Reklama

Nie planowałam zostać macochą. Życie potoczyło się tak, że po śmierci jego byłej żony, mój partner poprosił mnie o pomoc w wychowaniu dwunastoletniej córki. Zgodziłam się z poczucia obowiązku i miłości do niego. Naiwnie wierzyłam, że wystarczy cierpliwość i dobre serce, by stworzyć coś na kształt rodziny. Myliłam się. Każdy dzień z tą dziewczyną był jak próba przetrwania. Patrzyła na mnie z pogardą, robiła mi na przekór, a ja nie wiedziałam, co robię źle. Mówią, że dzieci są szczere. Ale co, jeśli ta szczerość zamienia się w czystą nienawiść?

Nie umiałam do niej dotrzeć

Pierwszy raz spotkałam Wiktorię na pogrzebie jej matki. Stała obok ojca z kamienną twarzą, trzymając się go kurczowo za rękaw płaszcza. Miałam wtedy ochotę się wycofać, ale nie wypadało. Po wszystkim podeszłam i cicho powiedziałam:

– Cześć, Wiktoria. Przykro mi z powodu twojej mamy.

Spojrzała na mnie bez słowa i po prostu odeszła. Próbowałam to zrozumieć – straciła matkę, była w żałobie. Myślałam, że z czasem wszystko się ułoży. Kilka dni później jej ojciec, Wojtek, poprosił mnie, by zamieszkała z nami. Dla niego byłam gotowa się poświęcić. Wiktoria miała wtedy dwanaście lat.

Pierwsze dni pod jednym dachem nie zwiastowały katastrofy. Dziewczynka była cicha, nieobecna, unikała kontaktu wzrokowego. Gotowałam dla niej, próbowałam rozmawiać, zachęcałam do wspólnego spędzania czasu. Wszystko odbijało się od niej jak od ściany. Pewnego wieczoru, gdy siedziałyśmy same, zapytałam:

– Może chciałabyś pograć w coś albo obejrzeć razem film?

Nie jesteś moją mamą – odpowiedziała chłodno, nie odrywając wzroku od zeszytu.

Zamarłam, ale nie dałam tego po sobie poznać. Uśmiechnęłam się lekko i odparłam:

– Wiem. Ale zależy mi, żebyśmy się dobrze dogadywały.

– Nie musisz się starać. Tata i tak cię kiedyś zostawi – rzuciła, po czym wyszła z pokoju.

Zostałam sama przy stole, trzymając w dłoni kubek herbaty, który nagle zrobił się jakiś cięższy.

Pokazywała swoją prawdziwą twarz

Po tamtym wieczorze próbowałam spuścić trochę z tonu. Wiktoria była dzieckiem, dziećmi rządzą emocje. Jednak z tygodnia na tydzień było coraz gorzej. Wojtek wracał późno z pracy, więc większość dnia spędzałam z jego córką sama. I właśnie wtedy pokazywała swoją prawdziwą twarz.

Znikały moje kosmetyki, ubrania lądowały w koszu na śmieci, a raz znalazłam swoją szczoteczkę do zębów w kuwecie kota. Wiedziałam, że to ona, ale nie miałam dowodu. Kiedy mówiłam o tym Wojtkowi, patrzył na mnie z niedowierzaniem.

– Może coś ci się przewidziało, kochanie? Wiktoria to tylko dziecko…

– Naprawdę uważasz, że moja szczoteczka przypadkiem trafiła do kuwety? – zapytałam spokojnie, ale w środku kipiałam.

– Może kot to zrobił? Ona przeżywa trudny czas – wzdychał i wracał do swoich maili.

Czułam, że zostaję z tym sama. Wiktoria była w tym wszystkim sprytna. Przy ojcu potrafiła być urocza, grzeczna, przytulała się do niego i mówiła: „Tatuś, nie zostawiaj mnie z nią samą, proszę…”. Patrzył wtedy na mnie z zakłopotaniem, a ja miałam ochotę wyjść i trzasnąć drzwiami. Któregoś dnia, gdy robiłam obiad, usłyszałam za plecami jej głos:

– Wiesz, że tata miał inną kobietę zanim ciebie poznał? Ładniejszą. A ty wyglądasz jak ciocia z działki.

Odwróciłam się powoli. Stała oparta o framugę, z uśmiechem na twarzy. Nie była smutna. Była złośliwa. Wiedziała, że mnie rani i sprawiało jej to satysfakcję.

Nie wiedziałam, co robić

Wojtek w końcu zauważył, że coś jest nie tak dopiero wtedy, gdy Wiktoria wróciła ze szkoły z rozciętą wargą i oskarżyła mnie o to, że to moja wina. Zbladłam, gdy to usłyszałam. Stałam wtedy w kuchni, zmywałam naczynia. Nie było mnie nawet w domu, kiedy ona wracała.

Co ty wygadujesz?! – krzyknęłam, podchodząc do niej.

Wiktoria zaczęła płakać. Wojtek wszedł w tym samym momencie. Spojrzał na nią, potem na mnie. Nic nie powiedział. Po prostu zabrał ją do pokoju. Później, kiedy próbowałam mu to wszystko wyjaśnić, siedział cicho. Po chwili powiedział:

– Nie wierzę, że mogłabyś to zrobić… ale nie rozumiem też, dlaczego ona miałaby to zmyślić.

Bo mnie nienawidzi – powiedziałam z goryczą. – Bo jestem dla niej przeszkodą. Chce cię tylko dla siebie. To dziecko robi wszystko, żeby mnie zniszczyć.

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. I wtedy dotarło do mnie, że on się boi. Bał się, że jeśli wybierze mnie, ona znów zamknie się w sobie. Stracił żonę, nie chciał stracić córki. Tego wieczoru Wiktoria uśmiechnęła się do mnie przy kolacji. Taki uśmiech, który mówi: „Widzisz, wygrałam”. I może właśnie wtedy coś we mnie zaczęło pękać. Bo wiedziałam, że to dopiero początek. Prawdziwe piekło miało się dopiero zacząć.

Coś jest ze mną nie tak

Czułam się coraz gorzej, ale nie mówiłam o tym Wojtkowi. Uznałby, że przesadzam. A ja sama zaczynałam się zastanawiać, czy może coś ze mną jest nie tak. Przecież to tylko dziecko. Potrzebuje pomocy, a nie kolejnej reprymendy. Współczułam jej, ale współczułam też sobie.

Pewnego popołudnia zapomniałam odebrać Wiktorię z angielskiego. Miałam zawalony dzień, telefon się rozładował. Kiedy przyjechałam pod szkołę, siedziała sama na schodach, z opuszczoną głową. Wsiadła do auta bez słowa. Myślałam, że się rozpłacze. Ale nie.

– Gdybyś była moją prawdziwą mamą, nie zapomniałabyś – powiedziała cicho.

Zabolało mnie to bardziej, niż chciałam przyznać. Nie byłam jej matką, to fakt. Ale starałam się. Może nie idealnie, ale przecież się starałam. W domu powiedziała Wojtkowi, że zostawiłam ją na deszczu złośliwie, że wcześniej się na nią wydzierałam. Stałam obok jak zbity pies. Nie miałam siły się bronić.

Zaczęłam się zastanawiać, czy to nie moja wina. Może ona po prostu dostrzega moją złość? Może widzi we mnie wroga, bo ja od początku byłam zbyt spięta, zbyt niecierpliwa? Ale wtedy przypominałam sobie jej spojrzenie – chłodne, pełne satysfakcji. I znów wszystko we mnie zamarzało.

Przestałam walczyć

Wszystko zmieniło się w jeden wieczór, kiedy zniknęła. Miałam ugotować kolację, Wojtek był jeszcze w pracy. Wiktoria powiedziała, że idzie do swojego pokoju. Gdy zawołałam ją na jedzenie, nie odpowiadała. Poszłam na górę – drzwi otwarte, światło zgaszone, łóżko puste.

Zaczęłam biegać po domu, wołać, sprawdzać strych, piwnicę. Po godzinie zadzwoniłam do Wojtka, cała roztrzęsiona.

– Nie ma jej! Nie wiem, gdzie poszła! Może uciekła? – mówiłam przez łzy.

Wrócił natychmiast. Wspólnie szukaliśmy jej na osiedlu, dzwoniliśmy po znajomych, nawet do szkoły. Nic. Zgłosiliśmy zaginięcie. Wróciliśmy do domu nad ranem, wyczerpani, zrozpaczeni. I wtedy usłyszeliśmy cichy śmiech. Z szafy w jej pokoju. Otworzyliśmy ją razem – siedziała skulona, z latarką w ręce i chipsami.

Mam was – powiedziała, jakby to była jakaś głupia gra.

Wojtek ją przytulił, płakał. Ja stałam obok, z pustym wzrokiem. Nie odezwałam się już ani słowem. W nocy podjęłam decyzję. Rano spakowałam walizkę. Wojtek patrzył na mnie z niedowierzaniem.

– Nie zostawiaj mnie… nas – powiedział cicho.

– Muszę – odpowiedziałam. – Albo zwariuję.

Wiktoria siedziała przy stole, jadła płatki. Nawet na mnie nie spojrzała. Wiedziała, że wygrała. I w tamtym momencie zrozumiałam coś jeszcze – ona nigdy nie przestała mnie nienawidzić. Ale ja przestałam walczyć.

Nie szukam winnych

Minęło pół roku, odkąd się wyprowadziłam. Nie mam kontaktu ani z Wiktorią, ani z Wojtkiem. Nie próbował mnie zatrzymać, nie dzwonił, nie napisał. Czasem zastanawiam się, czy ulżyło mu, że pozbył się problemu. Może łatwiej było uznać, że ja byłam winna, że nie poradziłam sobie z dzieckiem, że byłam za słaba. Ale ja już nie szukam winnych. Ani w niej, ani w sobie.

Wiktoria była skrzywdzonym dzieckiem. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Może powinnam była być twardsza, może bardziej czuła? A może nigdy by mnie nie zaakceptowała? Czasem w nocy budzę się i myślę o niej. Zastanawiam się, czy teraz czuje się bezpieczna. A może nadal patrzy na każdego z wrogością. Może nadal żyje w przekonaniu, że jeśli komuś zaufa, znów go straci.

Jednego jestem pewna – nie byłam gotowa na tę rolę. Myślałam, że miłość do mężczyzny wystarczy, by stworzyć rodzinę. Ale rodzina to coś więcej niż wspólny adres i kolacje przy stole. To zaufanie, którego nigdy między nami nie było. Odeszłam, by się nie rozpaść. Bo czasem trzeba się wycofać, zanim straci się siebie całkowicie.

Małgorzata, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama