Reklama

Z zewnątrz wyglądało to dobrze. Nawet bardzo dobrze. Miałem firmę, która przynosiła stabilne zyski, zadbaną żonę, z którą wciąż pojawiałem się na branżowych bankietach, i dom, który sąsiedzi podziwiali z ukosa, udając, że ich to nie rusza. Nikt nie wiedział, że z każdym tygodniem coraz trudniej było mi wstać z łóżka i udawać, że to wszystko ma jeszcze sens. Przestałem czuć radość, satysfakcję, cokolwiek. Wtedy pojawiła się Sandra – młoda, pewna siebie. I wtedy zrobiłem ten pierwszy przelew. „Pożyczę z firmy. Oddam. To tylko chwilowe”. Tak się zaczęło. A potem już nie było odwrotu.

Podejrzenia Agnieszki rozsadzały mnie od środka

Zaczęło się od drobiazgów, które normalnie bym zignorował. Agnieszka przestała zostawiać telefon na stole, zaczęła zakładać szlafrok do samej łazienki, a rano robiła kawę tylko sobie. Ja nadal parzyłem dwie. Zostawała nietknięta na blacie, aż w końcu przestałem. Kiedyś wszystko robiła z automatu, teraz – jakby kalkulowała każdy gest. Poczułem się osaczony.

Któregoś wieczoru przyszedłem późno, niby byłem na spotkaniu z kontrahentem. Faktycznie – u Sandry. Agnieszka siedziała przy stole z laptopem. Gdy wszedłem, natychmiast zamknęła klapę.

– Co robisz? – zapytałem niby od niechcenia, rzucając płaszcz na krzesło.

– Przeglądam nasze wydatki. Trochę mnie martwią te przelewy z konta firmy.

Zamarłem na moment.

– Jakie przelewy?

– Do Sunrise PR. Nie mamy z nimi umowy, a przelewy są regularne. Sprawdzałam – powiedziała z chłodnym spokojem, który był gorszy niż krzyk.

– Dla bezpieczeństwa. Marek ostatnio mówił, że coś się dzieje – rzuciłem pierwsze, co przyszło mi do głowy.

– Nie kłam – spojrzała mi prosto w oczy. – Zmieniłeś hasła do kont. Chyba nie myślisz, że jestem głupia?

Zamarłem. Milczenie zawisło w powietrzu.

– Nie mieszaj się w firmę – powiedziałem w końcu i wyszedłem do kuchni. Tylko tam jeszcze czułem, że mam kontrolę. Ale w środku zaczęło mnie rozsadzać. Niepokój. Bo jeśli Agnieszka wie... to znaczy, że to się już sypie.

Konfrontacja z Markiem

Dowiedziałem się przypadkiem. Ktoś z działu kadr wspomniał, że Agnieszka była ostatnio w biurze. Zapytała o umowy, faktury, coś o dział marketingu. Od razu wiedziałem, że poszła do Marka. I że Marek nie będzie po mojej stronie.

Pojechałem do biura jeszcze tego samego dnia. Sandra mnie ostrzegła: – Lepiej poczekaj do jutra. Marek był wściekły. Ale nie posłuchałem.

Zastałem go w jego gabinecie. Siedział z nogą założoną na nogę, z telefonem przy uchu. Gdy mnie zobaczył, przerwał rozmowę i spojrzał chłodno.

– Nie wierzę, że w to wchodzisz. Przecież to nasza firma – powiedziałem bez ceregieli.

Marek tylko uniósł brwi.

– Była nasza. Ty zrobiłeś z niej prywatny bank dla kochanki.

Zakrztusiłem się.

– To nie tak... Mogę to odkręcić.

– Za późno. Wszystko mamy na papierze. Faktury, przelewy, zmiany w systemie. Agnieszka przyszła do mnie z pytaniami, a wyszła z pełnym pakietem dokumentów. A wiesz, co jest najlepsze? Że teraz wszystko przepisujemy na mnie.

Zamarłem.

– Co?

– A teraz – wynoś się z biura – powiedział bez emocji. – I zabierz sobie tę swoją Sandrę. Wypowiedzenia już czekają.

Stałem jak wmurowany. Nie mogłem uwierzyć, że mój wspólnik, człowiek, z którym budowałem wszystko od zera, właśnie wyrzuca mnie z życia. I najgorsze – wiedziałem, że ma do tego prawo. Wszystko mu oddałem. Bezmyślnie.

Z dnia na dzień stałem się nikim

Wróciłem do domu jeszcze tego samego dnia, ale już nie miałem kluczy. Zamek był zmieniony. Zadzwoniłem. Agnieszka otworzyła tylko na tyle, bym mógł wyjąć torbę z ubraniami i dokumentami. Stała w progu w dresie, bez makijażu. Spokojna. Groźnie spokojna.

– Naprawdę z nim się dogadałaś? – zapytałem cicho, jakbym wciąż nie dopuszczał tego do siebie.

– Z kimś musiałam. Ty nie byłeś partnerem, tylko problemem.

– Mogłaś po prostu chcieć rozwodu...

– Wolałam cię zniszczyć.

Nie miała w sobie już złości. Tylko chłód. A może ulgę. Zamknęła drzwi powoli, bez trzaskania.

Pojechałem do Sandry. Nie otwierała. Nie odbierała. Po godzinie dostałem SMS-a: „Nie chcę być częścią tego. Znikam. Nie dzwoń”.

Zostałem z walizką w ręku i telefonem, który już nikogo nie interesował.

Mieszkałem przez kilka tygodni w hotelu. Potem wynająłem pokój w apartamencie na obrzeżach. Blokowano mi kolejne konta. Marek przejął dostęp do systemu księgowego. Dział kadr rozesłał wiadomość, że jestem „tymczasowo nieaktywny”. Nikt nie dopytywał.

Z dnia na dzień stałem się nikim.

Siedziałem w nocy przy tanim winie, przeglądając maile, próbując znaleźć coś, cokolwiek, co da mi punkt zaczepienia. Ale wszystko już było zamknięte. Przekierowane. Przejęte. Nawet Sandra. Nawet dom. Nawet mój adres e-mail.

Chciałem zemsty

Nie chciałem odpuścić. Nie po tylu latach. Przecież ja to wszystko stworzyłem. To były moje decyzje, moje ryzyko, moje nazwisko na szyldzie. Marek może i miał dostęp do papierów, ale to ja wiedziałem, jak wszystko działa od środka.

Zacząłem kombinować. Miałem jeszcze znajomego księgowego, który kiedyś coś dla mnie „poprawiał” w dokumentach. Spotkaliśmy się na stacji benzynowej.

– Jesteś pewny, że chcesz to robić? – zapytał, widząc moją zdeterminowaną twarz.

– Muszę. Inaczej stracę wszystko – odpowiedziałem, a sam już wtedy nie wiedziałem, co konkretnie próbuję odzyskać.

Przygotowaliśmy alternatywną wersję raportu finansowego – miała udowodnić, że to Marek prowadził podejrzane przelewy, że firma nie była do końca czysta jeszcze przed „moją epoką”. Wszystko wyglądało dobrze. Prawie zbyt dobrze.

Złożyłem papiery do kancelarii, z którą kiedyś współpracowaliśmy. Sekretarka spojrzała na mnie, jakby nie poznawała.

– Panie Norbercie... pan nie ma już uprawnień do reprezentowania firmy. To zostało zaktualizowane.

– Proszę tylko to przesłać do działu prawnego. Oni będą wiedzieć.

Zgodziła się. Zrobiła to. Dwa dni później dostałem e-maila od Marka: „Nie próbuj więcej takich sztuczek. Mamy kopie systemowe. Dla własnego dobra – przestań”.

Nie było w tym groźby. Tylko pewność. I pogarda.

Zrozumiałem, że oni nie tylko mnie przejęli – oni mnie wymazali.

Nigdy nie byłem aż tak sam

Zamieszkałem w wynajętym mieszkaniu na parterze, z widokiem na parking. Nie było tam nic mojego – ani mebli, ani zdjęć, ani książek. Tylko szare ściany, plastikowy stół i łóżko, które trzeszczało przy każdym oddechu. Kupiłem sobie czajnik i kubek. To wystarczało. Już nie musiałem niczego udawać.

Dni mijały w milczeniu. Nikt nie dzwonił. Nikt nie pisał. Nawet Sandra przestała figurować na Messengerze. Wysłałem jej jedno zdanie: „Chciałem tylko wiedzieć, czy jesteś szczęśliwa”. Odpowiedzi nie było.

Chodziłem wieczorami na długie spacery bez celu, byle nie wracać od razu do tej pustki. Niekiedy siadałem na ławce przy osiedlowym sklepie i słuchałem rozmów innych ludzi. Drobiazgi, głupoty – ale żywe, ich. Mnie już to nie dotyczyło.

Czasami oglądałem zdjęcia z dawnych lat – z Agnieszką, jeszcze z czasów, gdy byliśmy „normalni”. Kiedy śmiała się z moich dowcipów, a ja kupowałem jej książki, których nigdy nie czytała, ale zawsze je układała na półce. Patrzyłem na te fotografie i czułem coś, co przypominało tęsknotę, ale było bardziej jak skrucha. Nie dramatyczna, tylko cicha, bezgłośna.

Nigdy nie byłem aż tak sam. A jednocześnie... może pierwszy raz byłem naprawdę sobą. Bez roli męża, kochanka, szefa. Tylko Norbertem. Człowiekiem, który przegrał, bo myślał, że może wszystko.

Konto zamknięte

Nie wierzyłem w karmę. Ani w sprawiedliwość. Przez większość życia uważałem, że jeśli masz łeb na karku i nie boisz się ryzykować – świat stoi przed tobą otworem. Że ci, którzy przegrywają, po prostu nie byli wystarczająco sprytni. Ale teraz siedzę sam w pokoju.

Zamknąłem konto firmowe. Przyszedł mi ostatni mail od księgowości – potwierdzenie, że wszystko zostało wyzerowane. Śmieszne, ale ten e-mail wzruszył mnie bardziej niż cokolwiek innego. To było moje dziecko. Moja duma. I teraz nawet ono już mnie nie pamięta.

Nie mam planów. Nie mam celu. Czasem myślę o Agnieszce. Czy naprawdę mnie nienawidziła, czy po prostu musiała się uratować, zanim ja ją zatopię razem z sobą? A czasem myślę o Marku – czy patrzy w lustro z satysfakcją, czy może też mu czegoś brakuje, choćby tej odrobiny adrenaliny, którą dawałem naszemu wspólnemu biznesowi.

Nie byłem ofiarą. Byłem graczem. I przegrałem. Zamknąłem konto. W każdym możliwym sensie.

Norbert, 42 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama