„Moja żona w ciąży zmieniła się nie do poznania. Nie moja wina, że musiałem znaleźć sobie kogoś na boku na pocieszenie”
„Patrzyłem na kobietę, którą kiedyś kochałem bezgranicznie, i nie poznawałem jej. Wieczorami wolałem wyjść na spacer, na zakupy, cokolwiek, niż siedzieć obok niej na kanapie, słuchając, że jestem niewdzięcznym leniem i okropnym mężem”.

- Listy do redakcji
Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale ciąża mojej żony zmieniła wszystko – i nie mam tu na myśli tylko naszego życia. Zmieniła ją. Zmieniła nas. Przez tyle lat czekaliśmy na ten moment, modliliśmy się o dziecko, planowaliśmy. I kiedy wreszcie test ciążowy pokazał dwie kreski, czułem się jak król świata.
Ale potem... zaczęło się piekło. Ewa zamieniła się w kogoś, kogo nie poznawałem. Ja niestety nie byłem lepszy. Zamiast walczyć, uciekłem. W coś, co miało być tylko przygodą. Problem w tym, że ta przygoda zostawiła po sobie ślad i to taki, który teraz śni mi się po nocach i przypomina, że jestem tatusiem. Podwójnym tatusiem.
Z początku się cieszyłem
– Artur, chodź tu! – krzyknęła Ewa z łazienki. – Natychmiast!
Wbiegłem do środka jak poparzony, myśląc, że coś się stało. Stała nad umywalką, trzymając w rękach test ciążowy i patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Dwie kreski... Widzisz to? – jej głos drżał.
Objąłem ją w pasie i zakręciłem dookoła jak w jakiejś romantycznej komedii.
– Udało się! Będę tatą! – krzyknąłem, całując ją w szyję. – W końcu!
Wtedy byliśmy szczęśliwi. Chodziliśmy razem na badania, oglądaliśmy ciuszki w sklepach, planowaliśmy imię. Ewa świeciła radosnym blaskiem, ja pękałem z dumy. Do czasu, aż weszliśmy w drugi trymestr. Wtedy coś się w niej przełączyło.
– Czemu znowu nie sprzątnąłeś kuchni?! – warknęła na mnie któregoś wieczoru, rzucając moją kurtkę na ziemię. – Mam się o wszystko prosić?!
– Przecież byłem w pracy od ósmej, dopiero wszedłem! – odpowiedziałem, zdejmując buty.
– No i co z tego?! A ja co, odpoczywam? Noszę twoje dziecko, rozumiesz to?! – odparła, trzęsąc się ze złości.
Nie chciałem się z nią kłócić. Myślałem, że to hormony, że to minie. Ale z każdym dniem było coraz gorzej. Wszystko, dosłownie wszystko stawało się powodem do awantury – źle pokrojone warzywa, niewłaściwa temperatura w pokoju, dźwięk mojej łyżki uderzającej o talerz.
– Znowu beknąłeś? Jak możesz być tak obrzydliwy?! – rzuciła kiedyś, z obrzydzeniem patrząc na mnie znad swojego talerza.
Patrzyłem na kobietę, którą kiedyś kochałem bezgranicznie, i nie poznawałem jej. Wieczorami wolałem wyjść na spacer, na zakupy, cokolwiek, niż siedzieć obok niej na kanapie, słuchając, że jestem „niewdzięcznym leniem” i że „zrujnowałem jej życie”.
To wtedy pierwszy raz poczułem ulgę, gdy znajomy zaprosił mnie na piwo. I nie miałem jeszcze pojęcia, że tego wieczoru spotkam Kamilę.
Niczego nie planowałem
To miał być zwykły wypad z kumplami. Nic wielkiego – trzy piwa, mecz, trochę narzekania na pracę i żony. Ale kiedy wszedłem do baru, zobaczyłem ją przy barze. Długie rude włosy, zielone oczy, obcisła czarna sukienka. Nie wyglądała na typową imprezowiczkę. Raczej jakby czekała na kogoś, kto się spóźnia.
– Panowie, zaraz wracam – mruknąłem i podszedłem do baru.
– Sama siedzisz? – zagadnąłem.
– A jak to wygląda? – uśmiechnęła się lekko. – Ale mogę nie być długo sama, jeśli dobrze zagrasz.
Rozmowa potoczyła się sama. Kamila była błyskotliwa, trochę ironiczna, zupełnie inna niż Ewa. Nie mówiła o pieluchach, badaniach, wyprawce. Była jak wakacje od mojego życia. Opowiedziałem jej, że jestem żonaty, że żona w ciąży.
– Serio? – uniosła brew. – I tak tu siedzisz?
– Czasem muszę... uciec. Bo zwariuję – odpowiedziałem, szczerze jak nigdy. – Ona się zmieniła. Wrzeszczy. Rzuca się o byle co. Codziennie mam ochotę wyjść i nie wracać.
Kamila nie oceniała. Patrzyła na mnie uważnie, a potem zapytała:
– Chcesz jeszcze jedno piwo? Albo… coś mocniejszego?
Później już nie pamiętam dokładnie, jak skończyliśmy w jej mieszkaniu. Wiem tylko, że przez całe te godziny nie myślałem o Ewie. Nie czułem się winny. Czułem się... wolny.
To miał być jednorazowy skok w bok. Ale parę dni później znowu napisałem do Kamili. I ona odpisała. Spotykaliśmy się co kilka tygodni, zawsze wtedy, gdy już nie mogłem wytrzymać w domu. Była moją ucieczką. Nie kochałem jej. Ale z nią mogłem oddychać.
– Proszę, nie przywiązuj się – mówiłem jej za każdym razem. – Mam żonę, dziecko w drodze. To nie będzie nic więcej.
– Spokojnie, Artur. Też nie szukam miłości. Tylko zabawy – odpowiadała z uśmiechem.
Wtedy wydawało mi się, że wszystko mam pod kontrolą.
Nagle się skończyło
Poród zaczął się w środku nocy. Ewa wrzeszczała jak opętana, ściskając moją rękę tak, że nie czułem palców. I choć byłem przerażony, byłem też… wzruszony. Wreszcie to się działo. Po tych wszystkich miesiącach krzyków, płaczu i awantur – mieliśmy zostać rodzicami.
Basia przyszła na świat o 4:12 rano. Mała, pomarszczona, ale najpiękniejsza istota, jaką widziałem. Gdy położna ułożyła ją na brzuchu Ewy, a moja żona – ta sama kobieta, która przez ostatnie miesiące doprowadzała mnie do szału – rozpłakała się ze szczęścia, poczułem, że wszystko może się jeszcze ułożyć.
Wróciłem do domu sam, bo Ewa z Basią zostały w szpitalu. Nie napisałem do Kamili. Po raz pierwszy od miesięcy nawet o niej nie pomyślałem.
Od tamtej nocy wszystko się zmieniło. Nie, Ewa nie wróciła do bycia tamtą ciepłą, łagodną kobietą, którą znałem kiedyś. Ale była matką mojego dziecka. A ja… byłem ojcem. Zasypiałem na stojąco, nosiłem małą przez pół nocy, żeby przestała płakać, i robiłem kolacje jedną ręką. Nie było czasu na „odskocznie”. Ani na winę.
Kamila raz napisała: „Tęsknisz?”. Nie odpisałem. Wyczyściłem całą naszą korespondencję. Wyrzuciłem rzeczy, które chowałem w schowku w aucie. Zamknąłem ten rozdział. Naprawdę myślałem, że to koniec. Że ta historia zostanie między mną, nią i Bogiem.
Mijały miesiące. Basia rosła, Ewa powoli łagodniała. Myślałem, że zaczynamy jakoś żyć. Nawet uwierzyłem, że przeszłość mnie nie dogoni. A potem usłyszałem rozmowę przy grillu.
– Kamila urodziła? No proszę... A ja myślałem, że to znowu tylko romansik jakiś...
– Podobno była w ciąży. Ale nikt nie wie, z kim. Ona nigdy nie mówi. Facet się chyba zmył...
Wtedy zamarłem. Serce zaczęło mi walić. Bo przecież... to mogłem być ja.
Nie mogłem przestać o tym myśleć
Nie spałem całą noc. Leżałem obok Ewy, która oddychała równo, spokojnie, wtulona w Basię, i czułem, jak serce bije mi tak głośno, że chyba obudziłbym pół osiedla, gdyby nie to, że trzymałem je w klatce piersiowej.
„Kamila była w ciąży” – powtarzałem w myślach. – „I nawet urodziła”.
Przewijały mi się obrazy. Nasze spotkania, to, jak czasem nie uważałem. Jak mówiła, że „bierze tabletki”. Jak ja, idiota, wierzyłem, że wszystko jest pod kontrolą.
W ciągu dnia dopytywałem znajomych.
– A ta Kamila... wiadomo, z kim ona była w tej ciąży? – rzuciłem niby od niechcenia podczas rozmowy z Pawłem.
– Eee... Ty się pytasz… – zaśmiał się. – Ona zmieniała facetów jak rękawiczki. Ale odkąd urodziła, przestała się z kimkolwiek zadawać.
– Czyli... nie wiadomo? – próbowałem nie zdradzić nerwów.
– Nie. Ale też nikt jej o to nie pyta. Kamila nigdy nie była taka, co się tłumaczy. Urodziła, wychowuje sama i tyle. Dziewczyny mówią, że nic nie chce o ojcu mówić.
Wróciłem do domu roztrzęsiony. Bałem się. Bałem się, że to moje dziecko. Że popełniłem największy błąd życia. Ale też... część mnie chciała wiedzieć. Chciała ją zobaczyć na własne oczy.
W kolejny weekend zabrałem Basię do parku. Ewa miała spotkanie z koleżankami, a ja pretekst, żeby tam pojechać. Gdzieś podświadomie liczyłem, że ją zobaczę. I wtedy... to się stało.
Kamila siedziała na ławce z dziecięcym wózkiem. Nie widziała mnie. Ale ja ją widziałem. A potem spojrzałem na dziewczynkę.
Mała miała rude włosy. I zielone oczy jak jej matka. Ale coś w tych oczach... ten kształt, spojrzenie, układ brwi... Przysięgam, to były moje oczy. Wszystko krzyczało, że to moje dziecko.
Ciągle się boję
Wróciłem do domu, ale nie pamiętam drogi. Prowadziłem jak w transie, a Basia coś tam sobie gaworzyła z tylnego fotelika, nieświadoma tego, że jej tata właśnie zobaczył swoje... drugie dziecko.
Nie powiedziałem nic Ewie. Co miałem powiedzieć? „Kochanie, pamiętasz, jak byłaś w ciąży i byłaś dla mnie nieznośna? To ja wtedy... no wiesz... z inną. I chyba zrobiłem jej dziecko”?
Zamiast tego zamknąłem się w łazience, patrzyłem w lustro i cicho mówiłem do siebie:
– Ty kretynie. Ty egoisto.
Nie spałem. Mijały kolejne bezsenne noce. Kamila nie wiedziała, że ją widziałem. Ja nie wiedziałem, czy ona wie. Może domyśla się, może nie chce burzyć mojego życia. Może wie, że jestem ojcem i świadomie nie mówi. A może... może ma nadzieję, że sam przyjdę. Tylko że ja nie mogłem. Nie umiałem.
Ewa zaczęła coś zauważać. Patrzyła na mnie dziwnie. Raz w nocy zapytała:
– Artur, wszystko w porządku? Jesteś... ale jakby cię nie było.
– Jestem zmęczony – rzuciłem sucho. – Praca, dziecko, nie śpię.
Ale nie chodziło o zmęczenie. Chodziło o to, że od tamtej soboty wiedziałem, że nie jestem ojcem jednego dziecka. I że gdzieś tam jest dziewczynka, która ma moje geny, moje oczy, a ja nie mogę jej nawet przytulić. Bo to by znaczyło koniec wszystkiego, co mam.
Czasem wyobrażam sobie, że Ewa się dowiaduje. Widziałem to w snach. Wrzeszczy, płacze, rzuca talerzami, wyrzuca mnie z domu. Widzę Basię, która nie rozumie, dlaczego mama już nie chce, żebym ją kąpał.
A potem widzę Kamilę. I tę drugą małą. Może ma na imię Laura. Może Zosia. Nie wiem. I tego też się boję – że nigdy się nie dowiem. Od tamtej pory mijam Kamilę tylko z daleka. Ona czasem patrzy w moją stronę, jakby czekała. Ja udaję, że jej nie widzę.
Noszę to w sobie. I boję się, że kiedyś prawda wypłynie. Bo takie rzeczy... nie znikają. One tylko czekają.
Żyję z tajemnicą
Minęły trzy miesiące od tamtego dnia w parku. Nauczyłem się żyć z ciężarem, którego nikt nie widzi. Każdego dnia wstaję, robię śniadanie, przewijam Basię, całuję Ewę w czoło. Gram rolę przykładnego ojca i męża. I tylko czasem, w nocy, kiedy wszyscy już śpią, wychodzę na balkon i gapię się w ciemność. Myśląc o drugiej córce.
Kamila się nie odezwała. I ja też nie miałem odwagi. Trzymamy tę tajemnicę jak rozżarzone węgielki w dłoniach — bolesne, ale milczące. Może z lęku, może z poczucia winy. Może z obojga naraz.
Przyszedł kiedyś sen. Śniło mi się, że Ewa trzyma kopertę w rękach. W środku zdjęcie małej dziewczynki. „To twoja?” – pyta. A ja nie potrafię odpowiedzieć. Bo odpowiedź mogłaby wszystko zniszczyć. A potem budzę się. I wszystko jest po staremu.
Czasem myślę o tej drugiej małej. Czy mówi już „tata”? Czy śmieje się jak Basia? Czy ma alergię na mleko, jak ja w dzieciństwie? Czy płacze w nocy i szuka ramion, których nie zna? Bo jej ojciec... jest tchórzem.
Nie wiem, jak długo uda mi się to ciągnąć. Nie wiem, czy kiedyś się nie wyda. Ale wiem jedno: nie ma dnia, żebym o niej nie myślał. O nich obu. Nawet jeśli jedna zna moje imię, a druga nie – obie są moje.
I ten strach, że kiedyś wszystko się wywróci... już nigdy nie zniknie. Na zawsze będę żył z tym, że zostałem podwójnym tatusiem. Ale tylko jedno z tych dzieci mówi do mnie „tato”.
Artur, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mam 4 dzieci, a mój mąż chce kolejne. Szkoda, że jego zainteresowanie ojcostwem kończy się na zasianiu nasionka”
- „Rozwód z mężem nie był dla mnie problemem. Najgorsze było to, że jakaś obca baba tuliła moją córkę do snu”
- „Moja córka ma 3 dzieci, każde z innym tatusiem. Ja jestem jej darmową nianią, a ona lata za kolejnymi facetami”

