„Moja żona to jesieniara i kompletna nudziara. Proponuję jej różne atrakcje, a ona tylko wąchałaby świeczki”
„Chciałem tylko pojechać, popatrzeć z jakiegoś pagórka na kolory drzew. Zamiast tego godzinę później siedziałem w kuchni z ręcznikiem na głowie, bo podobno tak najlepiej chłonąć zapach kadzidła. Ona mieszała wosk w rondelku i co chwilę podtykała mi różne aromatyczne próbki pod nos”.

- Redakcja
Z perspektywy znajomych wyglądamy jak idealne małżeństwo – ona, cicha i ułożona, zawsze z książką i herbatą w dłoni; ja, wiecznie w ruchu, szukający przygód i nowych wrażeń. Problem w tym, że kiedy przychodzi jesień, moje życie zamienia się w jeden wielki seans zapachowy świeczek i cynamonowych wieczorów. Moja żona uwielbia tę porę roku. Wskakuje w swetry, ogląda romanse na Netflixie i zachwyca się dyniami. Ja próbuję wyrwać nas z tej rutyny. Bez skutku. To historia o tym, jak kochać kogoś, kto marzy tylko o kocu i herbacie z goździkami.
Dyniowa pułapka
– Zgadnij, co dziś kupiłam! – zawołała z przedpokoju, ledwo zdążyłem zdjąć buty.
Zanim odpowiedziałem, już stała w kuchni i dumnie stawiała na blacie... dynię. Okrągłą, pomarańczową i, jak stwierdziła, idealną na krem.
– Może w weekend wyskoczymy gdzieś za miasto? – zapytałem ostrożnie, licząc, że temat zmieni kierunek. – Może jakiś park linowy? Albo chociaż wypad nad jezioro?
– Przecież mówiłam, że w sobotę piekę ciasto dyniowe! I musimy pójść na targ po jabłka. Pamiętasz te cudne papierówki z zeszłego roku?
Nie pamiętałem. Zresztą, nigdy nie potrafiłem zapamiętać, czy papierówki to te małe, kwaśne, czy te inne – mdłe. Ale nie o jabłka tu chodziło. Moja żona zaplanowała już całą jesień. W jej kalendarzu nie było miejsca na spontaniczność, a co dopiero na coś, co zawiera choćby cień adrenaliny.
Siedząc wieczorem na kanapie, patrzyłem, jak przewraca strony książki o jesiennych inspiracjach kulinarnych i nagle poczułem się jak dekoracja w jej instagramowym świecie. Ona kochała światełka, pledy, liście i dynie. Ja kochałem życie.
– A może kino? – rzuciłem jeszcze ostatnią nadzieję.
– Hmm, może... Ale nie dziś. Dziś robimy puree z dyni. I kupiłam nową świeczkę! Pachnie jak cynamonowa szarlotka!
Cynamon. Szarlotka. Dynia. To był dopiero początek.
Świeczka zamiast spaceru
Sobota rano. Obudziłem się wcześnie, bo miałem plan. Pogoda była idealna – rześko, słonecznie, liście skrzypiały pod butami. Idealny dzień na wycieczkę. Przyniosłem jej do łóżka kawę i powiedziałem z entuzjazmem:
– Spakowałem termos, mamy kanapki, a w plecaku koc. Pojedźmy w góry. Tak po prostu, na jeden dzień.
Spojrzała na mnie zaspanym wzrokiem. Miała jeszcze odciśnięty ślad poduszki na policzku.
– Ale ja już dziś planowałam zrobić świeczki sojowe. Mam nowy wosk i olejek z drzewa sandałowego. Mówiłam ci przecież…
– Mówiłaś, ale góry też lubisz, prawda? – przerwałem jej z nadzieją.
Westchnęła i wpatrzyła się w swoją filiżankę.
– Lubię, ale teraz mam taki klimat. Wiesz, jesienny. Nie chcę się z niego wybijać. Potrzebuję spokoju.
Spokoju? Czy ja byłem aż tak hałaśliwy? Przecież chciałem tylko pojechać, popatrzeć z jakiegoś pagórka na kolory drzew, wypić herbatę gdzieś poza miastem. Zamiast tego godzinę później siedziałem w kuchni z ręcznikiem na głowie, bo podobno tak najlepiej chłonąć zapach kadzidła. Ona mieszała wosk w rondelku i co chwilę podtykała mi różne aromatyczne próbki pod nos.
– Ten pachnie jak las po deszczu, czujesz?
Czułem. Czułem też, jak las po deszczu zamienia się w wosk, a moje weekendy w coś, czego nie potrafiłem już rozpoznać. Ani nazwać.
– Wiesz co? Następnym razem pojadę sam – powiedziałem cicho.
– Możesz, ale weź moją świeczkę, pachnie jak w Bieszczadach – rzuciła z uśmiechem.
Kocyk kontra koncert
Zamówiłem bilety na koncert, nie mówiąc jej nic wcześniej. Zespół, którego kiedyś razem słuchaliśmy – kiedy jeszcze chodziliśmy po knajpach, a nie po sklepach z dekoracjami. Chciałem ją zaskoczyć, przypomnieć, że kiedyś potrafiliśmy się bawić, krzyczeć razem w tłumie, śmiać się i tańczyć do upadłego.
– Mamy bilety! – oznajmiłem, kiedy tylko wróciła z pracy.
– Na co? – zapytała, zdejmując płaszcz i rzucając go na krzesło.
– Na koncert The Whispering Pines. Pamiętasz, śpiewaliśmy ich piosenki na działce twojej ciotki.
Uśmiechnęła się z rozczuleniem, ale zaraz potem mina jej spoważniała.
– Kochanie, to bardzo miłe, ale w sobotę planowałam wieczór pod kocem. Mam nowy serial, świeczkę z wanilią i… naprawdę potrzebuję wyciszenia.
– Wyciszenia? Na koncercie też można poczuć emocje, tylko inne – próbowałem tłumaczyć, ale czułem, że przegrywam tę bitwę już w pierwszej minucie.
Usiadła obok mnie, przytuliła się i westchnęła:
– Kiedyś to było fajne. Teraz… teraz wolę ciszę. Zmieniłam się.
Wiedziałem, że się zmieniła. I ja też się zmieniłem. Tyle że w zupełnie inną stronę.
– A może pójdziesz z kimś innym? – zaproponowała.
– Z kimś innym? To miał być wieczór dla nas.
Milczała. A potem wstała, poszła do kuchni i zapaliła świeczkę. Pachniała karmelem i rozczarowaniem. Zostałem sam z dwoma biletami i pytaniem, które coraz częściej brzmiało mi w głowie: kiedy ostatni raz robiliśmy coś razem?
Randka na stacji benzynowej
To miała być randka. Nie jakaś wielka, wystawna – po prostu mała przerwa od codzienności. Zabrałem ją do nowej burgerowni na obrzeżach miasta, podobno mieli tam świetne jedzenie i ciepłą atmosferę. Chciałem spróbować jeszcze raz – zawalczyć o coś więcej niż wspólne siedzenie w ciszy pod kocem.
W drodze zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Wyszła tylko po wodę, ale nie wracała przez dobre dziesięć minut. Gdy w końcu przyszła, w rękach trzymała… świeczkę. Taką małą, zapachową, w metalowej puszce.
– Patrz, znalazłam! Pachnie jak szarlotka i mokre liście. Przecież to znak – powiedziała z rozbawieniem.
– Mieliśmy iść na kolację. Może chociaż dziś bez świeczek?
– Ale to tylko świeczka! Nie zabierze ci przecież randki, prawda?
Zamilkłem. Było mi głupio, że znów robię z tego problem. A jednak robiłem, bo czułem się, jakbym był dodatkiem do jej jesiennego świata, a nie jego częścią. Gdy usiedliśmy przy stoliku, ona wyjęła świeczkę z torebki, postawiła ją obok ketchupu i zapaliła.
– Teraz lepiej, prawda?
Nie odpowiedziałem. Miałem wrażenie, że bez tej świeczki w ogóle nie byłoby między nami rozmowy. Wieczór był poprawny. Jedzenie dobre. Ale kiedy wracaliśmy do domu, myślałem tylko o tym, że na naszej randce najwięcej światła dawała świeczka z Orlenu.
Nie chcę odpuścić
Postanowiłem się nie odzywać. Nie proponować, nie planować, nie zachęcać. Dać jej ten „spokój”, którego tak pragnęła. Przez kolejne dni po pracy siadałem w drugim pokoju, zakładałem słuchawki i oglądałem mecze. Albo wychodziłem do baru z kolegą. Nie mówiłem jej, kiedy wrócę. Ona z kolei wcale o to nie pytała.
Pewnego wieczoru wróciłem do mieszkania, pachniało goździkami i jabłkiem. Siedziała w kuchni, jak zwykle owinięta kocem, z kubkiem parującej herbaty i rozłożoną książką. Zerknęła na mnie tylko na chwilę.
– Hej – powiedziała cicho. – Byłeś gdzieś?
– Tak. Byłem.
Nie zapytała gdzie. Wróciłem do swojego pokoju. Tam, przy komputerze, uderzyło mnie coś banalnego, ale prawdziwego – my już od dawna nie byliśmy ze sobą. Mieszkaliśmy razem, jedliśmy razem, czasem nawet śmialiśmy się razem, ale każdy z nas miał swoje życie. Ona wśród świeczek i kocyków. Ja wśród hałasu i ludzi.
Następnego dnia przygotowała dla mnie niespodziankę – ciepły posiłek, wino, film na wieczór.
– Tylko jeśli chcesz – powiedziała, nie patrząc mi w oczy. – Możemy obejrzeć coś razem. Nie musi być o jesieni.
Usiadłem obok niej i po raz pierwszy od dawna nic nie mówiłem. Po prostu byłem. Bez oczekiwań. Bez planów. I tylko przez chwilę wydawało mi się, że czułem jej dłoń, która lekko dotknęła mojej. Może właśnie na tym polegało to całe odpuszczenie.
Czy można kochać nudę?
Jesień się kończyła. Światełka, które przez ostatnie miesiące oplatały półki, zaczęły gasnąć jedno po drugim. Świeczki powoli się wypalały. Nawet zapach cynamonu przestał być aż tak dominujący. Nie rozmawialiśmy o wielkich zmianach. Nie robiliśmy podsumowań. Ale coś się przesunęło.
W pewien wieczór wróciłem do domu, a w salonie nie paliła się żadna świeczka. Siedziała w ciszy, patrząc przez okno.
– Myślałam, że powinnam dać ci więcej przestrzeni – powiedziała.
– A ja, że powinienem mniej walczyć z tym, co dla ciebie ważne.
Usiedliśmy razem. Bez filmu. Bez herbaty. Bez żadnego planu. I choć to brzmiało banalnie, poczułem, że jesteśmy bliżej siebie niż przez ostatnie miesiące. Nie zmieniła się. Nadal robiła te swoje dyniowe wypieki, kupowała nowe zapachy i potrafiła godzinami przeglądać blogi o jesiennej estetyce. Ja nadal marzyłem o podróżach, hałasie, adrenalince. Ale przestaliśmy próbować siebie nawzajem naprawiać.
Czasem ludzie nie muszą się zmieniać, żeby znów być razem. Czasem wystarczy przestać wymagać, że druga osoba będzie taka jak my. Czy można kochać nudę? Może tak. Może nawet trzeba, jeśli ona ma twarz ukochanej osoby. Może nuda to po prostu czyjś spokój, który warto uszanować. Nadal nie lubię świeczek. Ale nauczyłem się, że czasem zapach wanilii może być równie silny, jak emocje w tłumie pod sceną.
Michał, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Znalazłam paragon od jubilera w kieszeni chłopaka i szykowałam się na pierścionek. Dostałam coś całkiem innego”
- „Małżeństwo z bogatym facetem traktuję jak pracę. Daję z siebie 100%, by żadna kobieta mnie nie zastąpiła”
- „Ojciec dał się omotać młodej żonce. Była gotowa zrobić naprawdę wiele, by dobrać się do jego kasy”

