„Moja żona traktowała mnie jak zło konieczne. Nawet nie chciało jej się zauważyć, że od lat mam inną kobietę”
„Ola nie zauważyła różnicy. A może zauważyła, tylko było jej wszystko jedno? Wracałem później, częściej „wyjeżdżałem służbowo”, znikałem na weekendy. Tłumaczyłem się nieudolnie, ale ona rzadko dopytywała. Czasem nawet wydawało mi się, że odczuwa ulgę. Jakby moja nieobecność była jej na rękę”.

- Redakcja
Była moją żoną przez ponad piętnaście lat, ale od dawna nie czułem się przy niej jak mąż. Żyliśmy razem, lecz osobno. Każdy dzień był dla niej tylko listą obowiązków, w której ja byłem gdzieś na samym końcu – o ile w ogóle się na niej znajdowałem. Nie czekała na mnie, nie pytała, jak minął dzień, nie interesowało jej, co czuję. Czasem miałem wrażenie, że przeszkadzam jej samym istnieniem. I może właśnie dlatego, zupełnie naturalnie, odnalazłem drugą kobietę. Kobietę, która mnie widziała i słuchała. Po prostu… była.
Zamieniliśmy się w współlokatorów
Nie pamiętam, kiedy dokładnie to się zaczęło. Może wtedy, gdy Ola przestała mnie całować na do widzenia? A może już wcześniej, gdy coraz częściej siadała przede mną przy stole z telefonem w dłoni, zamiast spojrzeć mi w oczy? Z początku próbowałem to tłumaczyć – że zmęczona, że dzieci, że praca. Każdy ma prawo do gorszego dnia. Tylko że u nas te gorsze dni zamieniły się w normę.
– Kupiłem twoje ulubione jogurty – powiedziałem kiedyś, stojąc z reklamówką w drzwiach.
– Aha. Postaw w lodówce – rzuciła przez ramię, nie odrywając wzroku od ekranu.
Nic więcej. Ani „dziękuję”, ani uśmiechu. Cisza. I tak było niemal codziennie. Każdy z nas miał swój rytm – ona wracała z pracy, ja już byłem w domu. Jadaliśmy o różnych porach, spać chodziliśmy osobno. Ostatni raz kochaliśmy się chyba dwa lata temu. Bez namiętności, bez bliskości. Z obowiązku, z przyzwyczajenia.
Kiedyś wróciłem późno, bo po pracy wypiłem piwo z kumplem. Przyszedłem cicho, po cichu się przebrałem, położyłem. Rano obudziła się i zapytała:
– Byłeś?
– No... byłem. Wczoraj. Wróciłem po dwudziestej drugiej.
– A. Myślałam, że może nocowałeś gdzieś.
Nie było w jej głosie ani lęku, ani złości. Raczej obojętność. Taka, która boli bardziej niż krzyk. I chyba właśnie wtedy poczułem to wyraźnie: nie jesteśmy już małżeństwem. Jesteśmy dwójką ludzi, którzy kiedyś się kochali, a teraz dzielą łazienkę i rachunki.
Niewidzialny mężczyzna
Z czasem coraz mniej mówiłem. Coraz rzadziej zaczynałem rozmowę, bo wiedziałem, że Ola albo mnie nie słucha, albo nie pamięta, co powiedziałem. Czasem wracałem z pracy i opowiadałem jej coś, co mnie poruszyło – a ona kiwała głową, patrząc w telewizor. Albo odpowiadała półsłówkiem, jakby na autopilocie. Zaczynałem się czuć jak duch we własnym domu.
Zacząłem sprawdzać, ile dni z rzędu może minąć, zanim zapyta mnie o coś więcej niż „czy kupiłeś chleb?”. Trzy. Cztery. Raz prawie tydzień.
– Ola, czy ja cię jeszcze w ogóle obchodzę? – zapytałem któregoś wieczora, kiedy siedziała z kolanami podciągniętymi pod brodę, z laptopem na nogach.
– Co? A o co ci chodzi? – spojrzała na mnie, zdezorientowana.
– Tak po prostu. Czy jestem dla ciebie kimś więcej niż tylko lokatorem.
– Daj spokój. Znowu szukasz problemów tam, gdzie ich nie ma.
Westchnąłem. Jak zwykle. W jej oczach wszystko było moją winą. Bo za dużo oczekuję, bo jestem przewrażliwiony. Może faktycznie byłem. Może to ja zwariowałem i domagałem się zbyt wiele – zwykłej rozmowy, zainteresowania, czułości. Ale najbardziej bolało mnie to, że nie tęskniła. Nawet gdy wyjeżdżałem na kilka dni, nie pisała. A kiedy wracałem, słyszałem jedynie:
– I jak było?
Bez cienia radości w głosie. Jakby pytała o pogodę. I wtedy już wiedziałem. Ola przestała mnie widzieć. A ja… przestałem chcieć być dla niej widzialny.
Ona mnie szanowała
Poznałem Kingę w najzwyklejszy sposób – w pracy. Przyszła jako nowa specjalistka od marketingu, miała zająć się naszą firmową kampanią. Była uśmiechnięta, konkretna i… normalna. Wcale nie wpadłem od razu po uszy. Po prostu z nią się dobrze rozmawiało. Słuchała. Zadawała pytania. A kiedy odpowiadałem, patrzyła mi w oczy. To było zaskakujące – że ktoś mnie słyszy. Że ktoś reaguje.
– Macie fajny zespół – rzuciła któregoś dnia podczas przerwy na kawę. – Ale ty… ty to jesteś jak kot w pudełku. Jakbyś nie do końca był tutaj.
Spojrzałem na nią zaskoczony.
– Kot w pudełku? – uśmiechnąłem się.
– No. Wiesz, że jesteś, ale cię nie widać. Ani słychać. Ale czasem, jak coś powiesz, to robi się ciszej. Bo to coś ważnego.
Zamurowało mnie. Poczułem ciepło w żołądku. Nie flirtowała. Nie prowokowała. Po prostu to powiedziała, tak po ludzku. I właśnie to było najbardziej pociągające – jej szacunek. Zaczęliśmy rozmawiać częściej. Początkowo o pracy, potem o wszystkim. Wiedziała, że mam żonę. Nigdy nie robiła aluzji. Ale ja… sam zacząłem się łapać na tym, że czekam, aż przyjdzie do biura. Że sprawdzam, czy już jest. Że rano wybieram koszulę nie pod gust Oli, tylko… jej.
Zauważyła mnie. A ja po raz pierwszy od dawna poczułem się człowiekiem, a nie meblem. I chyba właśnie wtedy zacząłem się gubić. Albo odnajdywać.
Dwa życia pod jednym dachem
Zaczęło się od niewinnych wiadomości. „Jak ci mija dzień?” albo „Zjadłeś coś ciepłego?”. Takie drobiazgi, które człowiek zwykle ignoruje. Ale kiedy całe tygodnie nikt w domu nie zapyta cię nawet, czy jesteś głodny, to nagle te drobiazgi stają się wszystkim. Kinga nie wkraczała w moje życie z butami. Po prostu była obok. A ja coraz bardziej chciałem, żeby tam została.
W domu nic się nie zmieniało. Ola nie zauważyła różnicy. A może zauważyła, tylko było jej wszystko jedno? Wracałem później, częściej „wyjeżdżałem służbowo”, znikałem na weekendy. Tłumaczyłem się nieudolnie, ale ona rzadko dopytywała. Czasem nawet wydawało mi się, że odczuwa ulgę. Jakby moja nieobecność była jej na rękę.
– Masz plamy z farby na rękawie – zauważyła któregoś wieczoru.
– Bo byłem u klienta, pomagałem im z wystrojem.
– Aha – rzuciła tylko i znów zniknęła w sypialni.
Nie skomentowała perfum, które do mnie nie pasowały. Nie zapytała, dlaczego nagle zmieniłem fryzurę. Ani razu nie zapytała: „Gdzie byłeś naprawdę?”. I wtedy zrozumiałem – ona już dawno przestała walczyć. A może nigdy nie zamierzała. Tylko dzieci coś przeczuwały. Córka przytulała się częściej, a syn patrzył zbyt długo, jakby chciał zapytać, ale nie wiedział, od czego zacząć. A ja żyłem w dwóch światach. Jednym, gdzie byłem nikim. I drugim – gdzie znowu byłem kimś.
Nie tak miało być
Myślałem, że będę mógł to ciągnąć latami. Że jakoś utrzymam tę równowagę: dom, dzieci, Kinga. Że skoro Ola nie pyta, a dzieci są jeszcze za młode, by cokolwiek rozumieć, to dam radę. Ale kłamstwo, nawet to najcichsze, prędzej czy później krzyczy. A ja zaczynałem mieć dosyć ciszy.
Kinga coraz częściej patrzyła na mnie ze smutkiem. Nie mówiła nic wprost, ale widziałem to w jej oczach – że boli ją moje znikanie, moje „muszę wracać”, „nie teraz”. A Ola… cóż, ona zaczęła planować remont kuchni. Jakbyśmy mieli przed sobą jeszcze wspólne życie. Jakby ten dom miał nas uratować.
– Myślałam, że chociaż teraz, po tylu latach, spędzimy razem jakieś wakacje – powiedziała któregoś dnia. – Dzieci podrosły, moglibyśmy… pojechać gdzieś we dwoje?
Zamurowało mnie. Przez chwilę chciałem jej powiedzieć prawdę. Że już nie jestem tam, z nią. Że od lat jestem tylko ciałem w tym domu, bo serce zostawiłem gdzie indziej. Ale nie miałem odwagi. Bo może nie chciałem być tym złym. Może chciałem jeszcze chwilę mieć wszystko. Ale „wszystko” coraz bardziej przypominało nic.
Z Kingą już nie potrafiłem być tylko na chwilę. Chciała mnie całego, albo wcale. A Ola… Ola zaczęła się budzić dopiero wtedy, gdy już prawie mnie nie było. Tylko że budziła się za późno. Nie tak miało być. A może właśnie tak musiało?
Taka jest cena zdrady
Ola dowiedziała się ode mnie. Nie z plotek, nie przypadkiem. Sam jej powiedziałem. Nie krzyczała. Nie płakała. Usiadła na brzegu łóżka i patrzyła przed siebie, jakby wszystko, co usłyszała, tylko ją zmęczyło. Tylko raz zapytała:
– Czy ona cię kocha?
– Tak – odpowiedziałem po chwili. – I ja ją też.
– A dzieci?
– Zawsze będą dla mnie najważniejsze – odpowiedziałem odruchowo, ale wtedy jej spojrzenie po raz pierwszy mnie przeszyło. Jakby chciała powiedzieć: „A więc co, mnie już nie ma? Nas nigdy nie było?”
Wyprowadziłem się miesiąc później. Bez scen, bez dramatów. Spakowałem swoje rzeczy w milczeniu, dzieci przytuliłem, nie wiedząc, jak tłumaczyć coś, czego sam do końca nie rozumiałem. Bo przecież nie chciałem takiego końca. Wcale nie marzyłem o romansie, rozwodzie, nowym życiu. Ja tylko chciałem, żeby ktoś mnie zauważył. Żeby Ola mnie kochała tak, jak kiedyś.
Kinga przyjęła mnie bez triumfu. Bez radości, bez łez. Po prostu podała mi rękę i powiedziała:
– Teraz już nie możesz zniknąć.
Nie zniknąłem. Ale nie umiem powiedzieć, czy jestem szczęśliwy. Bo nie da się przejść przez życie i nie zostawić za sobą blizn. I wiem, że są chwile, w których Ola patrzy w okno i widzi nas sprzed lat – tych, kiedy jeszcze się uśmiechaliśmy. A ja… widzę jej twarz w oczach córki. I za każdym razem boli tak samo.
Krzysztof, 43 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy zginął mój mąż, żałowałam, że nie zadałam mu tego jednego pytania. Odpowiedź dostałam w wiadomości zza grobu”
- „Żona zaglądała mi do portfela i rozliczała z każdego wydatku. Nagle zrozumiałem, że nie chodzi jej o oszczędności”
- „Kupiłam teściowej na 60. urodziny eleganckie francuskie perfumy. Jej reakcja zaskoczyła nawet mojego męża”

