Reklama

Przez większość mojego życia starałem się nie sprawiać problemów. Tak mnie wychowano – że facet powinien być spokojny, opanowany, nie robić scen, że powinien się dogadywać, a kompromis to podstawa.

I tak żyłem, w zgodzie z tą złudną zasadą. Godziłem się, zaciskałem zęby, machałem ręką. Mówiłem sobie: „To nie jest takie ważne. Są gorsze rzeczy”. Czasem są. Ale kiedy wszystkie te drobiazgi zbierają się latami, powoli, bezszelestnie, to robią się z tego góry. Albo beczki z octem, które pewnego dnia wybuchają.

Tak było z Magdą, moją żoną. Jesteśmy razem ponad piętnaście lat. Z zewnątrz wszystko wyglądało normalnie. Mieszkanie, dziecko, wspólne obiady. Ona – nauczycielka, zawsze wszystko poukładane, stabilne, zgodne z jej wizją świata. Ja – trochę cichszy, lubię czytać, nie lubię się wykłócać. To ona zawsze mówiła, jak ma być.

Kiedyś lubiłem gotować. Teraz nawet nie wchodzę do kuchni, bo Magda zawsze poprawia, zmienia, tłumaczy: „u nas się robi inaczej”. A „u nas” to znaczy u niej. Tak samo jak surówkę z jabłek i marchwi – zawsze z octem. Choć prosiłem, błagałem wręcz, żeby tego nie robiła.

– Kochanie, możesz zrobić bez octu? – mówiłem raz, drugi, trzeci.

– Ale przecież tak smakuje najlepiej. Zawsze tak robiliśmy – odpowiadała z uśmiechem, jakby to było nic.

Chciałem to zmienić

Dla niej to może i było nic, dla mnie nie. Dla mnie to był mały, kwaśny symbol tego, że moje zdanie nie ma znaczenia, że mogę coś mówić, ale i tak będzie po jej myśli. Bo tak zawsze się robiło.

Surówka stała na stole, tak jak zawsze. Zielona miska, ta sama od lat, lekko obtłuczona z jednej strony. Obok parujące ziemniaki i kotlety mielone. Magda nakładała wszystko z dokładnością na talerz Zuzi. Potem spojrzała na mnie.

– Też ci nałożyć?

Kiwnąłem głową. Wcale nie byłem głodny. Pracowałem długo, wróciłem zmęczony i marzyłem tylko o ciszy. I może o tym, żeby po prostu raz dostać coś tak, jak o to prosiłem. Bez dyskusji, bez przypominania, bez tłumaczeń. Usiadłem i zacząłem jeść. Ziemniaki były jak zwykle przesolone, ale to mnie nie ruszyło. Wziąłem widelec i nabrałem trochę surówki.

Miarka się przebrała

Smak octu był ostry, narzucający się, znienawidzony. Połknąłem, oparłem widelec o talerz. Nie patrzyłem ani na Magdę, ani na Zuzkę. Czułem, jak serce bije mi szybciej, ale ręce miałem zimne.

– Magda – powiedziałem cicho. – Mówiłem ci, żebyś nie dodawała octu.

Nie spojrzała na mnie. Odłożyła widelec, sięgnęła po serwetkę.

– Przecież to tylko odrobina. Nawet nie czuć.

– Ja czuję. Zawsze czułem.

– Adam, proszę cię, nie rób z igły wideł. To tylko jedzenie.

– Nie, to nie jest tylko jedzenie.

Wstałem, odsunąłem krzesło z hałasem. Podszedłem do stołu, chwyciłem miskę z surówką i bez słowa zniosłem ją do zlewu. Otworzyłem kran i zacząłem ją spłukiwać. Jabłka z cebulą i marchewką krążyły w zlewie. Z tyłu usłyszałem jej głos.

– Adam, co ty wyprawiasz?

Byłem wściekły

Odwróciłem się. Twarz miała napiętą, brwi uniesione, a dłonie zaciśnięte w pięści. Zuzia siedziała nieruchomo, patrzyła w talerz.

– Nie o surówkę chodzi, Magda, tylko o to, że mnie nie słuchasz.

– Przecież to tylko… – zaczęła, ale jej przerwałem.

– Przestań! Przestań mówić, że to tylko coś. Zawsze to „tylko” ocet, „tylko” twoja wersja świata. Nigdy nie ma miejsca na mnie. Na to, co ja czuję, co myślę, czego nie chcę.

Patrzyła na mnie jak na obcego człowieka. Może tak właśnie się wtedy czułem – jak ktoś obcy w domu, w którym przez lata nie było dla mnie miejsca. Milczała. Nawet nie próbowała podejść, powiedzieć „przepraszam”. Zuzia nadal nie podnosiła wzroku.

– Przez piętnaście lat prosiłem – powiedziałem ciszej. – Czasem szeptem, czasem żartem, czasem poważnie. Ale zawsze to samo. A ty za każdym razem robiłaś po swojemu. Bo u was tak się robiło.

Odwróciłem się i wyszedłem z kuchni. Wziąłem kurtkę, wyszedłem na zewnątrz. Potrzebowałem powietrza. Potrzebowałem przez chwilę nie czuć zapachu octu i nie słyszeć własnych myśli.

Nigdy nie słuchała

Szedłem przed siebie bez celu. Przeszedłem kilka ulic, nie pamiętam nawet jakich. Gdy wróciłem, było ciemno. Magda siedziała w salonie, czytała. Udawała, że mnie nie widzi. Ja udawałem, że nie widzę jej. Minęliśmy się jak obcy ludzie. Zuzia przyszła do mnie dopiero po dziesiątej.

– Tato… nie krzycz na mamę – powiedziała cicho. – Ja wiem, że czasem cię nie słucha. Wiem, bo mnie też czasem nie.

Usiadła na brzegu łóżka. Spojrzałem na nią, próbując się uśmiechnąć, ale nie potrafiłem.

– Czy ja naprawdę przez te wszystkie lata nie miałem prawa do prostych próśb? – zapytałem.

– Miałeś – kiwnęła głową. – I ja cię słyszę.

Została ze mną jeszcze przez chwilę. Potem wróciła do swojego pokoju. A ja długo jeszcze leżałem z otwartymi oczami, czując się lżej, ale i bardziej samotnie niż kiedykolwiek.

Podjąłem decyzję

Następnego dnia wszystko było „jak zwykle”. Przynajmniej z pozoru. Magda wstała wcześnie, jak zawsze. Zaparzyła kawę, ja usiadłem przy stole. Zuzia wyszła do szkoły, cicho zamykając za sobą drzwi, a my zostaliśmy sami. Jadłem powoli. Milczenie ciążyło bardziej niż słowa.

Wsiadłem do samochodu. Siedziałem chwilę, patrząc w przestrzeń, aż w końcu wyjąłem telefon i włączyłem przeglądarkę. Wyszukałem: „Pozew rozwodowy online”.

Dwa dni później spotkałem się z moim kumplem Pawłem. Czekał z dwoma kuflami. Uśmiechnął się, ale szybko zauważył, że coś jest nie tak.

– Ty masz minę jak przed maturą – rzucił.

– Złożyłem pozew o rozwód – odpowiedziałem bez ceregieli.

Zamilkł. Podniósł kufel, ale nie upił. Patrzył na mnie z napięciem.

– Z powodu… surówki?

Miałem dosyć

Parsknąłem. Samo to pytanie brzmiało absurdalnie. Ale pokręciłem głową.

– Nie. Przez wszystko, co się pod nią kryło. Paweł, to nie był jeden obiad. To była każda sytuacja, w której mówiłem, a ona nie słuchała, w której prosiłem, a ona decydowała inaczej. Ja tam nie istniałem.

Paweł oparł się o oparcie i zamyślił. W końcu powiedział:

– Myślałem, że przesadzasz, ale teraz cię rozumiem.

– To nie był wybuch – dodałem. – To było wyzwolenie.

Piliśmy potem w ciszy. Pierwszy raz od dawna nie czułem się głupi, słaby, niezdecydowany. Może nawet po raz pierwszy czułem się dorosły.

Po prostu odszedłem

Spakowałem się w sobotę rano. Tylko najpotrzebniejsze rzeczy – ubrania, komputer, książki, trochę zdjęć. Wszystko zmieściło się w dwie torby i jedną walizkę. Magda nie pytała, nie próbowała mnie zatrzymać. Tylko patrzyła, jakby nie dowierzała, że naprawdę wychodzę. Zuzia spytała:

– Tato… – powiedziała i podeszła. – Będę do ciebie przychodzić, okej?

Przytaknąłem, nie potrafiłem nic powiedzieć. Uścisnęła mnie mocno. Wiedziałem, że za nią będę tęsknił najbardziej.

Magda została w kuchni. Siedziała przy stole, jakby czekała, że coś się samo odkręci, wróci na swoje miejsce. Ale już nie wróci. Patrzyła, ale mnie nie widziała. Jak zawsze.

Wyszedłem z mieszkania, zamykając drzwi cicho. Schodząc po schodach, poczułem się naprawdę wolny. I to wystarczało.

Adam, 47 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama