„Moja żona zobaczyła mnie z koleżanką z pracy i afera gotowa. Nie rozumiem, dlaczego w ogóle robi ten ambaras”
„Nie mogłem dłużej siedzieć z założonymi rękami i patrzeć, jak moje małżeństwo rozjeżdża się jak źle zaparkowany samochód na pochyłym chodniku. Wiedziałem, że Monika nie przyjmie ode mnie żadnego wyjaśnienia, dopóki coś nie przełamie tej spirali domysłów”.

- Redakcja
Nie jestem typem faceta, który prowadzi podwójne życie. Mam żonę, którą kocham, dom, pracę, trochę zmartwień i trochę radości – zupełnie zwyczajne życie. Nigdy nie zrobiłem nic, co mogłoby zaszkodzić naszej relacji. Przynajmniej tak mi się wydawało. Aż do dnia, w którym spotkałem się na kawę z koleżanką z pracy. Ot, zwykłe spotkanie w środku dnia. Pogadaliśmy chwilę, pośmialiśmy się i rozeszliśmy każde w swoją stronę. A potem zastałem w domu lodowatą ciszę i spojrzenie, którego nie zapomnę do końca życia. I naprawdę nie rozumiem, o co cały ten ambaras.
Spotkanie było niewinne
Tamtego dnia Marta – koleżanka z pracy – podeszła do mnie pod koniec zmiany i powiedziała:
– Ej, idziesz może na kawę? Potrzebuję się wygadać, bo zaraz eksploduję.
Nie zastanawiałem się długo. Marta była w porządku – nie jakaś kumpela od serca, ale znaliśmy się od lat. Była po trudnym rozstaniu z facetem, który wyprowadził się bez słowa, zostawiając ją z kredytem i kanarkiem. Zasłużyła na chwilę normalnej rozmowy. Wzięliśmy kawę w kawiarni obok biura. Siedzieliśmy może czterdzieści minut, gadaliśmy o pracy, o tym, co u niej, trochę się pośmialiśmy.
Marta w pewnym momencie szturchnęła mnie łokciem i rzuciła:
– Dobrze się gada z kimś, kto nie zaczyna zdania od „a mój terapeuta powiedział...”.
– No, bo ja jestem z tych starych, co jeszcze potrafią słuchać – zażartowałem.
Nie dotykałem jej. Nie flirtowałem. Nie powiedziałem nic, czego nie powiedziałbym przy mojej żonie. Po prostu, ktoś mnie poprosił o chwilę uwagi, to ją dałem. Kiedy się pożegnaliśmy, Marta rzuciła:
– Dzięki. Jesteś dobrym człowiekiem, serio.
Uśmiechnąłem się tylko i ruszyłem do auta. Nie wiedziałem, że ktoś nas widział.
Nieproszony świadek
Gdy tylko wszedłem do domu, od razu wyczułem coś niepokojącego. Nie było zapachu obiadu, nie grało radio, a Monika siedziała na kanapie z rękami skrzyżowanymi na piersi. Spojrzała na mnie chłodno, bez słowa.
– Hej, coś się stało? – zapytałem, próbując zetrzeć z twarzy zaskoczenie.
– Chcesz mi coś powiedzieć? – rzuciła beznamiętnie, nie odrywając wzroku od jakiegoś punktu na ścianie za mną.
– W sensie…? – zdezorientowany zdjąłem buty i ruszyłem w jej stronę, ale uniosła dłoń jak znak „stop”.
– Widziałam cię dzisiaj. Z Martą. Na tej twojej „niewinnej kawce”. Przytuleni, rozbawieni. Wyglądaliście jak para zakochanych nastolatków.
– Co? – parsknąłem z niedowierzaniem. – Jacy przytuleni? Chyba miałaś jakąś halucynację. Siedzieliśmy przy stoliku i rozmawialiśmy. To wszystko.
– Nie odzywaj się teraz – przerwała mi ostro. – Mam dość słuchania, jak robisz ze mnie idiotkę.
– Ale przecież nic się nie stało! Spotkałem się z koleżanką z pracy, tak po prostu, na kawę. Przecież nawet ci mówiłem, że Marta miała ciężki czas. Nie ukrywałem tego.
– Więc czemu wyglądało to jak randka?
– Może dorabiasz sobie historie, bo ci się nudzi?
Ale Monika już mnie nie słuchała. Wstała, minęła mnie bez słowa i zamknęła się w sypialni. Stałem jak głupek w salonie, wpatrując się w zamknięte drzwi i zastanawiając się, jak można tak z niczego zrobić burzę.
Milczenie jak mur
Następne dni były jak chodzenie po polu minowym. Monika nie krzyczała, nie rzucała talerzami, nie robiła scen. Po prostu… zamilkła. I to bolało bardziej niż jakikolwiek wrzask.
– Monika, pogadamy? – próbowałem wieczorem, kiedy dzieci już spały.
– Nie mam siły – odpowiedziała chłodno, nie odrywając wzroku od telefonu.
– Ale ja nic nie zrobiłem! Ile razy mam ci to powtarzać?
– To powiedz to jeszcze raz, może za którymś razem uwierzę.
Próbowałem żartować, rozluźnić atmosferę, ale wszystko rozbijało się o mur z lodu. Monika funkcjonowała mechanicznie – rano szykowała śniadanie dla dzieci, potem wychodziła do pracy, wieczorem kąpała młodszą córkę i sprawdzała lekcje starszego. Tyle że przez cały ten czas nie zamieniła ze mną więcej niż dwa zdania.
W piątek, gdy wróciłem z pracy, na stole leżała tylko jedna para sztućców. Dla niej. Ja miałem sobie „coś zrobić”. A kiedy próbowałem podejść, pogłaskać ją po ramieniu, odsunęła się odruchowo, jakby ją oparzył. Nie wiedziałem, co bardziej mnie rozwalało – to, że mi nie wierzy, czy to, że nie chce nawet spróbować zrozumieć.
– Przecież znasz mnie – powiedziałem cicho pewnego wieczoru, gdy leżała już w łóżku. – Wiesz, że nigdy bym cię nie zdradził. Czemu więc wierzysz komuś, kto tylko coś sobie ubzdurał?
Nie odpowiedziała. Odwróciła się tylko tyłem i zgasiła lampkę. A ja zostałem sam, we własnym małżeństwie.
Jej wersja wydarzeń
Postanowiłem działać. Nie mogłem dłużej siedzieć z założonymi rękami i patrzeć, jak moje małżeństwo rozjeżdża się jak źle zaparkowany samochód na pochyłym chodniku. Wiedziałem, że Monika nie przyjmie ode mnie żadnego wyjaśnienia, dopóki coś nie przełamie tej spirali domysłów. Napisałem do Marty.
– Możesz ze mną pogadać? Chodzi o to nasze spotkanie. Moja żona… no, nie uwierzyła, że było zwyczajne.
Zgodziła się od razu. Spotkaliśmy się w tym samym miejscu co wtedy. Usiadła i od razu zaczęła:
– Twierdzi, że coś między nami było?
– Że siedzieliśmy jak para kochanków. Że się przytulaliśmy. Że śmialiśmy się „zbyt intymnie”.
Marta oparła się na łokciach, westchnęła.
– Przysięgam, nie wiedziałam, że była w pobliżu. Ale jeśli ona to zobaczyła, to musiała sobie sporo dopowiedzieć.
– Tylko że moja żona nie słucha mojej wersji. Wierzy tylko tej jednej, tej najgorszej.
– Może powinna usłyszeć moją.
Wieczorem, kiedy dzieci już spały, podsunąłem Monice kubek herbaty i powiedziałem:
– Marta chciałaby z tobą porozmawiać. Osobiście. Jeśli oczywiście nie zamknęłaś się już całkiem na to, co mogłaby mieć do powiedzenia.
Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Po co? Co mi niby powie? Że to wszystko przypadek? Że nic się nie stało?
– Tak. Bo właśnie tak było.
Nie odpowiedziała od razu. Ale nie powiedziała też „nie”.
Za późno na tłumaczenia
Monika przyszła na spotkanie. Bez makijażu, w płaszczu, który nosiła, gdy była zmęczona życiem. Wzięła kawę na wynos, chociaż siedziałyśmy przy stoliku. Marta z kolei wyglądała, jakby to było najważniejsze spotkanie miesiąca – spięta, ale spokojna.
– Cześć – rzuciła Monika krótko.
– Cześć. Dzięki, że przyszłaś. Chciałam, żebyś mnie wysłuchała. Bez oceniania.
Monika nie odpowiedziała. Upiła łyk kawy i patrzyła na Martę, jakby czekała na werdykt sądu.
– Tamtego dnia… naprawdę potrzebowałam pogadać. I to wszystko. Nie flirtowaliśmy, nie dotykaliśmy się. Gdybyś była dwa stoliki dalej, usłyszałabyś rozmowę o moim byłym i jego nowej, a nie o randkach czy uczuciach.
– A jednak wyglądało to... intymnie – Monika zmarszczyła brwi.
– Może. Ale nie było. Wiem, że cię to zabolało. Ale naprawdę – przysięgam – między mną a twoim mężem nie ma absolutnie nic.
Marta się zawahała, po czym dodała cicho:
– Wiesz, to głupie, że muszę tu siedzieć i tłumaczyć, że nie próbuję rozwalić cudzego małżeństwa.
Monika patrzyła przez chwilę gdzieś ponad głową Marty. Potem skinęła lekko głową, jakby coś przeskoczyło w środku.
– Dziękuję, że przyszłaś – powiedziała i wstała.
Nie spojrzała już na mnie, gdy wróciła do domu. Ale tego wieczoru położyła rękę na mojej i pierwszy raz od tygodnia powiedziała:
– Może kiedyś ci znowu uwierzę.
Za zamkniętymi drzwiami
Minęły trzy tygodnie od tamtego spotkania. Życie wróciło do pozornej normalności. Monika nie unikała mnie już w domu, rozmawialiśmy o codziennych sprawach, ale między nami wciąż była jakaś warstwa szkła, przez którą trudno się przebić. Nie wracaliśmy do tematu Marty ani tej nieszczęsnej kawy. Jakby oboje bali się, że dotkniemy czegoś, co znów rozsypie nas na kawałki.
Była niedziela wieczór. Siedzieliśmy w kuchni, dzieci spały, a na płycie pyrkała zupa na jutro. Chciałem coś powiedzieć, może o tym, że mi jej brakuje, może że nie wiem, jak odbudować to, co pękło… ale ona mnie uprzedziła.
– Czasem myślę, że gdybym cię naprawdę przyłapała na zdradzie, to byłoby łatwiej. Byłby dowód. Złość. Decyzja.
Spojrzałem na nią zaskoczony. Kontynuowała:
– A teraz... czuję tylko, że coś się we mnie zamknęło. Jakby... drzwi. I nie wiem, czy znowu będę potrafiła je otworzyć.
Zamilkła. Ja też nic nie powiedziałem. Co miałem? Że przecież to nie fair? Że nie zasłużyłem na to? Może i nie, ale to nie zmieniało faktu, że czułem się jak intruz we własnym domu. Ona wstała, nalała zupy do dwóch misek. Postawiła jedną przede mną.
– Jedz. Zanim wystygnie.
Może to właśnie było wszystko, co miała mi do zaoferowania w tamtym momencie. Miska zupy. I drzwi, które zamknęły się gdzieś w jej środku.
Adam, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na 10. rocznicę ślubu dostałam od męża zupę cebulową. Spróbowałam i zrozumiałam, że nasze małżeństwo straciło smak”
- „Mieliśmy odnowić przysięgę, ale nasze małżeństwo było robaczywe. Moja zemsta była słodka jak zatrute jabłko”
- „Co miesiąc dostaję przelew za milczenie. On nie chce znać córki, ale przynajmniej mam pełne konto”

