„Moje wnuki czekały na koperty pod choinką, a ja zastanawiałem się, jak zapłacić rachunek za gaz. Musiałem coś wymyślić”
„Przy stole było gwarno, choć ja siedziałem trochę z boku, obserwując. Serce biło mi szybciej z każdym kęsem. Wiedziałem, że zaraz przyjdzie ten moment. Rozdawanie kopert. Po kolacji wyjąłem je z szuflady i podałem dzieciom. Nie mówiłem nic”.

Mam sześćdziesiąt dziewięć lat, jestem emerytowanym kolejarzem. Od kiedy zmarła moja żona, mieszkam sam w naszym domku na przedmieściach. Cisza bywa czasem błogosławieństwem, ale przed świętami zamienia się w coś trudnego do zniesienia. Wtedy szczególnie brakuje Hani. Tych jej nerwowych okrzyków: „Zostaw ten barszcz, jeszcze nie gotowy!”, czy śmiechu, gdy ukradkiem wyjadałem kutię z miski.
Mam jednego syna, trzy wnuki. Przychodzą do mnie co roku na święta. I choć coraz trudniej mi się na to przygotować, nie wyobrażam sobie, by było inaczej. Dla nich staram się być dziadkiem na medal – takim, co potrafi usmażyć najlepszego karpia i co zawsze daje koperty pod choinkę. Po stówce. To była tradycja, którą zaczęliśmy z Hanią, gdy urodził się pierwszy wnuk i jakoś tak zostało.
Tyle że w tym roku rachunek za gaz przyszedł dwukrotnie wyższy niż zwykle. Spojrzałem na fakturę i poczułem, jak robi mi się gorąco – ironia losu. Teraz albo zapłacę, albo dam dzieciom tyle co zawsze. Wybrałem ciepło. Zostało mi sześćdziesiąt złotych. Po dwie dychy na głowę.
Wieczorem zadzwonił syn:
– Tato, wszystko gotowe? Dzieciaki już przebierają nogami. No i te twoje koperty, wiesz… – zaśmiał się ciepło.
– Będzie. Tak jak zawsze – skłamałem, patrząc na trzy puste koperty na stole.
Albo prezenty, albo rachunki
– No pięknie… – mruknąłem, nalewając sobie herbaty do kubka i siadając przy kuchennym stole.
Na blacie leżał rachunek za gaz – 728,60 zł. Patrzyłem na tę kwotę jak na wyrok. Obok – trzy koperty, jeszcze czyste, puste. Troje wnuków. W zeszłym roku było po stówie dla każdego. Teraz… spojrzałem do portfela. Sześćdziesiąt złotych. Zostało tyle, co nic. Mógłbym dać jednej dychę, drugiemu pięć dych, a trzeciemu puste – tak na wymianę w przyszłym roku, co?
Włożyłem po dwie dychy do każdej koperty, powoli, jakbym wrzucał tam własną godność.
– Haniu… – westchnąłem, spoglądając w górę – zawsze mówiłaś, że ciepło w domu to też prezent. Ale nie mówiłaś, co zrobić, kiedy nie starcza i na jedno, i na drugie.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Sąsiadka, pani Irenka, jak zwykle z reklamówką w ręku.
– Przyszłam z pierogami. I tak zrobiłam za dużo, to co będę mrozić. Ty też pewnie sam, co?
– Sam jak palec – uśmiechnąłem się słabo.
– No, ale pewnie wnuki przyjadą? Te twoje, co zawsze dostają od dziadka koperty?
– Przyjadą – odpowiedziałem, spuszczając wzrok.
– Ja w tym roku nic nie szykuję. Ani prezentów, ani karpia. Wnukowie daleko, synowa nie dzwoni. Jednak wiesz co, Józefie? Ważne, że jeszcze jesteśmy. Że mamy do kogo otworzyć buzię. Nie każdemu się to zdarza.
Zamyśliłem się. Nie chciałem narzekać, ale w środku gryzło mnie to jak gruby sweter z wełny. Czy one zauważą, że jest mniej? Czy pomyślą, że już mnie nie obchodzą?
W Wigilię tylko się stresowałem
Z kuchni pachniało grzybami i makiem. Zegar wybił szesnastą. Byłem już gotowy – stół nakryty, sianko pod obrusem, barszcz czekał w garnku. Dwie świeczki drżały w podmuchach z kaloryferów, które w tym roku grzały jakby z litości, nie z obowiązku.
Zajechali przed dom chwilę później. Najpierw wybiegły dzieci, rozkrzyczane, z wypiekami na twarzy. Potem syn z synową, z siatkami pełnymi prezentów.
– Dziadek! – rzuciła się na mnie najmłodsza, Hania, cała w brokacie z sukienki. – Będzie karp? Będzie kutia?
– Będzie wszystko – powiedziałem, próbując się uśmiechnąć.
Przy stole było gwarno, choć ja siedziałem trochę z boku, obserwując. Serce biło mi szybciej z każdym kęsem. Wiedziałem, że zaraz przyjdzie ten moment. Rozdawanie kopert. Po kolacji wyjąłem je z szuflady i podałem dzieciom. Nie mówiłem nic. Nie byłem w stanie. Najstarszy, Franek, otworzył pierwszy.
– Tylko dwie dyszki? – spytał, zaskoczony, ale bez złośliwości.
Środkowy, Jaś, spojrzał do środka i wzruszył ramionami.
– Ale rodzice dali ekstra zestaw Lego, więc i tak git – rzucił, wracając do zabawy.
Mała Hania podeszła do mnie, przytuliła się i szepnęła:
– Dziadku, i tak fajnie, że tu jesteśmy.
Spojrzałem na syna. Siedział naprzeciwko. Patrzył w talerz. Nie powiedział nic, tylko odłożył sztućce. Potem… spuścił wzrok. W tym milczeniu było wszystko. Trochę zawstydzenia, i coś, czego nie umiałem nazwać. Czułem, jak napięcie powoli odpuszcza, ale i coś się przełamuje. Po raz pierwszy… nie dałem rady.
Wyznałem mu prawdę
Dzieci biegały po całym domu, śmiejąc się i szurając skarpetami po panelach. Z kuchni dobiegał stukot naczyń – synowa zmywała po kolacji. Ja zostałem przy stole, bez sił, z pustym talerzem przed sobą. Próbowałem ułożyć sobie w głowie, co się właśnie wydarzyło. Czy aż tak mnie przygniotło to wszystko?
Syn wszedł do kuchni i zatrzymał się w drzwiach. Spojrzał na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale się wahał.
– Tato... – zaczął cicho. – Co się stało?
Udawałem, że nie rozumiem.
– W sensie?
– No… te koperty. Zawsze dawałeś po stówie. Myślałem, że może… zapomniałeś czy coś.
Nie odpowiedziałem od razu. Wziąłem głęboki oddech.
– Ja… Musiałem zapłacić za gaz. Nie starczyło mi – powiedziałem bez emocji. – Zostawiłem tylko sześćdziesiąt złotych. Dałem więc po dwie dychy. I tak cud, że nie dostali puste.
Syn spojrzał gdzieś w bok, jakby nie chciał, żebym widział, że robi mu się głupio.
– Trzeba było powiedzieć. Pomoglibyśmy.
– Nie chciałem żebrać – westchnąłem. – Nie tak mnie wychowano.
Usiadł naprzeciwko. Przez chwilę milczeliśmy, jakbyśmy obaj nie bardzo wiedzieli, jak się poruszać w tej nowej rozmowie.
– To nie żebranie, tato. Jesteśmy rodziną – powiedział w końcu. – Jak będziesz potrzebował... po prostu mów, dobrze?
Patrzyłem na niego dłużej niż zwykle. Niby dorosły facet, ojciec trójki dzieci, ale teraz zobaczyłem w nim chłopca, któremu też coś się odmieniło. Pomyślałem, że może pierwszy raz od dawna coś między nami się poskładało.
Nie dali mi wyboru
Rano obudził mnie hałas dobiegający z kuchni. Dzieci już nie spały – śmiały się i coś szeptały. Zerwałem się z łóżka, trochę zaniepokojony. Gdy wszedłem do pokoju, zobaczyłem trójkę wnuków pochylonych nad kartką papieru. Najstarszy trzymał flamastry, najmłodsza Hania kolorowała coś z zacięciem.
– Co wy tam kombinujecie? – zapytałem z udawanym gniewem.
– Coś dla ciebie! – krzyknęła Hania i podbiegła, wręczając mi złożoną na pół laurkę.
Na froncie był rysunek choinki i podpis: „Dla najlepszego dziadka!”. W środku – dziecięce bazgroły i krótkie zdanie: „Dziadku, nie musisz nam nic dawać. Fajnie, że jesteś”.
Zaniemówiłem. Łzy stanęły mi w oczach. Odwróciłem się, niby to po okulary, ale po prostu nie chciałem, żeby widzieli, jak się wzruszyłem. Syn i synowa przyszli chwilę później. Synowa zdjęła płaszcz i podeszła do mnie.
– Tato… – zaczęła poważnie. – My też mamy dom i wiemy, ile to wszystko kosztuje. Nie chcemy, żebyś wszystko brał na siebie.
– Tato, naprawdę zasłużyłeś na spokojną starość – dodał syn. – I to nie są tylko słowa. Od teraz będziemy się dokładać do rachunków. Co miesiąc. Koniec dyskusji.
Chciałem zaprotestować, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Zamiast tego kiwnąłem tylko głową. Coś we mnie zmiękło. Poczułem wdzięczność i jednocześnie – żal. Dopiero teraz tak rozmawiamy. Wcześniej wszystko trzymałem w sobie jak w sejfie. Może niepotrzebnie. Może przez to byłem bardziej samotny, niż musiałem.
Mam za co być wdzięczny
Siedziałem w fotelu w kącie salonu z kocem na kolanach i kubkiem herbaty w dłoni. W pokoju obok wnuki już spały – przynajmniej tak mówił syn, choć z ich śmiechów chwilę wcześniej wnioskuję, że bardziej udawały niż faktycznie zasnęły. W kuchni zmywała synowa, rozmawiając z moim synem szeptem. Nie podsłuchiwałem – nie musiałem. Wystarczyło mi to ciche „będziemy mu pomagać, czy chce czy nie”.
Dom był ciepły. Nawet kaloryfery buczały przyjemnie, jakby mówiły: „spokojnie, dziadku, w tym roku zmarznąć nie pozwolimy”. Patrzyłem na choinkę. Migotała. Dzieciaki powiesiły bombki, z których część jeszcze pamiętała czasy Hani. Na jednej był nasz wspólny portret sprzed lat – lekko zmatowiały, ale wciąż rozpoznawalny. Uśmiechnąłem się do niego. Może gdzieś tam patrzyła i widziała, że dałem radę.
Zrozumiałem dziś coś ważnego – że może nie trzeba być bogatym, by być potrzebnym. Czasem wystarczy po prostu być. Nawet z pustą kopertą. Wspomniałem mojego ojca. Jak sam kiedyś czekałem na kopertę od niego, a dostałem tylko uścisk i kawałek pomarańczy. Wtedy byłem zawiedziony. Teraz już wiem – dał, co mógł. Nie wiem, ile jeszcze tych świąt przede mną, ale wiem, że te były prawdziwe.
Józef, 69 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W tym roku stać mnie tylko na obrus z lumpeksu i uszka z promocji. Dzieci mogą pomarzyć o prezentach od Mikołaja”
- „Wydałem majątek na świąteczne prezenty dla bliskich. A od rodziny dostałem pod choinkę same pretensje”
- „Syn wyjął mi z portfela ostatnie 200 zł, bo w sylwestra chciał się zabawić. Dałam mu nauczkę i tej imprezy nie zapomni”

