„Moje dzieci obchodziły Halloween. Teściowa powiedziała, że to grzech i wyrwała im cukierki z ręki”
„– Mamo – westchnęłam, odkładając pelerynę. – To tylko zabawa. Dzieci nie wiedzą nic o żadnych diabłach. Cukierek albo psikus, domy przystrojone, trochę strachu i dużo śmiechu. Ot, takie polskie Halloween”.

- Redakcja
Nie wiem, czy to ja jestem przewrażliwiona, czy świat naprawdę oszalał. Kiedyś wydawało mi się, że rodzina to miejsce, w którym człowiek czuje się bezpiecznie. Że jak masz dzieci, to robisz wszystko, żeby ich dzieciństwo było kolorowe, beztroskie, pełne śmiechu i ciastek z lukrem. A potem przychodzi życie. I twoja teściowa.
Teściowa miała swoje zasady
Mieszkamy razem od ponad roku. Teresa – matka Marka – zamieszkała z nami po tym, jak złamała biodro. Na początku miało być „na chwilę, dopóki nie dojdzie do siebie”. Potem chwilę dłużej, bo „sama sobie nie poradzi”. A teraz? Teraz to chyba ja sobie nie radzę. Z nią. Z jej komentarzami. Z jej wiarą, która nie ma nic wspólnego z miłością.
– Aniu, dzieci nie mogą oglądać tych bajek, bo tam są czary – mówiła z oburzeniem, kiedy Zuzia oglądała „Krainę lodu”.
– A ten chłopczyk z przedszkola, ten, co przebiera się za wróżkę... Wiesz, że to prosto do piekła prowadzi? – syknęła kiedyś, jakby zdradzała mi tajemnicę Watykanu.
Starałam się nie wdawać w spory. Dla świętego spokoju. Dla Marka. Ale Halloween było dla mnie czymś więcej niż tylko przebierankami. Moje dzieci czekały na ten dzień od miesiąca. Zrobiliśmy razem dekoracje – papierowe duchy, dynię ze światełkiem w środku. Kuba sam dorysował pajęczynę na drzwiach wejściowych. Piekliśmy razem ciasteczka w kształcie duszków i nietoperzy, a Zuzia uczyła się piosenki o czarownicy. I przez chwilę naprawdę byłam szczęśliwa. Było jak w filmie. Ciepło, śmiech, mąka na czole, dzieci biegające po kuchni.
– Mamo, ja będę czarownicą! – krzyczała Zuzia, tańcząc w pelerynie.
– A ja zombiakiem! – wtórował jej Kuba, z twarzą umazaną zieloną farbą.
To miał być ich dzień. Ich dzieciństwo. Ich śmiech i cukierki. Nie sądziłam, że skończy się łzami. I że ja też będę płakać.
Nie dało się jej przekonać
– Anna, czy ty naprawdę chcesz, żeby twoje dzieci oddawały dusze diabłu? – usłyszałam za plecami. Zadrżałam. Teresa stała w progu kuchni, z krzyżem w dłoni i zmarszczonym czołem. – Bo to, co robisz, to nie jest niewinna zabawa. To zaproszenie zła do naszego domu.
Właśnie wiązałam Zuzi pelerynę czarownicy. Mała aż piszczała z radości, a Kuba próbował sam przykleić sobie sztuczną ranę na policzku. Pachniało cynamonem i czekoladą – dopiekaliśmy ostatnią blachę ciastek. Śmiech dzieci odbijał się od ścian, a ja przez chwilę zapomniałam, że nie jesteśmy tu sami.
– Mamo – westchnęłam, odkładając pelerynę. – To tylko zabawa. Dzieci nie wiedzą nic o żadnych diabłach. Cukierek albo psikus, domy przystrojone, trochę strachu i dużo śmiechu. Ot, takie polskie Halloween.
– Polskie?! – prychnęła. – To diabelskie święto zza oceanu! Wiesz, co mówią księża? Że tego dnia demony krążą po ziemi! A wy się za nie przebieracie!
– A myślisz, że jak dziecko ubierze się za zombiaka, to nagle przywoła piekło? – odpowiedziałam spokojnie, choć gotowało się we mnie. – To dzieci. One się bawią.
– Nie pod moim dachem – rzuciła, odwracając się na pięcie. – Jeszcze będziecie tego żałować.
Zamilkła, ale zostawiła za sobą ciszę cięższą niż słowa. Spojrzałam na Marka, który siedział przy stole i udawał, że przegląda telefon.
– Marek? – zapytałam cicho.
– Nie wchodźmy w to teraz, Ania. Dzieci czekają.
A więc znowu zostałam z tym sama.
Popsuła radość dzieci
Drzwi trzasnęły, echo dziecięcego śmiechu wlało się do mieszkania jak ciepły strumień. Kuba wbiegł pierwszy, cały spocony, z torbą pełną cukierków, w której szeleściło jak w paczce chipsów. Zuzia zaraz za nim, z peleryną przekrzywioną na ramieniu, trzymała w ręku lizaka w kształcie czaszki.
– Mamo! Mamo! Mamy całą górę słodyczy! – krzyknęła, pokazując zdobycze.
– Ludzie przebrani byli za duchy, za wampiry, za takie… no… jak się nazywają te wielkie z rogami? – dopytywał Kuba, podniecony.
Uśmiechnęłam się. Ich radość była zaraźliwa. Zdejmowałam im czapki, wycierałam nosy, kiedy usłyszałam znajome kroki. Ciężkie, głośne. Teresa.
Weszła do przedpokoju jak huragan. Spojrzała na dzieci, potem na ich torby.
– Co to jest?! – wycedziła, wyciągając rękę. – Oddajcie to.
– Babciu… ale… – Zuzia cofnęła się odruchowo.
– To GRZECH! – wrzasnęła Teresa i zanim zdążyłam zareagować, wyrwała im torby z rąk. – Bawiliście się z demonami! Wiecie, gdzie trafiają dzieci, które czczą diabła?!
Zamarłam. Kuba rozpłakał się pierwszy. Zuzia zacisnęła usta, po czym też zaczęła szlochać.
– Co robisz?! – wykrzyknęłam. – To są tylko dzieci! To była zabawa!
– Nie pozwolę na to! – syczała, trzymając torby jak trofea. – Tu się Boga szanuje, nie przebiera za potwory!
– Oddaj im to! – krzyknęłam, podchodząc. – One się bawiły, były szczęśliwe, a ty im to zabrałaś!
W tym momencie do kuchni wszedł Marek.
– Co się dzieje?
– Zabierz ją stąd, Marek – syknęłam przez zęby. – Bo ja zaraz wybuchnę.
Jeden z cukierków upadł na podłogę i został rozdeptany. Jak ten wieczór. Jak ich dzieciństwo.
Byłam zła także na męża
Dzieci zasnęły późno. Wtulone w siebie, z mokrymi od łez policzkami. Zuzia miała jeszcze resztkę makijażu czarownicy pod okiem. Kuba zasypiał, trzymając mnie kurczowo za rękę. Nie pytałam, nie tłumaczyłam – po prostu byłam obok. Ale we mnie coś się zagotowało.
Gdy zamknęłam za sobą drzwi ich pokoju, znalazłam Marka w sypialni, siedzącego na łóżku z telefonem w dłoni. Udawał, że czyta wiadomości. Nie wytrzymałam.
– Dlaczego nic nie zrobiłeś? – zaczęłam cicho, ale czułam, że zaraz to się rozleje. – Stałeś jak słup soli, kiedy twoja matka wyrywała dzieciom cukierki. Naszym dzieciom, Marek. Przestraszyła je. Upokorzyła. A ty?
– Nie chciałem robić sceny przy dzieciach… – mruknął. – Wiesz, jaka ona jest…
– Wiem. Ale nie wiem, jaki TY jesteś. Bo kiedy trzeba było stanąć za nami, ciebie nie było. Chowałeś się za telefonem, jak chłopiec, a nie ojciec.
Milczał.
– Marek, ja nie chcę, żeby nasze dzieci wychowywały się w poczuciu winy, że cukierek w Halloween to grzech śmiertelny. Ja nie chcę, żeby bały się cieszyć. Bawić. Śmiać.
– Może trzeba było z nią wcześniej porozmawiać – burknął. – Ustalić jakieś zasady…
– A może trzeba było być mężem, a nie synkiem mamusi – wypaliłam.
Zapadła cisza. Ciężka, duszna.
Wstałam. Przeszłam się po pokoju, jakbym chciała wypalić z siebie złość.
– Wiesz co, Marek? Ja naprawdę zaczynam myśleć o wyprowadzce. Byleby dzieci nie musiały żyć w świecie, w którym dynia z lampką to dowód zaprzedania duszy diabłu.
Zaniemówił. Pierwszy raz od dawna widziałam w jego oczach lęk. Ale nie lęk przed matką. Lęk przed tym, że mogę mówić serio.
Teściowa była nieugięta
Nazajutrz w kuchni unosił się zapach kawy, ale zamiast ciepła czułam w powietrzu napięcie. Teresa siedziała przy stole, modliła się pod nosem i obracała w palcach różaniec. Weszłam i przez chwilę milczałam, bo wiedziałam, że jak zacznę mówić, to się nie zatrzymam. Ale nie mogłam już udawać, że nic się nie stało.
– Wiesz, co zrobiłaś moim dzieciom? – zapytałam cicho, siadając naprzeciwko niej.
Podniosła wzrok. Spokojny. Za spokojny.
– Ocaliłam ich dusze. Nawet jeśli kiedyś mi za to podziękują, dziś mnie znienawidzą. Ale ja jestem gotowa znieść ich nienawiść, jeśli to ich uchroni przed piekłem.
– Piekłem?! – wybuchłam. – One miały na sobie kostiumy! Szły z kolegami po słodycze, śmiały się! Nie czciły diabła, tylko się bawiły!
– Bo nic ich nie nauczyłaś. Nie wiedzą, co dobre, a co złe. Ten świat je pożre, jeśli nie poznają Boga.
– A może to je niczego się nie nauczyłaś? Może miłość do Boga nie polega na strachu, tylko na szacunku i zrozumieniu? Może dzieci trzeba kochać, a nie straszyć piekłem?
Teresa wstała. Spojrzała na mnie jak na heretyczkę.
– Jak ci się nie podoba, to wynoście się.
Zamarłam.
– Słucham? – zapytałam. – To jest nasz dom. My tu mieszkamy. My płacimy rachunki. My robimy zakupy, gotujemy, pierzemy. Jeśli ktoś ma się stąd wynosić, to ty.
Przez chwilę patrzyłyśmy sobie prosto w oczy. Widziałam w niej wściekłość, ale i coś jeszcze – pierwszy raz, może cień lęku. Wyszłam z kuchni, zostawiając ją z zimną kawą i różańcem. A w głowie już układałam słowa, które powiem Markowi i dzieciom.
To się musi skończyć
Zuzia siedziała skulona na kanapie, w piżamie z jednorożcem. Głaskała Kubę po włosach, a on zasypiał jej na kolanach. Wyglądali jak dwa porzucone kotki. Usiadłam obok nich i od razu poczułam, jak ramiona Zuzi drżą.
– Mamusiu… Czy babcia nas już nie kocha? – zapytała cicho.
Zacisnęło mi się gardło. Chciałam odpowiedzieć mądrze, delikatnie, wyważenie. Ale powiedziałam po prostu:
– Kocha. Po swojemu. Ale czasem dorośli robią rzeczy, które nie mają nic wspólnego z miłością.
Zuzia nie odpowiedziała, tylko przytuliła głowę do mojego ramienia. Kuba westchnął przez sen.
Wieczorem usiedliśmy z Markiem przy stole. Było cicho. Nawet Teresa, zamknięta w swoim pokoju, nie puszczała głośno radia z modlitwami.
– One się jej boją – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. – Dzisiaj Zuzia zapytała, czy babcia ich jeszcze kocha.
Marek wciągnął powietrze, jakby właśnie dostał w brzuch.
– Nie chcę, żeby dzieci dorastały w takim domu – ciągnęłam. – W strachu przed słodyczami, wstydzie za to, że się śmieją z kolegami. One są jeszcze małe, Marek. Jeszcze możemy je ochronić. Ale nie da się tego zrobić, jeśli nie będziemy mówić głośno, co jest chore.
– Masz rację… – powiedział w końcu. – Ale ja… ja nie wiem, jak jej powiedzieć, że chcemy, żeby się wyniosła. Boję się jej reakcji.
– To ja jej powiem – odpowiedziałam twardo. – Bo ja już się jej nie boję. Boję się tylko, co się stanie z naszymi dziećmi, jeśli będziemy nadal milczeć.
I wtedy, po raz pierwszy od dawna, Marek nie schował się za ciszą. Wstał, podszedł do mnie, objął.
– Zrobimy to razem.
Anna, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zamiast zapłacić rachunek za gaz, kupiliśmy znicze na Wszystkich Świętych. Ale tak trzeba, bo wszyscy patrzą”
- „Śmiałem się z żony, bo ciągle polowała na promocje. Gdy zobaczyłem, ile zaoszczędziła, zbierałem szczękę z podłogi”
- „Zdradziłam męża tylko raz, ale oszukuję go codziennie. Nigdy nie pozna prawdy o naszym dziecku”

