Reklama

Kiedy braliśmy ślub, wydawało mi się, że złapałem Pana Boga za nogi. Kinga była piękna, pełna życia, a przy tym miała w sobie coś, co sprawiało, że każda chwila z nią była jak z filmu. Śmiała się głośno, planowała przyszłość z taką lekkością, jakby świat był stworzony po to, by jej dogadzać. Ja, człowiek poukładany, ceniący spokój i porządek, byłem oczarowany tym żywiołem. Myślałem: „Ona wprowadzi do mojego życia kolory, których mi brakowało”. I faktycznie – pierwsze tygodnie po ślubie były jak bajka.

Ale niedługo potem zaczęły pojawiać się rzeczy, których wcześniej nie dostrzegałem. Najpierw niepozornie – świeczka o zapachu jabłka i cynamonu. Potem wazon z zasuszonymi liśćmi na stole. Wreszcie dynia – najpierw jedna, później cztery, a w końcu cały parapet zastawiony pomarańczowymi kulami. Wszystko to nadeszło, zanim choćby pomyślałem o jesieni.

– Antek, popatrz, jakie piękne! – zachwycała się Kinga, niosąc do domu kolejną torbę z warzywniaka. – Idealne, żeby wprowadzić trochę klimatu.

– Kochanie… – spojrzałem na blat, na którym stało już pięć innych mini dyni. – Tylko błagam, powiedz, że nie zamienimy mieszkania w targ warzywny.

Roześmiała się i pocałowała mnie w policzek.

Jeszcze zobaczysz, jak to będzie cudownie wyglądało na zdjęciach!

Wtedy wzruszyłem ramionami. Zdjęcia w kocu, wśród kolorowych liści, lampki w słoikach, korzenne ciasteczka – uznałem to za urocze. Ale z czasem ta „uroczość” zaczęła mnie przytłaczać. Bo okazało się, że moja żona nie tylko lubi jesień. Ona w niej żyje. A ja – zamiast w domu – zacząłem czuć się jak rekwizyt w niekończącej się instagramowej sesji.

Wciągała mnie w swoje plany

Pamiętam dokładnie ten wieczór. Wracałem zmęczony po pracy, marzyłem o ciszy i zwykłej kolacji. Otwieram drzwi, a tam – zapach cynamonu, imbiru i czegoś, co przypominało przypaloną dynię. Kinga krzątała się w kuchni, cała roześmiana, ubrana w sweter w liście klonu.

– Antek, idealnie się złożyło! – zawołała od progu. – Właśnie zaczynam nagranie. Zrobimy razem dyniową zupę na nagranie do internetu.

Zdębiałem.

– Jakie nagranie?

– No… filmik. Pokażemy krok po kroku: krojenie, miksowanie, dekorowanie. To będzie hit! – podała mi fartuch w kratkę, jakby to było oczywiste, że się zgadzam.

– Kinga, ja naprawdę nie mam siły. Chcę tylko zjeść i odpocząć.

Ale to przecież chwila! – jęknęła. – Po prostu się uśmiechniesz, powiesz, że jest pyszna i…

– Nie – odparłem ostro, odkładając fartuch na krzesło. – Nie będę się wygłupiał przed telefonem.

Kinga zmrużyła oczy.

– Wygłupiał? To jest moja pasja, Antek. To mnie uszczęśliwia. Czemu zawsze musisz wszystko psuć?

– Pasja? – parsknąłem. – To już nie jest pasja, tylko obsesja. Wchodzę do domu i mam wrażenie, że mieszkam w sklepie z ozdobami. Wszędzie dynie, liście, świeczki… Nie mogę usiąść na kanapie, bo zajmują ją twoje poduszki „w klimacie jesieni”!

– A co w tym złego? – głos jej drżał ze złości. – Że próbuję zrobić coś pięknego? Że dbam o nasz dom, o atmosferę? Ty zawsze musisz być taki… zimny. Zero romantyzmu, zero entuzjazmu.

– Romantyzmu? – uniosłem głos. – Romantyzm to nie wrzucanie naszego życia do internetu. Romantyzm to być ze sobą, a nie grać przed kamerą.

Kinga uderzyła dłonią w blat.

– Wiesz co? Nie poznaję cię. Zakochałeś się we mnie takiej, jaka jestem. A teraz udajesz, że nie wiedziałeś, kim jestem naprawdę.

Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W tle bulgotała dyniowa zupa, a ja miałem wrażenie, że w środku mnie wrze coś znacznie gorszego – frustracja, której już nie potrafiłem schować.

Od dyni robiło mi się już słabo

Kiedy wracałem z pracy kolejnego dnia, już od progu poczułem ten duszący aromat – jabłko z cynamonem, wanilia i coś jeszcze, czego nie potrafiłem nazwać. Wcześniej zapach świec kojarzył mi się z domowym ciepłem. Teraz przywodził na myśl dekoracyjną wystawę, w której ktoś mnie zamknął na siłę.

Zdjąłem buty i rozejrzałem się po salonie. Było gorzej niż wczoraj. Na stoliku – jesienny stroik z żołędzi i liści. Na parapecie – rząd świeczników, każdy inny, każdy w kolorze pomarańczowym. A na ścianie – girlanda z lampek w kształcie mini-dyń.

Usiadłem ciężko w fotelu, a Kinga podniosła wzrok znad telefonu. Oczy błyszczały jej podekscytowaniem.

– Antek, zobacz! – podsunęła mi ekran. – Sto pięćdziesiąt lajków w godzinę! Ludzie kochają nasze dekoracje.

– Nasze? – prychnąłem. – To są twoje dekoracje, Kinga. Ja się czuję, jakbym mieszkał w muzeum jesieni.

Zmarszczyła brwi.

– Dlaczego zawsze musisz umniejszać temu, co robię? To nie są tylko dekoracje. To jest mój świat, mój sposób na szczęście. Robię to także dla ciebie.

– Dla mnie? – spojrzałem na nią ostro. – Czy ktoś w ogóle pyta, czy ja się w tym dobrze czuję? Wracam do domu i nie mam gdzie odłożyć torby, bo wszędzie stoją twoje ozdoby. Siedzę przy stole i czuję się jak gość, a nie gospodarz.

Ty nic nie rozumiesz – odpowiedziała podniesionym głosem. – Ja w to wkładam serce. Każda dynia, każda świeczka to część mnie. Chcesz, żebym z tego zrezygnowała?

– Nie chcę, żebyś rezygnowała. Chcę, żebyś miała trochę umiaru. Żeby nasz dom był domem, a nie scenografią pod Instagram.

– Ty zawsze wszystko komplikujesz – westchnęła, odwracając się z powrotem do telefonu. – Gdybyś trochę się zaangażował, to byś zobaczył, że to może być piękne.

Patrzyłem na nią, na jej palce stukające w ekran. W tamtej chwili dotarło do mnie coś bolesnego – że Kinga bardziej potrzebuje kolejnych lajków niż mojej obecności.

Znienawidziłem jesień

Niedzielne popołudnie. Wyszedłem na balkon, żeby odetchnąć świeżym powietrzem, bo w salonie pachniało jak w fabryce przypraw. Kinga wbiegła do pokoju z szerokim uśmiechem, trzymając w rękach kolorowy szal.

– Antek! Mam genialny pomysł. Pójdziemy do parku, tam teraz liście są takie piękne. Zrobimy sesję zdjęciową, ty w tym swetrze, ja w szalu, będziemy wyglądać obłędnie.

– Kinga… – westchnąłem. – Naprawdę nie mam na to ochoty.

– Ale to tylko godzinka! – zaczęła się przymilać. – Zrozum, to dla mnie ważne. Małżeństwo to wsparcie, prawda?

Zacisnąłem pięści.

– Wsparcie? To, co robimy, to już nie jest wsparcie, tylko teatr. Ja nie chcę być twoim rekwizytem.

– Rekwizyt? – oczy jej zaszkliły się łzami. – Naprawdę tak o mnie myślisz?

– Nie o tobie – uniosłem głos – tylko o tym, co robisz z naszym życiem! Kinga, ja już nienawidzę jesieni! Nienawidzę tych dyni, świeczek, liści! Nienawidzę wracać do domu i czuć, że to już nie jest mój dom, tylko twoje studio!

W jej oczach pojawiło się niedowierzanie.

– To znaczy… że nie możesz żyć z kobietą, która kocha jesień?

Złapałem się za głowę.

– Ja nie wiem, czy mogę żyć z kobietą, która nie widzi nic poza jesienią.

Przez moment stała bez ruchu, jakby ktoś ją spoliczkował. Potem odwróciła się gwałtownie i wybiegła do sypialni, trzaskając drzwiami.

A ja zostałem sam, z sercem tłukącym się w piersi i wrażeniem, że właśnie powiedziałem coś, czego już nie da się cofnąć.

Nie umiałem znaleźć kompromisu

Drzwi od sypialni zatrzasnęły się z hukiem, a w mieszkaniu zapadła cisza, przerywana jedynie tykaniem zegara i intensywnym zapachem cynamonowej świecy. Usiadłem na kanapie, ale już po chwili wstałem. Nie mogłem oddychać. Musiałem wyjść.

Zsunąłem kurtkę z wieszaka i wyszedłem na chłodne, jesienne powietrze. Spacerowałem bez celu, mijając ludzi z papierowymi kubkami kawy, pary robiące sobie zdjęcia w liściach. Każdy kadr przypominał mi Kingę. Miałem wrażenie, że cała ta jesień mnie prześladuje.

„Może to ja przesadzam?” – pomyślałem. – „Może to normalne, że ona ma swoją pasję? Że mnie irytują świeczki, to nie znaczy, że to powód do kłótni…”. Ale zaraz potem przypomniałem sobie jej łzy i to, jak spytała, czy nie mogę żyć z kobietą, która kocha jesień. To nie była już zwykła pasja. To było coś, co zaczęło nas rozdzielać.

Usiadłem na ławce w parku. Dookoła ludzie robili dokładnie to, czego Kinga chciała ode mnie – pozowali, uśmiechali się sztucznie, podrzucali liście do zdjęć. Ja czułem się jak intruz w ich świecie.

Telefon zawibrował w kieszeni. Wiadomość od Kingi.

„Tak wygląda szczęście. Dlaczego nie możesz tego zrozumieć?” – napisała. Do wiadomości dołączyła zdjęcie: jej twarz wśród złotych liści, szeroki uśmiech, oczy błyszczące od łez albo od światła. Nie umiałem powiedzieć.

Zawahałem się chwilę, po czym zadzwoniłem. Odebrała po pierwszym sygnale.

– Kinga… – zacząłem niepewnie. – Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało.

– Ale tak właśnie brzmiało – odparła chłodno. – Jakbyś nie mógł żyć ze mną.

– Nie, ja… – wziąłem głęboki oddech. – Ja chcę żyć z tobą. Tylko czuję się obcy w naszym mieszkaniu. Jakbym był tłem dla twojej jesieni.

– A ja czuję, że mnie nie akceptujesz – jej głos zadrżał. – To część mnie, Antek. Bez tego nie jestem sobą.

Zamilkliśmy oboje. Ja wpatrzony w chodnik pod nogami, ona gdzieś tam, po drugiej stronie słuchawki, zamknięta w swoim świecie. I w tej ciszy poczułem, jak rośnie między nami przepaść.

Miała ważny powód

Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Na środku parowała herbata w kubkach z motywem liści klonu – oczywiście wybrane przez Kingę. Cisza między nami była gęsta, aż w końcu ona odezwała się pierwsza.

– Antek, musisz to wreszcie zrozumieć – zaczęła cicho, ale stanowczo. – Jesień to nie tylko ozdoby. To dla mnie coś znacznie głębszego.

Patrzyłem na nią uważnie.

– Co masz na myśli?

Westchnęła, odgarniając włosy z twarzy.

– Kiedy byłam dzieckiem, jesień była jedynym czasem, kiedy czułam się bezpieczna. Moi rodzice ciągle się kłócili, w domu panował chaos. Ale jesienią… wszystko zwalniało. Mama piekła szarlotki, paliły się świece, na dworze było szaro, a w środku ciepło. To był mój azyl. I dlatego teraz próbuję stworzyć go dla nas.

Zatkało mnie. Nie spodziewałem się takiej szczerości.

– Rozumiem, że to dla ciebie ważne – odpowiedziałem powoli. – Ale czy rozumiesz, że ja czuję się w tym wszystkim jak statysta? Że nie mam już swojego miejsca?

– Bo nie chcesz się zaangażować – odparła natychmiast. – Wystarczyło, żebyś raz poszedł ze mną do parku, raz wziął udział w sesji. Ale ty zawsze się wycofujesz.

– Bo ja nie chcę udawać kogoś, kim nie jestem – podniosłem głos. – Nie potrafię cieszyć się dyniami, kiedy duszę się w ich zapachu. Nie mogę siedzieć wśród twoich dekoracji i udawać, że to mój dom.

Kinga spuściła wzrok.

– No to co chcesz zrobić? Żebym to wszystko wyrzuciła? Żebym przestała być sobą?

– Nie – odpowiedziałem, czując narastającą bezsilność. – Chcę, żebyśmy znaleźli równowagę. Ale chyba… chyba żadne z nas nie potrafi ustąpić.

Jej oczy zaszkliły się łzami.

– To co dalej, Antek? Kochamy się, ale nie umiemy być razem w tym, co dla nas ważne.

Siedzieliśmy tak długo, wpatrzeni w siebie i jednocześnie coraz bardziej od siebie oddaleni.

Nie wiem, ile wytrzymam

Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Kinga leżała obok mnie, wtulona w poduszkę, a wokół unosił się zapach dyniowej świecy, którą zapaliła tuż przed snem. Patrzyłem w ciemny sufit i czułem, że coś w nas pękło – i że nie wiem, czy da się to posklejać.

Kiedy się żeniłem, nie przypuszczałem, że pora roku może rozbić małżeństwo. Ale z każdym dniem odkrywam, że to nie chodzi tylko o dynie, świeczki czy dekoracje. To chodzi o to, że moja żona żyje w świecie, w którym ja czuję się obcy. Ona marzy o kolejnym zdjęciu w liściach, a ja marzę o zwyczajnym wieczorze bez inscenizacji.

Usiadłem w salonie, patrząc na rzędy dyni, lampki i ozdoby. Dla niej – symbol szczęścia. Dla mnie – mur, który coraz bardziej mnie od niej oddziela.

Może jestem zbyt racjonalny, zbyt minimalistyczny. Może nie umiem wejść w jej świat i dlatego odpycham to, co dla niej najważniejsze. Ale wiem jedno – miłość nie powinna sprawiać, że czuję się jak intruz we własnym domu.

Kinga spała spokojnie, otoczona tym wszystkim, co ją uszczęśliwia. A ja siedziałem w ciemności, z ciężarem w sercu i myślą, że jeśli nic się nie zmieni, nasza miłość nie przetrwa tej próby. Próby jesieni.

Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam. I nie wiem, czy ona kiedykolwiek zrozumie, że ja nie zakochałem się w jesieni. Zakochałem się w niej. Ale jeśli te dwie rzeczy są nierozdzielne… to może już dawno przegrałem.

Antoni, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama