Reklama

Miałam wtedy dwadzieścia osiem lat i wciąż łudziłam się, że życie w końcu obdarzy mnie wielką, prawdziwą miłością. Pracowałam w sklepie z ubraniami w centrum handlowym, mieszkałam z koleżanką w wynajętym mieszkaniu i marzyłam, że któregoś dnia ktoś weźmie mnie za rękę i powie: „Zuzia, już nigdy nie będziesz sama”. Byłam łatwowierna, zbyt ufna – wiedziałam o tym, ale nie potrafiłam się zmienić. Może dlatego, że w moim życiu brakowało ojca. Odszedł, gdy byłam jeszcze dzieckiem, więc nie miałam wzorca męskiej siły, która mogłaby mnie chronić.

Romka poznałam przypadkiem, a może i nie – jakby los postanowił zakpić z mojej naiwności. Stałam przy kasie, kiedy wszedł. Wysoki, pewny siebie, z tym uśmiechem, który od razu rozbrajał. Mógłby sprzedać każdą bajkę, a ja kupiłabym ją bez chwili wahania.

Ma pani w oczach coś, co każe się zatrzymać – powiedział, kiedy wręczałam mu torbę z zakupioną koszulą.

Zaśmiałam się nerwowo, bo nikt nigdy nie patrzył na mnie w taki sposób.

– Może to tylko odbicie lamp sklepowych – odpowiedziałam, próbując ukryć rumieniec.

– Nie. To jest w pani. I wiem, że to zabrzmi bezpośrednio, ale… może kawa po pracy?

Jeszcze tego samego wieczoru siedzieliśmy w małej kawiarni niedaleko galerii. Romek opowiadał o podróżach, o wielkich planach, a ja słuchałam z zachwytem.

Razem moglibyśmy zwojować świat – rzucił nagle. – Ty i ja, Zuzia. Czuję, że to coś więcej niż zwykła znajomość. Jesteś stworzona do wielkich rzeczy.

Uwierzyłam mu. Bardzo chciałam wierzyć w takie słowa.

Początek był jak z bajki

Minęły dwa miesiące od naszej pierwszej kawy. Wciąż pamiętałam, jak bardzo trzęsły mi się ręce, kiedy wpisywał swój numer do mojego telefonu. Teraz byłam jego dziewczyną, a przynajmniej tak to nazywałam. Romek był czarujący, zabierał mnie na kolacje, przynosił kwiaty bez okazji, szeptał do ucha, że jestem „jego szczęściem”. Czułam się jak w bajce, aż do dnia, gdy zapytałam o coś, co wydawało się naturalne.

– Romek, a czym ty właściwie się zajmujesz? – zagadnęłam, kiedy siedzieliśmy wieczorem w jego samochodzie zaparkowanym pod moim blokiem.

Przez chwilę patrzył przed siebie, jakby udawał, że nie usłyszał. Potem wzruszył ramionami.

Pracuję nad pewnym większym projektem. Biznesowym. Nie chcę cię zanudzać szczegółami.

– Ale to coś stabilnego? Wiesz… zastanawiam się, czy to firma, czy… – zawahałam się, bo nie chciałam go urazić.

Zuzia, nie bądź dzieckiem – syknął nagle. – Nie musisz wszystkiego wiedzieć od razu. Zaufaj mi.

Zaskoczył mnie ten ton. Nigdy wcześniej nie podniósł na mnie głosu.

Przecież tylko pytam – odezwałam się cicho. – Chciałabym wiedzieć, co robisz. Jesteśmy razem, prawda?

– Tak, ale są rzeczy, które wymagają dyskrecji – odparł szorstko. – Nie chcę, żebyś się w to mieszała.

Poczułam ukłucie niepewności. A jednak, kiedy spojrzałam w jego oczy, natychmiast zaczęłam tłumaczyć go przed samą sobą. Może to faktycznie coś wielkiego, może wymaga cierpliwości i ciszy? Może ambitni mężczyźni tacy już są – tajemniczy, skupieni na planach?

Kiedy wysiadłam z auta, Romek złapał mnie za rękę i szepnął:

– Zaufaj mi, Zuza. Robię to dla nas.

Nie pytałam, co. Znowu uwierzyłam. Ale w głowie zostało to małe ziarenko wątpliwości, które dopiero kiełkowało.

Poprosił mnie o pomoc

To był jeden z tych wieczorów, które zaczynały się niepozornie. Pizza na wynos, wino i Romek, który wyjątkowo dużo mówił. Siedzieliśmy u niego w mieszkaniu, a on nagle spoważniał, odłożył kieliszek i spojrzał mi prosto w oczy.

– Zuzia, muszę ci coś powiedzieć – jego głos był miękki, ale miał w sobie nutę napięcia. – Nie chcę, żebyś myślała, że coś ukrywam. Jest sprawa… wielka sprawa.

Serce mi zabiło mocniej.

– Jaka sprawa? – zapytałam, udając spokojną.

Rodzinny interes. Mój ojciec i brat też są w to zaangażowani. To firma, która wkrótce rozwinie skrzydła. Tylko wiesz, żeby naprawdę wystartować, potrzebny jest kapitał.

– Kapitał? – powtórzyłam, marszcząc brwi.

– Tak. I tu właśnie… ty mogłabyś mi pomóc – uśmiechnął się tak, jakby proponował mi wspólny wypad na wakacje, a nie coś, co brzmiało tak poważnie. – To inwestycja w naszą przyszłość.

Zamilkłam. Wiedział, że nie mam fortuny. W mojej głowie od razu pojawiło się tysiąc znaków zapytania.

– Romek, ale ja nie mam pieniędzy… – zaczęłam niepewnie.

– Masz zdolność kredytową – przerwał szybko. – Razem damy radę. To dla nas, Zuzia. Wyobraź sobie: za kilka lat dom z ogrodem, podróże, spokój. Ty nie musisz się już zamartwiać o byle grosz.

Poczułam, że gra na najczulszych strunach.

Kredyt to ryzyko… – wyszeptałam.

– Ryzyko? – parsknął. – A miłość to nie ryzyko? – Pochwycił nagle moją dłoń. – Zaufaj mi, proszę. Potrzebuję tylko ciebie. Z nikim innym nie chcę tego robić.

Siedziałam jak zaczarowana. Wszystko we mnie krzyczało, że to głupota. A jednak – patrzyłam w jego oczy i wiedziałam, że już podjęłam decyzję. Kilka dni później złożyłam wniosek o kredyt.

Zaczęłam coś podejrzewać

Minęły trzy miesiące od dnia, kiedy podpisałam umowę kredytową. Pieniądze zniknęły szybciej, niż zdążyłam je zobaczyć. Romek mówił coś o zakupach sprzętu, o kontaktach, o inwestycjach. Ale za każdym razem, gdy pytałam o szczegóły, zbywał mnie półsłówkami.

– Kochanie, to nie dzieje się w tydzień – powtarzał. – Interesy wymagają czasu.

Ale ten czas mijał, a ja nie widziałam żadnej firmy, żadnego biura, żadnych efektów. Zaczęłam się niepokoić.

Pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy u niego, spróbowałam zapytać wprost:

– Romek, powiedz mi, co się dzieje z tym biznesem? Wszystko jest w porządku?

Spojrzał na mnie spod byka i westchnął głośno.

– Zuzia, czy ty naprawdę musisz ciągle drążyć? – mruknął zirytowany. – Zajmuję się tym z ojcem. On wie, jak to prowadzić. Ty się nie martw, dobrze?

– Ale ja się martwię! – wyrwało mi się. – To były moje pieniądze, moje zobowiązanie… Chcę wiedzieć, na co poszły.

Nie twoje, tylko nasze – poprawił mnie chłodno. – A poza tym, kiedy wyjdziemy na prostą, sama zobaczysz, że było warto.

Nie przekonał mnie. Jego ton brzmiał tak, jakby chciał zamknąć temat raz na zawsze.

Kilka dni później, kiedy odwiedziłam ich dom, podszedł do mnie Marek – młodszy brat Romka. Wyglądał na zmieszanego, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział, od czego zacząć.

– Zuzia… – szepnął, kiedy zostaliśmy sami w kuchni. – Ty też coś wpłaciłaś?

– Ty też? – spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami.

– No… ja też zainwestowałem. Oddałem wszystkie swoje oszczędności. I wiesz co? Też nic nie rozumiem. Ojciec z Romkiem mówią, żeby się nie martwić, ale… – urwał i spuścił wzrok. – Czuję, że coś tu nie gra.

Słowa Marka uderzyły mnie jak zimny prysznic. Nie byłam jedyną, która ryzykowała. Może wszyscy byliśmy w coś wciągani?

Te słowa mnie zmroziły

To był sobotni wieczór. Przyjechałam do domu Romka, bo chciałam raz jeszcze spróbować z nim porozmawiać. W progu spotkałam Stanisława – jego ojca. Przywitał mnie chłodno, jak zawsze.

– Roman jest w gabinecie, ale ma sporo na głowie – rzucił tonem, który bardziej przypominał odprawę niż zaproszenie.

Usiadłam w salonie i czekałam. Po chwili usłyszałam podniesione głosy za drzwiami. Stanęłam przy uchylonych drzwiach i mimowolnie zaczęłam słuchać.

– Synu, ta dziewczyna zaczyna za dużo pytać – mówił Stanisław ostrym tonem. – Musisz ją uspokoić.

– Dam radę, tato. Ona mnie kocha. Uwierzy we wszystko – odpowiedział Romek.

Zamarłam.

– Nie możemy pozwolić, żeby się domyśliła, że żadnego biznesu nigdy nie było – ciągnął Stanisław. – Pieniądze już rozdysponowane. Ty masz swoje, ja swoje. Marek… cóż, jego naiwność też się przydała.

– Ale ona zaczyna być podejrzliwa – Romek westchnął. – Może lepiej ją odsunąć?

– Nie. Masz ją przy sobie trzymać. I kontrolować – uciął ojciec.

W tym momencie poczułam, jak krew pulsuje mi w uszach. Nie pamiętam, jak nacisnęłam klamkę. Weszłam do środka, czując, jak wszystko we mnie drży.

– To prawda?! – krzyknęłam. – Oszukaliście mnie?!

Romek poderwał się gwałtownie.

– Zuzia, to nie tak… ja chciałem ci wyjaśnić…

– Wyjaśnić?! – łzy napłynęły mi do oczu. – Wciągnąłeś mnie w długi, tylko po to, żebyś ty i twój ojciec miał kasę?!

– Uspokój się – odezwał się chłodno Stanisław. – Sama chciałaś być częścią rodziny. Teraz już jesteś.

– Tato, przestań – Marek wyszedł zza drzwi, blady jak ściana. – Przestań kłamać!

– Marek, nie wtrącaj się – syknął ojciec.

Patrzyłam na nich jak na obcych ludzi. Romek próbował chwycić mnie za rękę, ale cofnęłam się gwałtownie.

Nie dotykaj mnie! – krzyknęłam. – Nigdy więcej!

Wybiegłam z domu, czując, że całe moje życie właśnie runęło w jednej chwili.

Siedzieliśmy w tym razem

Następnego dnia długo nie mogłam się podnieść z łóżka. Bolała mnie głowa, a serce zdawało się rozpadać na kawałki. Jednak telefon nie dawał mi spokoju – Marek dzwonił bez przerwy. W końcu odebrałam.

– Zuzia, musimy się spotkać – powiedział cicho. – Proszę cię.

Zgodziłam się. Spotkaliśmy się w małej kawiarni. Marek wyglądał gorzej niż kiedykolwiek. Oczy miał podkrążone, ręce drżały, jakby nie spał całą noc.

– Wiem, co wczoraj usłyszałaś – zaczął od razu. – I musisz wiedzieć, że ja też byłem pionkiem w tej grze. Ojciec mówił, że inwestujemy w realny interes. Oddałem mu wszystkie swoje oszczędności… i nawet pożyczyłem trochę od znajomych.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– Kiedyś myślałam, że jesteś z nimi… – wyszeptałam.

– Z nimi? Z nim, z ojcem, zawsze jest się „z nim” albo „przeciwko niemu” – Marek uśmiechnął się gorzko. – Wiesz, Romek od dziecka był jego ulubieńcem. Ja… ja zawsze byłem tym słabszym. Myślałem, że jeśli się w to zaangażuję, wreszcie mnie doceni.

Zamilkł na chwilę i wbił wzrok w stół.

– Ale teraz widzę, że i ja byłem tylko narzędziem. Tak samo jak ty.

Poczułam, że łzy znów napływają mi do oczu, ale tym razem nie były to łzy złości, lecz goryczy i dziwnej ulgi. Nie byłam sama.

– Marek, co my teraz zrobimy? – zapytałam szeptem. – Ja mam kredyt, ty straciłeś wszystko…

– Nie wiem – odparł szczerze. – Ale jedno wiem na pewno: nie możemy pozwolić im decydować o naszym życiu. Ani ojcu, ani Romkowi.

Patrzyłam na niego długo. Może pierwszy raz widziałam w nim nie zagubionego chłopaka, lecz kogoś, kto naprawdę rozumiał mój ból.

Zniszczyli nas – powiedziałam. – Ale już mnie nie złamią.

Marek skinął głową. A ja poczułam, że choć niczego mi nie odda, ta rozmowa była pierwszym krokiem, by odzyskać siebie.

Dostałam nauczkę na zawsze

Minęło kilka miesięcy. Każdy dzień zaczynał się tak samo – od widoku harmonogramu spłat kredytu, który wisiał na lodówce. Cyfry wydawały się drwić ze mnie. Byłam sama, z długami, które ciążyły jak kamień na piersi. Nie miałam już Romka, nie miałam iluzji o wspólnej przyszłości. Została tylko pustka.

Czasem, idąc ulicą, łapałam się na tym, że wypatruję jego sylwetki. Wciąż pamiętałam, jak patrzył na mnie wtedy – na początku, gdy byłam dla niego całym światem. Czy to też było kłamstwo? A może naprawdę wierzył w coś, co nigdy nie istniało? Nie znajdowałam odpowiedzi.

Marek czasem dzwonił. Pytał, jak się trzymam, czy daję sobie radę. Słyszałam w jego głosie ten sam żal, który nosiłam w sobie. Wiem, że chciał odkupić swoje winy, że próbował być dla mnie wsparciem. Ale co mógł mi dać? Rozmowę, poczucie, że nie wszyscy byli przeciwko mnie. Tyle.

Często pytam samą siebie, jak mogłam być tak ślepa. Jak mogłam zaufać komuś, kto uwiódł mnie nie sercem, a obietnicą lepszego życia. Ale przecież ja naprawdę chciałam wierzyć w miłość. W to, że ktoś pokocha mnie dla mnie, nie dla pieniędzy.

Teraz wiem jedno: miłość może być najpiękniejszym uczuciem, ale w rękach manipulatora staje się bronią. Romek mnie nią zniewolił, a ja dałam się prowadzić jak dziecko. Patrzę w lustro i widzę kobietę, która straciła wszystko, ale przynajmniej zrozumiała jedno – już nigdy nie pozwolę, żeby ktoś kupił moją miłość obietnicami.

Zuzanna, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama