Reklama

Czasem myślę, że moje życie to nieustannie odtwarzana taśma. Wstaję, robię kawę, wychodzę do pracy, wracam, gotuję obiad, czasem jakiś serial, czasem książka, i sen, który niczego nie zmienia. A obok mnie Marek, mąż, z którym jesteśmy już dwanaście lat. Partner do rachunków, do sprzątania, do wspólnych świąt u rodziny, ale nie do życia i nie do rozmowy.

Żyłam w rutynie

W firmie krążyły plotki, że ma przyjść nowy kierownik działu. Wszyscy szeptali o jakimś Adamie. Żonaty, dzieciaty, cichy, bardzo kompetentny. Kiedy pojawił się pierwszy raz na open space, usiadł przy biurku obok mnie.

– Cześć, Adam jestem – powiedział, wyciągając rękę.

– Monika – uśmiechnęłam się lekko. – Dział administracyjny. Będziemy sąsiadami.

To było tylko przywitanie, ale coś wtedy drgnęło we mnie.

Do delegacji zgłosili mnie niemal z automatu. Miałam najwięcej doświadczenia w projektach z klientami z południa i nikt nie podważył tej decyzji. Zaskoczyło mnie tylko to, że Adam również został wytypowany. Kierownik na pokładzie – brzmi poważnie, ale nie czułam żadnej tremy. Chyba tylko zaciekawienie, może nawet trochę radości. Gdy wsiedliśmy razem do pociągu, spojrzeliśmy na siebie i prawie jednocześnie się uśmiechnęliśmy.

– No to ruszamy, pani Moniko – rzucił półżartem.

– Jedziemy robić wrażenie – odpowiedziałam, siadając obok.

Przez pierwszą godzinę rozmawialiśmy służbowo – o klientach, dokumentacji, budżetach. Ale im dalej odjeżdżaliśmy od Warszawy, tym luźniejsze stawały się nasze rozmowy. Mówiliśmy o książkach, o tym, jak zmieniła się nasza branża, a potem, zupełnie niepostrzeżenie, zeszliśmy na tematy osobiste.

Byłam podekscytowana

Wieczorem, po spotkaniu z klientem, poszliśmy coś zjeść. Restauracja hotelowa była prawie pusta. Zamówiliśmy jedno wino, potem drugie. Przysiadł się bliżej, a ja nie odsunęłam się nawet o centymetr. W drodze do windy milczeliśmy, jakby oboje wiedzieli, że następne słowa mogą coś zmienić.

– Monika – powiedział cicho, gdy stanęliśmy pod drzwiami mojego pokoju. – Ja wiem, że to nie jest odpowiedni moment. I że jutro wracamy do biura. Ale…

Nie dokończył. Wsunęłam kartę do czytnika. Drzwi się otworzyły. Patrzyłam na niego przez chwilę, zanim powiedziałam:

– Wejdź.

Rano obudziłam się pierwsza. On jeszcze spał. Na jego twarzy nie było żadnego napięcia. Patrzyłam na niego, próbując przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz czułam tak spokojne ciepło obok siebie. W końcu się poruszył i otworzył oczy. Uśmiechnął się lekko.

– Dzień dobry – powiedział cicho.

– Dzień dobry – odpowiedziałam, równie cicho.

To był moment

Leżeliśmy przez chwilę w milczeniu. I choć w mojej głowie już szalały pytania, wątpliwości i scenariusze, to wtedy nie chciałam ich wypowiadać. Nie potrzebowałam nic więcej poza tym jednym spojrzeniem i jednym, spokojnym oddechem obok.

– Nie wiem, jak do tego doszło – powiedział w końcu. – Ale nie żałuję.

Nie odpowiedziałam. Przesunęłam dłonią po jego ramieniu i pozwoliłam sobie na jeszcze kilka minut, które nie należały do żadnego świata poza tym pokojem.

Droga powrotna była pełna uprzejmego milczenia. Nie unikaliśmy siebie, ale każde z nas wiedziało, że coś się zmieniło. I że to coś trzeba teraz opanować. Kiedy wysiadałam z taksówki, spojrzał na mnie z uwagą.

– Będzie dobrze – powiedział krótko, ale to nie była obietnica. Raczej próba ratunku. Skinęłam głową i wysiadłam.

W kolejnych dniach rzuciliśmy się w wir pracy. Ustaliliśmy, że to był impuls, że nie powinno się to powtórzyć. Żadne z nas nie miało dość odwagi, by powiedzieć, że chce inaczej.

Myślałam o nim

Ale napięcie rosło. Codzienne rozmowy, wymiana maili, czasem spojrzenia, które zostawały w myślach na długo po wyjściu z biura. Czułam, że czekam na coś więcej niż kolejne zadanie do wykonania. Któregoś dnia podszedł do mojego biurka.

– Monika – powiedział cicho, jakby się bał, że ktoś usłyszy. – Nie mogę przestać o tym myśleć. O tobie i o tej nocy.

– Ja też nie mogę – wyszeptałam.

Zamilkł na chwilę, a potem zapytał:

– Spotkajmy się. Nie umiem udawać, że nic się nie stało.

Tydzień później byliśmy już w innym hotelu, w innym mieście, które nic o nas nie wiedziało.

– Nie wiem, co my robimy – powiedział, stając tuż przy mnie.

– Ale chcesz tu być? – zapytałam.

– Bardziej niż gdziekolwiek indziej.

Te spotkania stały się naszą małą rzeczywistością. Zawsze w innym hotelu, w innym mieście. Jakbyśmy uciekali przed światem, który nie miał prawa do tej historii. Nie mówiliśmy o naszych małżeństwach. Nie pytaliśmy, co robimy, kiedy się nie widzimy. Byliśmy tylko tam, wtedy. Całkiem wystarczająco, żeby zacząć tego potrzebować.

Coś się skończyło

– Czasem myślę, że żyję tylko wtedy, gdy jestem z tobą – powiedział mi kiedyś, kiedy leżeliśmy obok siebie w ciszy.

– Ja też – odpowiedziałam, czując, że właśnie zaczynam tonąć w czymś, czego nie będę umiała zatrzymać.

Spotkania trwały miesiącami. Wkrótce nie umiałam już bez nich funkcjonować. Czekałam na te dni z narastającym niepokojem, odliczałam tygodnie, potem dni. Adam był uważny, czuły, a jednocześnie ciągle nieobecny. Nigdy nie mówił o uczuciach, ale jego dotyk był tak bliski, jakby chciał mi powiedzieć wszystko.

Któregoś dnia przestał się do mnie odzywać. Przez pierwszy tydzień czułam tylko niepokój. Przez drugi – wściekłość. Trzeci był już tylko bólem. W końcu dostałam wiadomość. Krótki SMS, bez powitania, bez zakończenia: „Ewa jest w ciąży. To koniec”.

Patrzyłam na ekran, jakby te słowa miały się rozmyć, jakby mogły zmienić znaczenie, jeśli tylko będę się im dłużej przyglądać. Ale one nie znikały. Nic więcej nie napisał. Nie oddzwonił. Zniknął, tak jakby nigdy nie istniał.

Zostałam sama

Przez pierwsze dni nie czułam nic. Siedziałam przy biurku, wpatrzona w ekran, przestawiałam papiery bez sensu, wracałam do domu i kładłam się w ubraniu. Marek pytał, czy wszystko w porządku. Odpowiadałam, że tak, a on to przyjmował, jak zawsze.

Zaczęłam wspominać każde spotkanie z Adamem. Przypominałam sobie, jak wymawiał moje imię, jak potrafił się uśmiechnąć bez słów. Szukałam w tym sensu, którego teraz nie było. Uświadomiłam sobie, że przez cały ten czas nie szukałam kochanka, tylko bliskości.

Jednego wieczoru spróbowałam porozmawiać z Markiem.

– Czujesz się ze mną jeszcze dobrze? – zapytałam nagle przy kolacji.

– Co masz na myśli?

– Czy my się jeszcze znamy?

Wzruszył ramionami.

– Jesteśmy razem, to wystarczy, nie?

Nie odpowiedziałam. Wstałam od stołu, założyłam płaszcz i wyszłam. Pojechałam na miejsce, gdzie kiedyś widywałam się z Adamem. Hotel był taki sam, tylko jego nie było. Nie było nawet śladu po tej historii, jakby nigdy się nie wydarzyła. A przecież to był cały mój świat.

Monika, 37 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama