby oboje wiedzieli, że nie trzeba niczego wypełniać na siłę. Patrzyłam na jego dłonie, na to, jak opowiada, i pomyślałam, że chcę tu być. Naprawdę.
– Jest inaczej niż zwykle – powiedziałam cicho.
– Też to czuję – odpowiedział, nie patrząc w bok.
Nie padły żadne deklaracje. Tylko ten moment, w którym wszystko zwolniło i zrobiło się zaskakująco dobrze.
To było dla mnie zupełnie nowe
Kiedy wstaliśmy od stolika, nie było tego nerwowego zerkania na wyjście ani udawanego pośpiechu. Ubraliśmy się powoli, jakby każde z nas liczyło, że coś jeszcze się wydarzy, choć żadne nie chciało tego wypowiedzieć na głos. Przed lodowiskiem było już ciemno, powietrze chłodne, ale przyjemne. Stanęliśmy naprzeciwko siebie, trochę za blisko jak na zwykłe pożegnanie, trochę za daleko jak na coś więcej.
– Fajnie było – powiedział.
– Tak – odpowiedziałam. – Zaskakująco.
Przez moment patrzyliśmy na siebie bez słów. Zauważyłam, że nie mam w głowie gotowej ucieczki ani wymówki. Nie analizowałam jego gestów w panice, raczej zapamiętywałam je na spokojnie. Uśmiechnął się lekko, jakby chciał coś dodać, ale się powstrzymał.
– Napiszę później – rzucił w końcu.
– Dobrze – odpowiedziałam, bez ironii.
Gdy odszedł, nie poczułam ulgi. Pojawiło się coś nowego, delikatnego, czego nie chciałam od razu zagadać ani zbagatelizować. I to było dla mnie zupełnie nowe.
Nie wiedziałam, dokąd to zaprowadzi
Wieczorem leżałam już w łóżku, przewijając bezmyślnie telefon, chociaż dobrze wiedziałam, na co czekam. Kiedy ekran w końcu się rozświetlił, serce zareagowało szybciej, niż bym chciała. Wiadomość była krótka, bez zbędnych ozdobników. „Chciałem ci zaimponować. Wyszło odwrotnie, ale… może lepiej?” Przeczytałam ją kilka razy. Nie dlatego, że była niejasna, tylko dlatego, że była zaskakująco szczera. Bez obrony, bez udawania. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie odpisać czymś lżejszym, bezpieczniejszym, ale zmęczyłam się już byciem ostrożną.
„Pierwszy raz ktoś upadł dla mnie z takim wdziękiem.” Odłożyłam telefon i spojrzałam w sufit. Uśmiechałam się sama do siebie, trochę z niedowierzaniem. Zrozumiałam, że przez cały ten wieczór ani razu nie analizowałam, co będzie dalej. Nie planowałam, nie zabezpieczałam się emocjonalnie. Po prostu pozwoliłam, żeby coś było takie, jakie jest. Nie wiedziałam, dokąd to zaprowadzi. I po raz pierwszy od dawna nie czułam potrzeby, żeby to wiedzieć. Czasem to nie kontrola i perfekcja robią wrażenie. Czasem wystarczy ktoś, kto się przewróci i nie próbuje udawać, że tak miało być.
Julia, 25 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Te święta miały być spokojne. Zamiast tego mama wypomniała mi każdą złotówkę, którą mi kiedyś pożyczyła”
- „Siostra żyje skromnie, ale święta ma jak milionerka. Potem płacze i spłaca raty świątecznej pożyczki”
- „Od lat spędzałam Wigilię sama, ale nagle wydarzył się świąteczny cud. Zupełnie obcy ludzie podali mi pomocną dłoń”

