„Moja żona od lat nie okazuje mi czułości. Nie zostawiła mnie jeszcze tylko dlatego, bo jestem jej bankomatem”
„Nie wiedziałem, co jeszcze mogę zrobić. I nie byłem już pewien, czy w ogóle warto. Czy można coś odbudować, kiedy jedno z nas już dawno wyszło emocjonalnie z tego związku, tylko ciało jeszcze kręci się po kuchni”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Kiedy z męża stałem się dodatkiem do portfela, który noszę. Zawsze byłem przekonany, że małżeństwo to coś więcej niż wspólne nazwisko i konto. Że chodzi w tym o bliskość, zaufanie, czułość. Ale z czasem coraz rzadziej czułem cokolwiek ze strony mojej żony. Żadnych drobnych gestów, uśmiechów, pocałunków. Z czasem zniknęły też słowa, aż została tylko rutyna. Zauważyłem, że jedyne, co jeszcze ją interesuje, to stan naszego konta. A ja… przestałem już mieć nadzieję, że kiedykolwiek znowu będzie między nami cokolwiek więcej.
Portfel zamiast pocałunku
– Masz dzisiaj zjazd? – zapytała, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu.
– Nie, będę pracował z domu – odpowiedziałem, nalewając sobie kawy. – Mam trochę zaległości w dokumentacji.
– To super, mógłbyś też ogarnąć rachunki za prąd i wodę. I przelejesz coś na moje konto? Chciałam iść do fryzjera.
Nie spojrzała nawet na mnie. Tylko wyciągnęła kartę z portfela i nią pomachała. Nawet „dziękuję” nie padło. Wyszedłem na taras, z kubkiem w ręku. Było chłodno, ale potrzebowałem oddechu.
Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz mnie przytuliła. Tak zwyczajnie – bez okazji, bez żadnego „bo czegoś chce”. Niby wszystko działało – rachunki płacone, lodówka pełna, dzieci ubrane i wykształcone. Ale między nami było pusto. Jakby ktoś wyciął z naszego życia miłość i zostawił tylko współlokatorstwo z opcją debetową.
Przez lata sądziłem, że może to chwilowe. Że zmęczenie, dzieci, praca. Ale dzieci dorosły, a my dalej jesteśmy jak cienie, które tylko mijają się w jednym domu. Nigdy się nie kłócimy – bo i po co? Żeby coś się działo, trzeba by najpierw coś jeszcze czuć. A ja już chyba nawet nie byłem w stanie powiedzieć, czy ją kocham. Nie czekałem na jej powrót z pracy, nie budziłem się obok niej z radością. Była. Po prostu była. A ja... byłem jej bankomatem.
Nie pytam, tylko płacę
– Musimy pomyśleć o wakacjach – rzuciła któregoś dnia, nie przerywając scrollowania Instagrama. – Dzieciaki już coś planują, a ja też chciałabym gdzieś polecieć. Może Majorka?
– A możemy najpierw pogadać o budżecie? – zapytałem ostrożnie.
– Co tu gadać? Przecież masz premię za ten projekt, nie? No i mamy jeszcze limit na karcie, więc spokojnie się zmieścimy. Nie marudź, jak zwykle.
Znowu. Żadnego „a jak się czujesz”, żadnego „chciałbyś tam pojechać?”. Po prostu założyła, że zapłacę. Jakbym był chodzącą kartą kredytową. Z kieszenią, nie z sercem. Bywały dni, że próbowałem się wycofać z tej roli. Zapytać: „A może spędzimy ten czas razem, bez kosztownych wypadów, po prostu w domku, jak kiedyś?”. Ale jej mina wtedy mówiła wszystko. Zniecierpliwienie. Zawód. Jakbym właśnie jej odebrał coś, co jej się należy. I ja... ulegałem.
Przelewałem pieniądze, robiłem rezerwacje, odhaczałem listy zakupów. A potem zostawałem sam w domu, kiedy ona leciała z dziećmi na drugi koniec Europy, „żeby odpocząć”. Mnie odpoczynek się nie należał. Mnie przypadła rola sponsora tego przedsięwzięcia. Próbowałem kiedyś o tym porozmawiać. Powiedziałem jej, że chciałbym czuć się potrzebny jako mężczyzna, nie tylko jako źródło pieniędzy.
– Przesadzasz. Jakbyś miał mniej, też bym z tobą była – rzuciła bez emocji.
Ale ja już wiedziałem, że to nieprawda. Wiedziałem to po jej spojrzeniach. Po milczeniu. Po braku czułości.
Tylko kredyt nas łączy
Najtrudniejsze są wieczory. Gdy dzieci śpią, w domu zapada cisza. Taka ciężka, pełna niedopowiedzeń. Siedzimy naprzeciwko siebie przy stole. Ona przegląda oferty sklepów albo czyta coś na ekranie, a ja udaję, że mnie to nie rani. Że nie widzę, jak bardzo się od siebie oddaliliśmy.
– Wysłałeś ten przelew na ratę kredytu? – zapytała któregoś wieczoru, nie podnosząc wzroku.
– Tak. Już wczoraj.
– Aha. No to dobrze – odpowiedziała, jak księgowa, która właśnie zamknęła arkusz Excela.
Chciałem wtedy coś powiedzieć. O tym, że nie gadaliśmy razem od tygodni. Że śpię odwrócony plecami, bo jej chłód czuć nawet pod kołdrą. Ale tylko kiwnąłem głową. Bo co miałem powiedzieć? Że tęsknię za czymś, co już dawno nie istnieje? Za jej śmiechem, który kiedyś rozbrzmiewał po całym domu? Za jej dłońmi, które same z siebie sięgały po moje?
W pewnym momencie zorientowałem się, że nie pamiętam, kiedy się ostatnio całowaliśmy. Tak naprawdę. Z uczuciem. A nie w przelocie, jak znajomi. Kiedyś lubiliśmy wieczory. Czasem graliśmy w coś, czasem oglądaliśmy film. Potrafiliśmy godzinami rozmawiać. Teraz dzielą nas nie tylko tematy, ale i świat. Ja jestem z kredytem i zmęczeniem, ona z katalogami, promocjami, i planowaniem kolejnych wyjazdów.
Najgorsze, że nikt z nas nie robi awantur. Nie ma zdrady, nie ma kłótni. Tylko martwa cisza. I życie, w którym każde gra solo. Zawieszeni między kolejną ratą a kolejnym milczeniem.
Kiedy gaśnie światło
Pamiętam, jak kiedyś zgasiłem światło w sypialni i położyłem się obok niej. Chciałem się przytulić, tak po prostu. Bez podtekstów. Chciałem poczuć, że jeszcze jesteśmy blisko. Że jeszcze jest coś, co nas łączy poza kontem wspólnym w banku.
– Co ty robisz? – szepnęła, jakby to, że chcę się do niej zbliżyć, było dziwne.
– Tylko się przytulę. Tak dawno...
– Jestem zmęczona – przerwała mi. – Rano muszę wstać wcześniej, mam klientkę o ósmej.
Odwróciła się plecami. Nawet nie poczekała na moją odpowiedź. Zostałem z wyciągniętą ręką, z zawstydzeniem. Leżałem tak, patrząc w ciemność i czułem, że między nami już nie ma żadnego ciepła. Nawet cienia pożądania. Jakbyśmy zapomnieli, że kiedyś byliśmy parą, która nie potrafiła bez siebie wytrzymać dnia.
Zgasło światło, a wraz z nim zgasło coś więcej. Może to był ten moment, kiedy przestałem walczyć. Przestałem próbować. Bo ile można pukać do zamkniętych drzwi? Rano wstała jak gdyby nigdy nic. Wypiła kawę, przelotnie rzuciła „miłego dnia” i wyszła. A ja zostałem. Sam. W pustym mieszkaniu, które było pełne mebli, sprzętów i rachunków – ale bez emocji. Bez dotyku, bez spojrzenia, bez miłości.
Nie wiedziałem, co jeszcze mogę zrobić. I nie byłem już pewien, czy w ogóle warto. Czy można coś odbudować, kiedy jedno z nas już dawno wyszło emocjonalnie z tego związku, tylko ciało jeszcze kręci się po kuchni.
Rachunek sumienia
Zacząłem zadawać sobie pytania, których unikałem przez lata. Czy to wszystko moja wina? Czy zabiła nas rutyna? A może to ja przestałem się starać pierwszy, a ona po prostu przestała odpowiadać na gesty, których już nie robiłem? Ale przypominałem sobie, jak długo jeszcze próbowałem. Kwiaty na rocznicę, kolacja w jej ulubionej restauracji, bilet do teatru, którego nigdy nie wykorzystaliśmy, bo „nie miała nastroju”. A potem już nie proponowałem nic. Bo bałem się kolejnego „nie teraz”, „nie dziś”, „jestem zmęczona”.
Zrobiłem sobie kawę i usiadłem przy stole z kartką. Wypisałem na niej dwie kolumny: „Co mamy” i „Czego nie mamy”. Po lewej stronie: dom, samochód, stabilność, zdrowie dzieci. Po prawej: miłość, bliskość, dotyk, rozmowy, seks, uśmiech. Patrzyłem na tę kartkę, jakby miała mi podpowiedzieć, co dalej. Ale nic nie mówiła. Tylko potwierdzała, że emocjonalnie jesteśmy bankrutami. I że nasze małżeństwo utrzymuje się tylko dzięki temu, że ja nie odmawiam przelewu.
Przypomniałem sobie rozmowę sprzed tygodnia:
– Przedłużyłam kartę kredytową, będziesz musiał tylko podpisać wniosek.
– A możemy najpierw porozmawiać o tym, czy w ogóle powinniśmy jeszcze razem być?
– Teraz? Naprawdę? W pracy mam sajgon, a ty zaczynasz filozoficzne rozkminy?
To był moment, w którym zrozumiałem, że ona nie chce nic zmieniać. Bo dla niej jest dobrze tak, jak jest. Stały dochód, wygoda, brak pytań. A ja... byłem tylko elementem tej układanki.
Cena, którą zapłaciłem
Zdarzało się, że łapałem się na patrzeniu w lustro i pytaniu: „A ty, kim właściwie jesteś?”. Mężem? Ojcem? Sponsorowanym milczącym współlokatorem? A może facetem, który bał się odejść, bo myślał, że nie zasługuje na nic więcej? Nie odszedłem. Jeszcze nie. Ale przestałem milczeć.
– Chciałbym, żebyśmy poszli na terapię – powiedziałem pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy przy kolacji w ciszy.
Spojrzała na mnie z irytacją.
– Co ci znowu nie pasuje?
– Nie pasuje mi to, że nie jestem już twoim mężem, tylko twoim bankiem. Że od lat nie słyszałem od ciebie nic ciepłego. Że nawet nie próbujesz mnie dotknąć. Że nie ma między nami nic poza pieniędzmi. I że chyba tylko dlatego wciąż tu jesteś.
Milczała długo. Zbyt długo. W końcu tylko wzruszyła ramionami i wstała od stołu.
– Muszę się przespać, boli mnie głowa.
A ja wiedziałem już wszystko. Ona nie chce zmian. Bo one wymagają wysiłku. A skoro ja wciąż płacę, to po co cokolwiek naprawiać? Tylko że ja już nie chcę być częścią układu bez uczuć. Wolę samotność niż życie w związku bez życia. I tak postanowiłem – daję sobie czas do końca roku. Potem podejmę decyzję. Czy odejść? A może... czy w ogóle jest jeszcze sens walczyć? Może to ja muszę przestać płacić, żeby zrozumieć, kto zostaje, a kto tylko brał.
Mirosław, 46 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Szwagierka jest jak kontroler jakości i tylko mnie krytykuje. Choć się staram, zrobili ze mnie w czarną owcę”
- „Teściowa obraziła się, gdy wybraliśmy imię dla córki. Stwierdziła, że nie szanujemy tradycji, a w głowie nam fanaberie”
- „Byłam pewna, że w spadku po matce otrzymam mieszkanie. Nie wiedziałam, że nasz sąsiad od dawna miał na nie chrapkę”

