Reklama

Są kobiety, które od zawsze marzą o bajkowej miłości. Ja do nich nie należę. Może dlatego, że zbyt wcześnie musiałam nauczyć się radzić sobie sama. Facetów nie unikałam, ale nigdy nie wpuściłam żadnego zbyt blisko. Wolałam mieć kontrolę. W pracy, tak jak w życiu, wszystko musiało się zgadzać. Byłam tą, co zawsze wie, co robi. Twardą dziewczyną z PR-u. I nawet kiedy czasem samotność rozlewała mi się po żołądku jak kwas, mówiłam sobie: „Przynajmniej nikt cię nie rani”.

A potem poznałam Czarka.

— Basia, nie bądź taka spięta. Nie musimy od razu udawać Romea i Julii — rzucił z uśmiechem, kiedy pierwszy raz poszliśmy razem na drinka po służbowym szkoleniu. — Miłość to bajka dla naiwnych, a ja jestem realistą.

Brzmiało znajomo. Sama powtarzałam podobne rzeczy mojej przyjaciółce Ance.

— Może spróbuję czegoś bez zobowiązań. Tak na luzie, dla odmiany — mówiłam jej tydzień później, przy winie. — On mówi, że nie wierzy w miłość. Może to właśnie mi pasuje.

Tak naprawdę nie pasowało, ale zrozumiałam to o wiele za późno.

Przez chwilę milczał

Na początku wszystko było lekkie. Czarek był w tym mistrzem — mówił rzeczy, które poruszały do głębi, ale zawsze z uśmiechem. Z jednej strony dystansował się od mnie, z drugiej podchodził coraz bliżej. Ja, niby taka niezależna, zaczęłam czekać na jego wiadomości jak nastolatka.

— Nie wierzę w te brednie o przeznaczeniu — powiedział któregoś wieczoru, gdy siedzieliśmy u niego na tarasie z widokiem na warszawskie dachy.

— A ja w to, że ludzie są szczerzy — odparłam, zerkając na niego z boku. — Ale wiesz… każdy ma swoje bajki.

Spojrzał na mnie i przez chwilę milczał. A potem, zamiast coś odpowiedzieć, nachylił się i mnie pocałował. Taki był właśnie Czarek — zamiast słów, gesty. Zamiast deklaracji, spojrzenia. Spotykaliśmy się po pracy, czasem w środku tygodnia, czasem tylko w weekendy. Twierdził, że jest zapracowany, że nie ma głowy do „klasycznych relacji”. Nie naciskałam. Mówiłam sobie, że przecież też nie chcę niczego poważnego. Ale kiedy dotykał mojej szyi w ten swój charakterystyczny sposób albo poprawiał mi włosy za uchem, miałam ochotę uwierzyć, że może jednak coś się zmienia.

Fajnie się z tobą siedzi — rzucił kiedyś, zaciągając się papierosem. — Masz w sobie coś… spokojnego. Rzadko to spotykam.

Zaczęłam łapać się na tym, że szukam w jego słowach drugiego dna. Czy to znaczy, że mu zależy? Że może jednak…?

„Dlaczego boli mnie, że nie chce wierzyć w miłość, skoro sama w nią nie wierzę?” — myślałam wtedy. — „Co się ze mną dzieje?”. Nie znałam jeszcze odpowiedzi. Ale czułam, że już jestem za daleko.

Wiedziałam, że ma rację

Zaczęło się od milczenia. Najpierw jednego wieczoru. Potem całego weekendu. Niby nic — przecież mówił, że nie lubi przywiązywać się do telefonu, ale ja już czułam, że coś się zmienia. A może to ja się zmieniłam?

— To już nie jest tylko seks — powiedziałam Ance, siadając naprzeciw niej z kieliszkiem. — Nie wiem kiedy, ale... cholera, zaczęłam o nim myśleć jak o kimś więcej.

— A on? — zapytała.

— On dalej twierdzi, że nie wierzy w miłość. Ale zachowuje się jakby... no nie wiem, jakbyśmy byli razem. Tylko że to zawsze ja dzwonię pierwsza. Ja proponuję spotkanie. On się zgadza. Ale inicjatywa? Nigdy.

Anka pokręciła głową.

— Basia, znam cię. Ty się już wkręciłaś. I boisz się spytać wprost, bo co, jak odpowie, że nic z tego?

Wiedziałam, że ma rację. Kiedy więc Czarek znowu odwołał nasze spotkanie, „bo coś mu wyskoczyło w pracy”, a potem przez trzy dni milczał, zadzwoniłam do niego. Odebrał dopiero za trzecim razem.

— Nie chcę już grać. Albo jesteśmy razem, albo nie — powiedziałam prosto, zanim zdążył się przywitać.

Po drugiej stronie zapadło kilka sekund ciszy.

— Basia... Nie komplikuj. Przecież jest dobrze, prawda? Nie rozmawialiśmy o żadnych etykietach.

— Ale ja potrzebuję wiedzieć, co to jest. Potrzebuję wiedzieć, kim dla ciebie jestem.

— Jesteś ważna. Ale nie mogę ci obiecać nic więcej.

Zakończyłam rozmowę drżącymi dłońmi. Miał przyjechać w piątek. Obiecał. Nie przyszedł, nawet nie zadzwonił i nie odpisał na moją wiadomość. Siedziałam sama, patrząc w telefon jak idiotka. I wiedziałam, że znowu dałam się wciągnąć w coś, co zaczyna boleć.

Nie wiedziałam, co boli bardziej

W niedzielę rano obudziłam się z bólem głowy. Telefon nadal milczał. Miałam ochotę po prostu pójść do niego, stanąć pod drzwiami i zapytać: kim ty, do cholery, jesteś naprawdę? Ale zrobiłam coś innego. Wpisałam jego nazwisko w Google. Wcześniej nigdy tego nie robiłam — może z szacunku, może z naiwności. Teraz nie miałam już żadnych zahamowań. Wystarczyło kilka kliknięć.

I tam była ona. Natalia. Jego żona. Żadnej wzmianki o separacji, żadnych rozwodów. Za to wspólne zdjęcia z wakacji. Grecja, Włochy. Na wszystkich trzymali się za ręce, uśmiechnięci. Ona piękna, a on szczęśliwy. Poczułam, jak serce mi zamarza. Tak po prostu — z czystego szoku.

Zadzwoniłam.

— Chciałeś prawdy? Właśnie ją zobaczyłam — powiedziałam, gdy tylko odebrał.

— Basia... To skomplikowane. Nie planowałem tego. Ale nie zostawię Natalii.

Zamilkłam. Nie wiedziałam, co boli bardziej — to, że mnie okłamał, czy to, że nawet nie próbował się tłumaczyć.

— Nie planowałeś? Myślałam, że jesteśmy dorośli. Że chociaż prawda mi się należy.

— Przepraszam. Naprawdę mi na tobie zależy. Ale nie mogę rozwalić wszystkiego, co zbudowałem przez lata.

— A moje życie można było rozwalić?

Nie odpowiedział, a ja się rozłączyłam. Ręce mi się trzęsły, głowa pulsowała. Usiadłam na podłodze w kuchni, przy lodówce, i zaczęłam płakać. Tak głęboko, że aż brakowało mi powietrza.
Byłam kochanką. Nawet nieświadomą. Jedynie epizodem.

Łapałam te okruchy

Anka przyjechała godzinę po tym, jak do niej zadzwoniłam. Nawet nie pytała, co się stało. Przyniosła czerwone wino, moje ulubione, i ser pleśniowy, którego nie cierpiała. Usiadłyśmy na kanapie. Płakałam już mniej, ale czułam się jak worek ze śmieciami — rozszarpany, niepotrzebny.

— Zmanipulował cię, Basia — powiedziała spokojnie, odkręcając korek. — Od samego początku. A ty, jak każda zakochana baba, chciałaś wierzyć, że jesteś wyjątkiem.

— Ale on... on nie zachowywał się jak ktoś, kto tylko udaje. Był czuły. Uważny. Chciał, żebym się przy nim otworzyła.

— Bo to było mu na rękę. Tylko wtedy czuł się potrzebny. Czarek to typ, który nie kocha, tylko zbiera emocje kobiet jak trofea. Każda, która się zakocha, potwierdza, że jeszcze coś znaczy.

Słuchałam, ale nie wszystko do mnie docierało. Próbowałam sobie przypomnieć wszystkie momenty, kiedy coś mi zgrzytało. Jego nagłe milczenie. Tajemnicze „wyjazdy służbowe”. Opowieści bez detali. Wtedy myślałam: może taki ma styl. Teraz wiedziałam — po prostu miał podwójne życie.

— Ale ja chciałam, żeby to była prawda — wyszeptałam. — Nawet jeśli to był tylko teatr. Wolałam karmić się iluzją, niż znów być sama.

Anka objęła mnie i nic nie powiedziała. Przypomniałam sobie, jak trzymał mnie za rękę w kinie. Jak gotował mi makaron w jego mieszkaniu. Jak mówił: „Nie jesteś jak inne kobiety, Basia”. A ja łapałam te okruchy jak idiotka. Czasem nawet teatr jest lepszy niż cisza.

Po drugiej stronie było cicho

Nie mogłam przestać o tym myśleć. O niej. Kim była Natalia? Jak wyglądało ich życie? Czy coś przeczuwała? Czy też czekała, aż Czarek wróci z „delegacji”, nieświadoma, że jej mąż właśnie trzymał inną kobietę za rękę? Napisałam do niej: „Nie wiem, czy o mnie wiesz, ale jestem z Czarkiem od kilku miesięcy. Nie wiedziałam, że jest żonaty. Przepraszam”.

Odpisała po godzinie. Chłodno, rzeczowo: „Wiem o wszystkim. Ale to mój mąż”. Zamknęłam oczy. Nie było w tym złości ani współczucia, tylko twarda, zimna deklaracja: nie oddam go. Nawet jeśli ją zdradzał, oszukiwał, znikał. Ona i tak zostawała. Czułam się jak śmieć, zmieciony pod dywan.

— Wiesz, że napisałam do niej? — zapytałam go podczas kolejnej rozmowy telefonicznej.

Domyśliłem się.

— Nie była zaskoczona. Wiesz, co odpisała? „To mój mąż”. Tylko tyle. I nagle wszystko stało się jasne. Nigdy nie miałeś zamiaru odejść. Nigdy nie miałam szans.

— Basia... Ja nie potrafię być szczery. Ze sobą też nie.

— A ja nie potrafię być niczyją ucieczką — powiedziałam spokojnie.

Po drugiej stronie było cicho. Nie płakałam. Nie rzucałam telefonem o ścianę. Słowa miały większą wagę niż krzyk. Pożegnałam się z nim wewnętrznie. Wstałam, wyłączyłam telefon i poszłam do łazienki. Zmyłam resztki makijażu i spojrzałam na siebie w lustrze. Wyglądałam jak ktoś, kto właśnie stracił złudzenia. I może to było dobre.

Barbara, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama