„Moja żona nie może żyć bez telefonu. Zrobiła z niego centrum wszechświata, a my z córką nie istniejemy”
„Nie oderwała wzroku od ekranu. Przewijała coś kciukiem i lekko marszczyła brwi, jakby świat, który oglądała, był ważniejszy niż my przy stole. Zosia siedziała obok mnie i bez słowa mieszała widelcem ziemniaki na talerzu”.

- Redakcja
Nie wiem nawet, w którym momencie Marta zniknęła. Może już wtedy, gdy zainstalowała TikToka, bo koleżanka jej poleciła. Albo nawet wcześniej, kiedy jeszcze karmiła Zosię i przewijała Facebooka jedną ręką, drugą machając smoczkiem. Wtedy wydawało mi się to całkiem normalne – młoda matka, oderwana od świata, łaknęła przecież kontaktu z ludźmi. Tylko że teraz nasza córka kończy sześć lat, a Marta nadal patrzy bardziej w ekran niż na nas.
Nie jestem z tych, co robią awantury. Nigdy nie byłem. Raczej stoję z boku i patrzę. Czasem próbuję coś powiedzieć, coś zasugerować. Ale jeśli nie zostaniesz wysłuchany kilka razy, z czasem po prostu przestajesz mówić.
Zosia jest cudowna. Rozgadana, wesoła, ma głowę pełną opowieści o wróżkach, kotkach i szkole. Kiedy mówi coś do Marty, Marta tylko przytakuje, nie odrywając wzroku od ekranu.
— Mamo, patrz, narysowałam ciebie z księżycową koroną! — woła Zosia.
— Super, kochanie — odpowiada Marta, nawet nie spoglądając.
Zosia odkłada rysunek, a ja wbijam wzrok w talerz i czuję się jak cień. Jestem, ale jakby mnie nie było.
Wieczory też wyglądają podobnie. Ja zmywam po kolacji, Marta siedzi na kanapie z telefonem. Czasem nawet się uśmiecha — nie do mnie, do ekranu.
Próbuję się nie złościć, bo przecież to tylko telefon. Ale kiedy wieczorem zasypiamy i znowu widzę jej twarz oświetloną niebieskim światłem z ekranu, czuję się, jakby jakaś niewidzialna szyba oddzielała nas od siebie. Nie chcę robić scen, nie od tego przecież jestem. Ale to wszystko zaczyna mnie przygniatać.
Zagotowało się we mnie
— Marta, możesz odłożyć telefon chociaż na czas obiadu? — zapytałem spokojnie, jakbym prosił o podanie soli. Wiedziałem, że nie usłyszy, ale musiałem spróbować.
Nie oderwała wzroku od ekranu. Przewijała coś kciukiem i lekko marszczyła brwi, jakby świat, który oglądała, był ważniejszy niż my przy stole. Zosia siedziała obok mnie i bez słowa mieszała widelcem ziemniaki na talerzu.
— Marta, słyszysz mnie? — powtórzyłem już głośniej.
Dopiero wtedy uniosła głowę, jakby nagle przypomniała sobie, że jest w kuchni z rodziną.
— O co ci chodzi? — rzuciła.
— Czy naprawdę musisz to przeglądać teraz? — spytałem z wyrzutem. — Nawet Zosia już się poddała.
Marta westchnęła, jakby męczył ją nie telefon, tylko moja obecność.
— Przesadzasz — stwierdziła. — To tylko chwila. Sprawdzam coś ważnego.
— Mamo, mówiłam już trzy razy, że chcę ci coś pokazać… — szepnęła Zosia tak cicho, że ledwo ją usłyszałem.
Spojrzałem na nią. Siedziała skulona, z opadniętymi ramionami, a w oczach miała coś, co zabolało mnie bardziej niż jakiekolwiek słowa. Patrzyła na Martę z nadzieją, której nie powinna już mieć. Marta jednak znowu wróciła do ekranu.
Zagotowało się we mnie. Nie krzyczałem, nigdy tego nie robiłem. Czułem jednak narastające napięcie, które już przestawałem umieć w sobie tłumić. Patrzyłem, jak obok mnie siedzą dwie najważniejsze osoby w moim życiu. Jedna z nich próbowała się przebić przez mur obojętności, druga go właśnie wznosiła, cegła po cegle, nie zauważając, że ktoś po drugiej stronie właśnie się wycofuje.
Mój głos już nie miał znaczenia. Moje spojrzenia były niewidzialne. I nagle zrozumiałem, że nie wiem, jak rozmawiać z kimś, kto codziennie wybiera coś innego zamiast mnie.
Zjadłem resztę obiadu w ciszy. Marta nie zauważyła, że Zosia niczego nie tknęła. Nie zapytała dlaczego. Wysłała jakieś zdjęcie i się uśmiechnęła, do nikogo przy tym nie mówiąc. A ja wciąż siedziałem przy stole i udawałem, że to wszystko jest normalne.
Zamarła na środku pokoju
Wieczorem znowu siedziała na kanapie. Zosia układała puzzle na dywanie, ja przyniosłem herbatę. Postawiłem kubek przed Martą, a ona tylko kiwnęła głową, nie odrywając wzroku od ekranu. Usiadłem obok i przez chwilę obserwowałem, jak ściska telefon obiema dłońmi, jakby mógł jej uciec. Zosia spojrzała na mnie znad kawałków obrazka, westchnęła i wróciła do układania.
— Marta, chciałbym z tobą porozmawiać — zacząłem, próbując mówić spokojnie.
— Teraz? — jęknęła.
— Tak, teraz — potwierdziłem.
Nie odpowiedziała, ale po kilku sekundach opuściła telefon na kolana. Popatrzyła na mnie jak ktoś, kogo wyrwano z drzemki.
— Zosia już nawet nie próbuje z tobą rozmawiać — powiedziałem. — Czy tego właśnie chcesz?
Zmrużyła oczy, jakby nie wierzyła, że to usłyszała.
– Nie dramatyzuj — burknęła. — Masz mnie dość, to powiedz wprost, a nie obwiniaj o wszystko telefonu.
— Nie obwiniam cię o wszystko — zaoponowałem. — Ale nie widzisz, co się dzieje? Przecież ty nawet nie patrzysz, kiedy ona do ciebie mówi.
— A ty niby patrzysz? — prychnęła.
Wstała i zaczęła chodzić po pokoju, trzymając telefon w dłoni jak tarczę.
— Ciągle mnie oceniasz — mówiła dalej. — Może jestem zmęczona? Może chcę po prostu chwili dla siebie?
— Codziennie masz chwilę dla siebie — odparłem. — Godzinami. Tylko nie zauważasz, że my jesteśmy tuż obok. Chociaż nie wiem, czy jeszcze jesteśmy.
Zamarła na środku pokoju. Przez moment myślałem, że coś odpowie. Ale tylko odwróciła się i wyszła do sypialni, trzaskając drzwiami.
Zosia nawet nie podniosła wzroku. Przywykła. Zostałem sam w tym salonie, w którym kiedyś potrafiliśmy śmiać się do łez przy głupich filmach. Teraz czułem się, jakbym siedział w obcym mieszkaniu. Cisza była głośniejsza niż jakikolwiek krzyk. Spojrzałem na Zosię, na jej drobne palce układające kawałki niebieskiego nieba. Myślałem o tym, jak bardzo się staram, jak bardzo próbuję nie robić scen, nie podnosić głosu, być wyrozumiały. Tylko że wyrozumiałość nie działa, kiedy druga strona przestaje cię słyszeć.
W tej chwili czułem się, jakbyśmy byli na dwóch różnych brzegach. A między nami płynęła rzeka, którą Marta nazywała „chwilą dla siebie”.
Patrzyliśmy za nią w ciszy
To była niedziela. Marta obudziła się pierwsza, co samo w sobie było już nietypowe. Zwykle to ja robiłem kawę, ścieląc łóżko jedną ręką, drugą wyciągając z plecaka Zosi zeszyt z zadaniem domowym. Tym razem usłyszałem nerwowe kroki w przedpokoju, a potem szelest ładowarki i ciche przekleństwo pod nosem. Wyszedłem z sypialni, jeszcze zaspany.
Stała przy gniazdku z wyciągniętym kablem w ręce, z telefonem, który trzymała dziwnie sztywno.
— Nie działa — oświadczyła z czymś na granicy lęku. — Po prostu zgasł. Cały dzień będzie do niczego — rzuciła w przestrzeń.
Oparłem się o framugę drzwi.
— Może to znak? — podsunąłem.
Spojrzała na mnie z wyrzutem.
— Śmieszne — mruknęła.
Po śniadaniu kręciła się po domu jak ktoś, kto zapomniał, jak się chodzi. Siadała, wstawała, zaglądała do torebki, do kieszeni, do szuflady. Jakby telefon miał się nagle cudownie pojawić, działający, z powiadomieniami, które zatęskniły za jej kciukiem. Ale się nie pojawił.
Zosia rysowała przy stole. Od czasu do czasu podnosiła wzrok na Martę, ale się nie odzywała. Ja układałem pranie, kiedy usłyszałem ich śmiech. Wróciłem do kuchni.
Zosia siedziała na blacie, a Marta podawała jej miski z mąką i jajkami. Piekły ciasto. Bez żadnego planu, bez przepisu. Marta miała na policzku plamkę czekolady, Zosia była cała obsypana mąką. Mieszały, przelewały, próbowały i znowu się śmiały. Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz widziałem je tak razem. Bez słów, bez telefonu — tylko one.
— Tata, chcesz polizać łyżkę? — zawołała Zosia i wyciągnęła ją w moją stronę.
Uśmiechnąłem się i podszedłem. Marta spojrzała na mnie przez ramię. Ten jeden raz bez złości i zmęczenia. Zwyczajnie, ciepło.
Upiekły coś, co ledwo dało się pokroić, ale zjedliśmy to wspólnie, popijając kakao. Zosia zasnęła wcześnie. Marta siedziała przy jej łóżku, czytając książkę, którą zwykle tylko Zosia brała do ręki. Ja obserwowałem to wszystko z przedpokoju, nie chcąc przeszkadzać.
Wieczorem usiadła obok mnie na kanapie. Telewizor był wyłączony. Milczeliśmy chwilę, a potem Zosia wybiegła z pokoju w piżamie.
— Mamo, fajnie było dzisiaj. Jak kiedyś! — zawołała.
Patrzyliśmy za nią w ciszy. Marta nie odpowiedziała, ale jej oczy zrobiły się mokre. Zgasiła lampkę i przytuliła się do mnie tak, jak dawniej. Bez słowa.
Telefon nadal milczał
Poniedziałek zaczął się zwyczajnie: budzik, szybkie śniadanie, Zosia z zaspanym spojrzeniem szukająca kapci. Marta wstała razem z nami. Zrobiła kanapki, podała Zosi czapkę i zapytała, czy może ją dziś odprowadzić. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio padło takie pytanie.
Z kuchni docierał zapach świeżo parzonej kawy, a ja patrzyłem, jak moje dziewczyny wychodzą z domu razem, rozmawiając i śmiejąc się w windzie. Kiedy wróciły, Zosia biegła pierwsza i wrzeszczała, że śnieg pachnie jak wata cukrowa. Marta niosła jej rękawiczki, ale wyglądała, jakby wcale nie była zmęczona.
Tego dnia telefon nadal milczał. Leżał na szafce w przedpokoju jak porzucona zabawka. Nikt po niego nie sięgał. Marta i Zosia razem rysowały przy stole. Później sortowały ubrania z szafy, układały w kostkę stare swetry i podśpiewywały pod nosem refreny z bajek. Wieczorem wspólnie zrobiły kolację, a potem usiedliśmy przy stole. Tak po prostu, wszyscy troje.
— Nie pamiętam, kiedy ostatnio było tak… spokojnie — powiedziałem, nie patrząc na nikogo, w obawie, że ta chwila zniknie, jeśli nazwę ją głośno.
— Ja też. I wiesz co? Chyba nawet nie tęsknię za tym ekranem — odpowiedziała Marta i spojrzała na mnie bez pośpiechu.
Kolejnego dnia nic się nie zmieniło. Znowu byliśmy razem. Po prostu. Zosia przynosiła z przedszkola rysunki, które Marta wieszała na lodówce. Rozmawialiśmy o zakupach, o tym, co obejrzymy wieczorem, i o tym, że może w sobotę pójdziemy na spacer. Nic wielkiego, a jednak wszystko było inne.
Telefon leżał tam, gdzie go zostawiła. W końcu, trzeciego dnia, powiedziała, że musi oddać go do naprawy. Zawiozłem go po pracy do serwisu, ale kiedy wróciłem, nie pytała, co powiedzieli. Nie rzuciła się na pudełko, nie włączała go od razu. Położyła na półce i poszła szykować kolację.
I tak minął kolejny wieczór, spokojny, cichy, pełen rozmów. Bez dźwięków powiadomień, bez świecących ekranów. Tylko my, nasze głosy i słowa, które wcześniej odbijały się od ciszy jak od ściany.
Nie był już centrum świata
Od tamtej niedzieli minęło kilka dni. Telefon leżał na półce, ładowarka kurzyła się w szufladzie. Marta nie zaglądała do niego przy śniadaniu ani wieczorem. Zosia przynosiła z przedszkola opowieści o kolegach, a my słuchaliśmy ich wspólnie, z herbatą w rękach.
Wieczorami Marta siadała na kanapie bez telefonu. Czytała książkę, czasem po prostu patrzyła przez okno. Gdy rozmawialiśmy, naprawdę słuchała, odpowiadała, śmiała się. Czasami dotykała mojej dłoni, jak dawniej.
— Nie wiedziałam, jak bardzo was zaniedbałam — powiedziała pewnego wieczoru, odkładając talerze do zlewu.
— A ja nie wiedziałem, jak bardzo za tobą tęskniłem, mimo że byłaś obok — odpowiedziałem bez patosu, cicho, bo tylko tak można było powiedzieć coś ważnego.
Telefon wrócił, ale nie na dobre. Marta zaczęła sama ustalać granice. Odkładała go, gdy Zosia mówiła. Wyłączała dźwięki. Nie był już centrum świata. Przestał być też trzecim domownikiem.
Kamil, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż wymyślił sobie, że zbudujemy wspólny dom. Jak mam zaufać facetowi, który myli wiertarkę z lutownicą?”
- „Matka oszukiwała mnie przez całe życie. Musiała stanąć twarzą w twarz ze śmiercią, żeby wyjawić mi prawdę”
- „Miałam dość wiecznie leniwego faceta i dałam mu ultimatum na miesiąc. Już po 2 tygodniach śmieci wyniosły się same”

