„Moje byliny i warzywa zaczęły nagle marnieć. Winnego zaczęłam szukać za płotem, ale prawda była dużo gorsza”
„Kamila wzruszyła ramionami, a potem odwróciła się do swoich wnuków, którzy biegali po jej działce.
– Może masz złą ziemię, albo coś cię dopadło – rzuciła, jakby od niechcenia. – Takie rzeczy się zdarzają. Nie trzeba zaraz dramatyzować.
– Nie dramatyzuję! – powiedziałam ostro. – Tylko ciekawe, że twoje rośliny kwitną jak szalone, a moje gniją jedna po drugiej.
Kamila spojrzała na mnie chłodno, bez cienia skruchy”.

- Redakcja
Ogród to moja pasja i odskocznia od codziennych problemów. Po pracy marzę o tym, by z kubkiem herbaty w dłoni przechadzać się między grządkami. Wdychać zapach wilgotnej ziemi, głaskać liście pomidorów, podlewać ogórki i patrzeć, jak dynie rozrastają się w słońcu. To mój azyl – mój mały raj, którego bronię przed światem. Działka to nie tylko kawałek ziemi – to kawałek mojego życia. Nie zawsze było łatwo. Ludzie różni – zawiści, zazdrości, plotki – nieraz mnie raniły. Ale starałam się nie przejmować. Do czasu.
Od kilku tygodni zauważam coś dziwnego
Moje rośliny zaczęły marnieć – pomidory czernieją, ogórki gniją, dynie pękają jak rozgotowane balony. Początkowo zrzucałam winę na pogodę, szkodniki, pecha. Ale coraz częściej łapałam na sobie spojrzenie mojej sąsiadki, Kamili – takie nieprzyjemne, zimne, jakby czegoś ode mnie chciała. Czasem coś mamrotała pod nosem, jakby klęła. Zaczęłam się bać, że to nie przypadek. Że ktoś mi źle życzy. Tylko dlaczego?
Kiedy wróciłam po pracy na działkę, czułam narastającą irytację. Moje ogórki były całe w brązowych plamach, pomidory wisiały zwiędłe, a dynie miały pęknięcia, jakby coś je celowo uszkodziło. Schyliłam się, żeby obejrzeć jedną z dyni – skórka była rozdarta, a w środku coś cuchnęło. Zacisnęłam zęby.
– Cholera jasna! – syknęłam, podnosząc głowę. I wtedy zobaczyłam Kamilę, która stała kilka metrów dalej, niby przypadkiem, z rękami założonymi na piersi, i patrzyła na mnie tym swoim zimnym wzrokiem.
– Coś się stało, Reginka? – zapytała z fałszywym uśmiechem.
– A jak myślisz? Moje plony umierają! – warknęłam. – Pomidory, ogórki, dynie... wszystko szlag trafia.
Kamila wzruszyła ramionami, a potem odwróciła się do swoich wnuków, którzy biegali po jej działce.
– Może masz złą ziemię, albo coś cię dopadło – rzuciła, jakby od niechcenia. – Takie rzeczy się zdarzają. Nie trzeba zaraz dramatyzować.
– Nie dramatyzuję! – powiedziałam ostro. – Tylko ciekawe, że twoje rośliny kwitną jak szalone, a moje gniją jedna po drugiej.
Kamila spojrzała na mnie chłodno, bez cienia skruchy.
– Może po prostu się bardziej staram, hmm? – dodała, po czym odwróciła się i poszła w stronę swojej altanki.
Stałam w miejscu, czując, jak coś we mnie wrze. Coś było bardzo nie tak.
Kolejnego dnia wróciłam na działkę z postanowieniem, że się nie dam. Miałam dość tej bezsilności. Kamila kręciła się po swojej działce, jakby nigdy nic, z konewką w ręku, a ja poczułam, że muszę z nią porozmawiać. Podeszłam do płotu.
– Kamila, masz chwilę? – zagadnęłam, starając się brzmieć spokojnie.
– Co tam, Regina? – odpowiedziała z przesadnie uprzejmym uśmiechem, ale oczy miała jak szpilki.
– Już nie wiem, co robić z tym moim ogródkiem. Staram się, a jest coraz gorzej.
Kamila wzruszyła ramionami i spojrzała na mnie z wyższością.
– Może po prostu nie masz ręki do roślin. Nie każdy ma. Ja, na przykład, zawsze miałam dobrego nosa do ziemi, a ty... no cóż, różnie bywa, prawda?
Poczułam, jak zalewa mnie fala gorąca
Zacisnęłam dłonie w pięści, żeby nie wybuchnąć.
– Kamila, widzę, jak na mnie patrzysz. O co ci chodzi? Co ci zrobiłam?
– Regina, nie przesadzaj – odparła spokojnie. – Może po prostu wyobrażasz sobie problemy, których nie ma?
I wtedy zobaczyłam, jak jej wnuki szarpią gałęzie moich pomidorów przez dziurę w płocie. Kamila szybko odwróciła wzrok, udając, że nic nie widzi. Coś we mnie pękło.
Nie mogłam tego zostawić. W nocy przewracałam się z boku na bok, a nad ranem, zanim słońce dobrze wstało, ubrałam się i poszłam na działkę. Serce waliło mi jak młot, bo coś we mnie szeptało, że tej nocy coś się wydarzy. Schowałam się za altanką, tuż przy siatce, i czekałam.
Minęło może pół godziny, kiedy zobaczyłam ją. Kamila wyszła ze swojej altany w szlafroku, rozglądając się nerwowo. W ręku miała butelkę z jakimś płynem i coś sypała pod moimi krzakami pomidorów. Zaklęłam cicho pod nosem, a serce podeszło mi do gardła. Wyszłam zza krzaka, nie wytrzymałam.
– Co ty robisz?! – krzyknęłam ostro.
Kamila podskoczyła jak oparzona, a butelka wypadła jej z ręki i potoczyła się pod mój żywopłot. Wyraźnie zbladła.
– Regina... ja... to nie tak... – zaczęła się jąkać, patrząc na mnie z paniką w oczach.
– Nie tak? Sypiesz mi coś pod rośliny! Co to jest?! – schyliłam się i podniosłam butelkę. Spojrzałam na etykietę i zamarłam. –Zatruwasz mi ziemię?!
Kamila zacisnęła usta, spuściła wzrok. Wtedy z jej ust wyszło coś, co mnie kompletnie rozbiło.
– Chciałam, żebyś odpuściła. Żebyś oddała tę działkę... dla moich wnuków. Oni potrzebują miejsca do zabawy.
Stałam jak sparaliżowana, a świat zawirował mi przed oczami.
Siedziałyśmy naprzeciwko siebie w mojej altanie. Kamila bawiła się brzegiem swojego rękawa, a ja patrzyłam na nią, czując, jak powoli opada ze mnie cała złość, zostawiając tylko ciężar rozczarowania.
– Więc to dlatego... – zaczęłam cicho. – Bo twoje wnuki potrzebują więcej miejsca?
Kamila wzruszyła ramionami, jakby nie wiedziała, co powiedzieć.
– To nie tak... Myślałam, że jak zobaczysz, że ci nie wychodzi, to może sprzedasz działkę. Wiesz, moje wnuki... – Jej głos zadrżał, ale szybko go opanowała. – One muszą gdzieś biegać, a ty... no cóż, jesteś już sama. Po co ci taka duża działka?
Poczułam, jak ściska mnie w gardle.
– Sama? Myślisz, że jak nie mam dzieci, to mogę to wszystko rzucić i się poddać? – powiedziałam, a w moim głosie pojawiła się gorycz. – To jest mój świat, Kamila. Moje rośliny to nie tylko ogórki i pomidory, to mój azyl.
Kamila spojrzała na mnie, po raz pierwszy bez maski obojętności. W jej oczach coś błysnęło – może żal, może wstyd.
– Nie chciałam cię zranić... – wymamrotała, patrząc gdzieś w bok.
– A jednak to zrobiłaś – odpowiedziałam cicho, a w moich oczach zaszkliły się łzy.
Milczenie między nami było gęste jak mgła o poranku.
Następnego dnia spotkałam Kamilę przy furtce
Szła powoli, z wnukami biegającymi za nią, a ja zebrałam się na odwagę, żeby jeszcze raz z nią porozmawiać. Nie chciałam, żeby to wszystko zostało między nami jak zadra w sercu.
– Kamila, możemy chwilę pogadać? – spytałam, stając jej na drodze.
– O czym tu jeszcze mówić, Regina? – odpowiedziała zmęczonym głosem, ale zatrzymała się.
– Wiedziałaś, że to dla mnie ważne, prawda? – powiedziałam, patrząc jej w oczy. – Wiedziałaś, że ten ogród to moje wszystko.
Kamila westchnęła, spojrzała gdzieś w bok.
– Wiedziałam. Ale... pomyślałam, że... masz już swoje lata, dzieci nie masz, a moje wnuki...
Przerwałam jej, bo coś we mnie pękło.
– Moje lata?! A co z moimi uczuciami, z tym, co dla mnie ważne?! To, że nie mam dzieci, nie znaczy, że jestem nikim!
Kamila nie odpowiedziała od razu. Wzięła głęboki oddech, spuściła głowę. Jej wnuki przestały biegać i patrzyły na nas obie ze zdziwieniem.
– Zawiodłam cię, Regina... – powiedziała cicho. – Wiem. Ale... co ja mogę zrobić?
Pokręciłam głową, czując, że nie mam już siły na tę rozmowę. Odeszłam, a łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Czułam, że coś w nas pękło na zawsze.
Od tamtej rozmowy minęło kilka dni, ale w mojej głowie wciąż dudniły słowa Kamili. Nie umiem patrzeć na moją działkę tak, jak wcześniej. Każdy zniszczony krzak, każda wyschnięta dynia przypomina mi, jak łatwo ktoś może wejść w czyjeś życie i je podeptać. Nie mam już ochoty rozmawiać z Kamilą przez płot, wymieniać się przepisami na ogórki małosolne czy śmiać się z jej wnukami, kiedy wylewają wodę z konewki na swoje ubrania. Unikam jej wzroku, a ona mojego.
Nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze będziemy w stanie rozmawiać tak, jak dawniej. Może przyjdzie dzień, kiedy Kamila przyjdzie, stanie przy moim płocie i powie „przepraszam”. Może nawet wtedy wyciągnę do niej rękę. Ale teraz... teraz po prostu czuję się pusta. Oszukana.
Patrzę na mój ogród i czuję, że coś umarło razem z tymi roślinami. Coś we mnie. Nie wiem, czy to się da odbudować. Może z czasem. A może nie.
Ale wiem jedno – od tej pory nikomu nie pozwolę wejść do mojego małego raju z brudnymi butami.
Regina, 74 lata
Czytaj także:
- „Sprzedałam złote kolczyki po babci, żeby kupić córce wymarzony prezent na Dzień Dziecka. Choć raz była szczęśliwa”
- „Dzieci chciały iść do zoo na Dzień Dziecka, ale nie było mnie stać. Płakałam, bo znów je rozczarowałam”
- „Byliśmy tak zapracowani, że zapomnieliśmy o 1 czerwca. Dzieci dały nam taka nauczkę, że głowa mała”