„Moje dzieci boją się zostawać same z teściową. Załamałam ręce, gdy odkryłam, czym ta raszpla je straszy”
„Próbowałam uwierzyć, że może coś się zmieniło, że może teściowa się opamiętała. Zawieźliśmy dzieci w sobotę rano. Julia nawet się nie pożegnała. Olek wtulił się we mnie na progu, zanim wszedł do domu babci”.

- Redakcja
Mieszkamy z Maćkiem, moim mężem, w trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, z dwójką naszych dzieci – siedmioletnią Julią i pięcioletnim Olkiem. Maciek pracuje w marketingu, ja – kiedyś copywriterka – od dwóch lat jestem głównie mamą. I choć kocham swoje dzieci nad życie, są dni, kiedy czuję, że zaraz oszaleję.
Odciążała nas
Dlatego weekendy u babci Teresy, mamy Maćka, były dla mnie ratunkiem. Miałam czas, żeby posprzątać, zdrzemnąć się po południu, napić się wina z koleżanką. Zresztą Maciek od początku twierdził, że wieś dobrze robi dzieciom. I coś w tym było – powietrze świeższe, zasięg gorszy, a jedzenie jakby prawdziwsze. Babcia Teresa to twarda baba. Z krzyżem nad łóżkiem, czarno-białym zdjęciem męża na kredensie i zasadami, których nie łamała.
Julia jest wrażliwa jak pergamin – boi się ciemności, nie zasypia bez swojej szmacianej sówki i często pyta, czy ktoś ją kocha. Olek z kolei to mały wulkan energii – skacze po kanapach, zadaje sto pytań na minutę, potrafi rozbroić nawet najbardziej spiętego dorosłego. I właśnie dlatego, kiedy po jednym z takich wiejskich weekendów wrócili do domu i zachowywali się dziwnie, coś mi zgrzytnęło.
Julia nie chciała się rozebrać. Siedziała skulona na dywanie, dłubiąc w paznokciach. Olek rzucił się na podłogę i zaczął uderzać autkiem o ścianę, nie odpowiadając na moje pytania. Na twarzy miał jakąś dziwną sztywność. Wzięłam to za zmęczenie, za zmianę środowiska.
Coś się zmieniło
Kolejnym razem po weekendzie u babci Julia zaczęła płakać zaraz po wejściu do domu. Nie tak głośno, jak to robiła, kiedy się przewróciła albo kiedy Olek zabierał jej kredki. To był inny płacz. Cichy, ze ściśniętym gardłem. Wzięłam ją na kolana, próbowałam dopytać, ale tylko wtulała się we mnie i powtarzała, że nie chce już do babci.
Olek z kolei zdjął buty i zaczął nimi rzucać. Potem rzucił swoją ukochaną wyścigówkę. Tę samą, z którą spał, chodził do przedszkola i brał ją nawet do łazienki. Mówił coś niewyraźnie, jakby szeptem. Zlepiał słowa, jakby cofnął się o dwa lata.
Patrzyłam na nich i miałam w głowie jeden wielki zamęt. Może się pokłócili? Może Julia coś zbroiła, a babcia ją zganiła? Może Olek nie spał dobrze i był przemęczony? Przecież wieś to nie przedszkole, tam są inne zasady. Teściowa całe życie przepracowała na gospodarce, może po prostu wymaga od wnuków więcej niż ja.
Maciek wszedł do pokoju i spojrzał na mnie.
– Co się z nimi dzieje? – zapytałam.
– Zmęczone są – wzruszył ramionami. – Trzeba je trochę zahartować. Mama miała rację, że dzieciakom przyda się trochę dyscypliny. U ciebie to same bajki i pytanie, czy mają ochotę. A tam obowiązki.
Nie poznawałam ich
Spojrzałam na niego, jakby mówił w obcym języku. Jak miałam to rozumieć? Że dobrze, że siedmioletnia dziewczynka płacze i mówi, że boi się babci? Że pięciolatek nie mówi całymi zdaniami?
– Przynajmniej nie siedzi całe dnie przed tabletem. Poza tym moja matka nikomu krzywdy nie zrobiła. Przesadzasz. To są tylko dziecięce dramaty.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale zabrakło mi siły. Głowa mi pulsowała, jakby coś w niej wierciło. Niby chciałam odpocząć, kiedy były u babci, ale teraz czułam się, jakbym nie miała do czego wracać. Julia ciągle siedziała przy mnie, nie ruszając się z miejsca. Olek zwinął się w kłębek pod stołem.
Wieczorem, kiedy Maciek oglądał wiadomości, poszłam do pokoju dzieci. Julia leżała pod kołdrą i gniotła w rękach swojego pluszowego króliczka. Miała zaczerwienione oczy, ale nie płakała już. Usiadłam na brzegu łóżka i dotknęłam jej ramienia.
– Kochanie… powiesz mi, co się tam działo? U babci?
Była przerażona
Zawahała się. Nie od razu spojrzała na mnie. Najpierw wtuliła się jeszcze mocniej w króliczka, a potem cichutko, ledwo słyszalnie, zaczęła mówić.
– Babcia mówiła, że nie wolno się obijać. Kazała mi nosić wiadra z wodą do obory, a tam śmierdziało. Bałam się. Olek też się bał, bo krzyczała na niego, że nie umie siedzieć spokojnie. Musiał siedzieć przy stole, aż zjadł cały talerz kaszy, a on nie lubi kaszy. Jak płakał, to mówiła, że dzieci, co płaczą, idą spać bez kolacji.Powiedziała, że jak się nie nauczę pracy, to będę leniwa jak moja mama.
Wróciłam do Maćka.
– Julia mówi, że twoja mama kazała jej nosić ciężkie wiadra i sprzątać oborę. Że krzyczała, zabraniała zabawy. Olek przestał mówić całymi zdaniami. Ty tego nie widzisz?
– Oj daj spokój… – machnął ręką. – Mama jest surowa, ale sprawiedliwa. Ty z tym swoim rozpieszczaniem to byś im nawet klocków nie kazała sprzątać. A dzieci czasem muszą się czegoś nauczyć. Trochę dyscypliny im nie zaszkodzi.
– Maciek… – wstałam. – Ona mówiła naszej córce, że będzie jak jej leniwa matka. Jak ty możesz to bagatelizować?
– Bo wiem, że moja matka by im krzywdy nie zrobiła. Ty dramatyzujesz, jak zwykle.
Odwróciłam się i wyszłam bez słowa.
Usprawiedliwiał ją
Po tygodniu Maciek znów zaproponował, żeby dzieci pojechały do jego mamy.
– Przecież obiecałaś, że pojedziemy razem na kolację z Krzyśkiem i Moniką – przypomniał. – A dzieci i tak mają wolne. Mama mówiła, że się nimi zajmie.
Zgodziłam się, nie chciałam kolejnej awantury. Próbowałam uwierzyć, że może coś się zmieniło, że może teściowa się opamiętała. Zawieźliśmy dzieci w sobotę rano. Julia nawet się nie pożegnała. Olek wtulił się we mnie na progu, zanim wszedł do domu babci. Maciek tego nie zauważył.
W niedzielę po południu stwierdziłam, że odbiorę ich wcześniej. Powiedziałam Maćkowi, że źle się czuję i że nie będę czekać do wieczora. Pojechałam sama.
– Dzień dobry – powiedziałam spokojnie. – Przyszłam po dzieci.
Babcia Teresa spojrzała na mnie jak na niespodziewanego gościa.
– A to co tak wcześnie?
– Zmieniliśmy plany – odparłam, rozpinając kurtkę.
– No dobrze. Ale mogłaś chociaż zadzwonić. Dzieci akurat kończą obiad.
– I mam nadzieję, że nie musiały go jeść na siłę – powiedziałam wolno, patrząc jej prosto w oczy.
Przez chwilę milczała.
– U mnie się nie marnuje jedzenia – odpowiedziała z przekąsem. – Uczyłam ich, że jak się coś dostaje, to się je. A nie wydziwia jak w restauracji.
Była nieprzejednana
– Uczyła ich też mama, że ich matka jest leniwa i przewrażliwiona? Wie mama dobrze, że dzieci się zmieniły po pobytach tutaj. Julia się moczy, Olek przestał mówić normalnie. Boją się mamy.
Jej twarz zrobiła się czerwona.
– To bzdury. Wymyślasz – parsknęła.
– Nie wymyślam. Ja widzę swoje dzieci i wiem, kiedy coś jest nie tak. To, co mama robi, nie jest wychowaniem. To strach. I nie będę ich więcej tutaj zostawiać.
Wyszłam z pokoju i poszłam po dzieci. Julia siedziała w fotelu. Olek leżał w rogu pokoju, przy ścianie, z podkulonymi nogami. Jak mnie zobaczyli, od razu wstali. Nie pytali, czemu jestem wcześniej. Po prostu założyli kurtki i poszli ze mną do samochodu.
W drodze powrotnej nie rozmawialiśmy. Dopiero pod blokiem Julia zapytała:
– Mamo… już nie pojedziemy do babci?
– Nie, kochanie – powiedziałam. – Już nie.
Wiem, że decyzja była słuszna. Widzę to w oczach Julii, kiedy zasypia spokojnie. W ruchach Olka, który znów biega po domu z wyścigówką. Trzeba powiedzieć „dość”, nawet jeśli ktoś się obrazi. Nawet jeśli coś się w rodzinie rozpadnie. Bo dzieci to nie czyjaś lekcja pokory. To nie uczniowie na wychowanie.
Iga, 35 lat
Czytaj także:
- „Mąż zarabiał fortunę, ale skąpił nawet na jogurt. Nie zauważył, jak z dnia na dzień tracę do niego szacunek”
- „W sanatorium wpadła mi w oko urocza Halina. Zaczęło się od spacerów w parku, a teraz idziemy wspólnie przez życie"
- „Obiecywali mi w pracy premię za wyniki. Zamiast kasy dostałam bon do drogerii i uścisk dłoni prezesa”

