„Mojej adoptowanej córce przychyliłam nieba. Wychowałam ją jak własne dziecko, a ona wyrzekła się mnie w jednej chwili”
„Nie mogłam spać. Wstawałam o świcie, siadałam przy stole i wpatrywałam się w pustkę. W głowie wciąż słyszałam ten jej ton: chłodny, obcy, jakby mówiła do petenta w urzędzie, nie do kobiety, która przez lata była dla niej całym światem”.

- Redakcja
Gdy patrzę dziś na zdjęcia z dzieciństwa Kingi, aż trudno mi uwierzyć, że tyle lat minęło. Jej pierwsze kroki, uśmiech bezzębny jak księżyc w pełni, laurka na Dzień Matki pokryta koślawym napisem „Dla mamusi Marii”… Mamusi. Dla niej byłam nią zawsze. I nawet jeśli nie nosiłam jej pod sercem, to każdy jej ból, każdy śmiech, każda gorączka i każde rozbite kolano – to wszystko było moje.
Adoptowałam ją
Wychowywałam ją z wyboru i z miłości. Nie miałam zbyt wielu bliskich, ale miałam wspaniałego męża i Kingę. Mąż zmarł kilka lat temu. Pracował całe życie w tej samej firmie, trzydzieści lat bez urlopu zdrowotnego, bez zwolnień. Wszystko po to, żeby Kinga mogła mieć lepiej. Pamiętam, jak z dumą wprowadzała się do własnego mieszkania – a raczej naszego, bo to my daliśmy na wkład własny. Byłam, kiedy płakała po niezdanym egzaminie i kiedy trzymała bukiet ślubny w dłoniach, drżących ze wzruszenia. Byłam zawsze.
Ostatnio coś się jednak zmieniło. Kinga zrobiła się chłodna, rzeczowa. Rzadko dzwoniła. Myślałam, że to przez pracę, przez nowe życie u boku Tomasza. Nie chciałam być natrętna. Ale teraz naprawdę potrzebowałam pomocy. Straciłam pracę. Firma się restrukturyzuje, nie liczą się lata, tylko wiek. A ja mam prawie sześćdziesiąt lat i nie wiem, co dalej. Potrzebowałam wsparcia, choćby na kilka miesięcy. Przecież to moja córka…
W niedzielne popołudnie pojechałam do Kingi. Chciałam, żeby to wyglądało zwyczajnie – jak wizyta matki, która wpadła do córki na kawę. Przecież nie mogłam od razu rzucać jej się na szyję i błagać o pomoc.
Była nieprzystępna
Kinga otworzyła drzwi w dresie, z mokrymi włosami spiętymi w niedbały kok. Ich nowe mieszkanie było nowoczesne, sterylne, pachniało świeżością i chłodem.
– Coś się stało, mamo? – zapytała, kiedy usiedliśmy w kuchni.
– Właściwie… tak – zaczęłam, czując, jak słowa stają mi w gardle. – Straciłam pracę. Zwalniają starszych, oszczędności… Nie będę cię zamęczać szczegółami.
Kinga uniosła brwi.
– I…?
– Szukam czegoś nowego, ale to nie takie proste. Wiesz, w moim wieku… Pomyślałam, czy może… pomoglibyście mi przez te pierwsze miesiące. Choćby symbolicznie. Nie potrzebuję wiele. Może chwilowo dorzucilibyście się do rachunków albo pożyczyli, a ja oddam?
– Mamo, to twoje problemy, nie moje – powiedziała cicho, ale bez wahania. – Rozumiem, że jest ci ciężko, ale ja mam własne życie.
Poczułam, jak policzki robią mi się gorące, jakbym dostała w twarz. Wstałam, bo nie umiałam już siedzieć spokojnie.
Potrzebowałam pomocy
– Przez trzydzieści lat wszystko robiłam, żebyś miała jak najlepiej. Nie jeździłam na wakacje, nie kupowałam sobie ubrań, nie jadłam na mieście, żebyś mogła pójść na studia, mieć mieszkanie. A teraz, kiedy raz w życiu proszę…
– Mamo, proszę – przerwała mi Kinga. – Nie manipuluj. Nie chcę się kłócić, ale nie czuję się winna, że masz teraz trudności. Dorośli ponoszą konsekwencje swoich wyborów.
– Dorośli? Myślisz, że ja miałam wybór? Że wychowywałam cię, licząc na zapłatę?
– Właśnie – powiedziała chłodno. – To była twoja decyzja.
Milczałam przez dłuższą chwilę. Wiedziałam, że każde kolejne słowo tylko pogorszy sprawę. Podziękowałam za herbatę i wyszłam stamtąd z uczuciem, jakby ktoś wyrwał mi coś z serca.
Przez kilka dni po tamtej wizycie czułam się jak cień samej siebie. Nie mogłam spać. Wstawałam o świcie, siadałam przy stole i wpatrywałam się w pustkę. W głowie wciąż słyszałam ten jej ton: chłodny, obcy, jakby mówiła do petenta w urzędzie, nie do kobiety, która przez lata była dla niej całym światem.
Wyznałam jej prawdę
Następnego dnia zadzwoniłam i poprosiłam o spotkanie. Była zaskoczona, ale się zgodziła. Spotkałyśmy się w kawiarni, do której kiedyś chodziłyśmy razem na ciasto malinowe. Tym razem zamówiła wodę, bez uśmiechu.
– Nie rozumiem, po co się spotkałyśmy – powiedziała od razu.
– Bo muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam. – Coś, co nosiłam w sobie przez całe twoje życie.
Spojrzała na mnie z niechęcią. Nie czekałam, aż zapyta. Powiedziałam wszystko: jak jej matka – dziewczyna z poprawczaka – chciała oddać ją do domu dziecka. Jak moja siostra, która pracowała w zakładzie dla dziewcząt, dowiedziała się o tym i zadzwoniła do mnie. Jak pojechałam po niemowlę, mając dwadzieścia siedem lat. Jak z dnia na dzień została moim dzieckiem.
– Czyli mnie okłamywałaś całe życie – powiedziała po chwili. Głos miała chłodny, bez emocji. – I teraz myślisz, że powinno mi być cię żal?
– Nie. Chciałam, żebyś wiedziała, ile dla mnie znaczysz. To wszystko.
– Ale ja nie chcę tego wiedzieć. Nie chcę znać szczegółów twojej decyzji. Było, minęło. Dla mnie nie jesteś matką. Jesteś kobietą, która kiedyś się mną zajmowała.
Patrzyłam, jak wstaje i wychodzi, nie odwracając się nawet na chwilę. Chciałam wstać, zawołać, złapać ją za rękę. Ale nie miałam już siły.
Poczułam wrogość
Z każdą kolejną godziną próbowałam sobie wmówić, że Kinga po prostu musi to przemyśleć, że jej chłód to tylko reakcja obronna, że potrzebuje czasu. Wciąż zerkałam na telefon. Pisałam do niej krótkie wiadomości – zwyczajne: „Jestem tutaj, jeśli chciałabyś porozmawiać”. Nie odpisywała.
Minął tydzień. W sobotę zadzwoniłam. Usłyszałam sygnał, potem przerwało. Po dwóch minutach napisała tylko: „Jutro o 17 w kawiarni. Ale proszę, bez emocji”. Nie spałam całą noc. Czekałam na to spotkanie, jakby miało być ostatnim tchnieniem czegoś, co budowałam przez lata.
Kinga była punktualna. Wyglądała jak kobieta z reklamy ubezpieczeń – pewna siebie, opanowana, niedotykalna. Usiadłyśmy przy stoliku.
– Czego oczekujesz? – zapytała od razu.
– Chciałam tylko jeszcze raz z tobą porozmawiać. Nie potrafię pogodzić się z tym, co się między nami wydarzyło.
Odrzuciła mnie
– Po prostu żyłam w kłamstwie, a ty mi tego nigdy nie powiedziałaś. Wolałabyś, żebym ci była wdzięczna, nieprawdaż?
– Nie. Bałam się, że jak ci powiem, to przestaniesz mnie kochać. Ale wszystko, co ci dałam, było prawdziwe.
– To była twoja decyzja. Ja nie prosiłam cię o ratunek. A teraz nie oczekuj, że nagle wrócę do czegoś, co dla mnie nie istnieje.
Przez chwilę tylko patrzyłam, jak miesza herbatę bez pośpiechu, jakby rozmawiała z kimś, kogo zna od tygodnia, a nie z kobietą, która śpiewała jej kołysanki.
– Więc… – powiedziałam cicho – nie ma już nic? Nawet cienia więzi?
– Nie jesteśmy rodziną – odparła. – Nie czuję żadnej więzi. Ty mnie nie urodziłaś. Nie jesteś moją matką.
Wstała i wyszła. Tym razem nie płakałam, przestałam w ogóle mieć nadzieję. Została tylko cisza.
Maria, 57 lat
Czytaj także:
- „Zabrałem kochankę na romantyczne wakacje w tropikach. Nie sądziłem, że wrócę do Polski bez niej”
- „Chciałam spędzić wakacje na Malediwach, a wylądowałam w wiejskiej chacie. Jednak nie to było najgorsze”
- „Na wakacjach zgubiłem portfel, ale strata kasy to pikuś. Bałem się, że żona teraz odkryje mój sekret”

