„Moja żona chodziła jak w zegarku i myślałem, że mamy układ idealny. Do czasu, aż zamieniła się miejscami ze szwagierką”
„Nie rozumiałem. I nawet nie próbowałem. Zrobiła się dziwna, no to pomyślałem, że może potrzebujemy trochę dystansu. Wziąłem torbę i pojechałem z chłopakami nad jezioro. Jak mężczyzna potrzebuje spokoju, to musi się zdystansować, prawda?”.

Nie jestem złym facetem. Serio. Mam robotę, nie chleję, dzieci mają co jeść, a dom stoi. Nie zdradzałem Izy. To się przecież liczy, prawda? Tak sobie tłumaczyłem. Dopóki ona nie robiła dramy, wszystko się jakoś kręciło.
Tylko że ostatnio częściej miała minę, jakby połknęła cytrynę. O wszystko się czepiała. A to że wiecznie siedzę z nosem w telefonie, a to że nie słucham, jak coś mówi. Jakbyśmy byli jakąś parą z terapii w kiepskim serialu.
– Damian, ty naprawdę nic nie widzisz? – zapytała wtedy, tamtego wieczoru, opierając się rękoma o blat. Trzymała się kurczowo, jakby miała się rozpaść.
– O co ci znowu chodzi? – jęknąłem, zdejmując buty. – Dzieci w domu, tylko obiad do ugotowania, ja w pracy. Co ci znów nie pasuje?
– Ja nie pasuję. Do tego życia. Do ciebie – powiedziała cicho. – Ale już się poprawiam. Na dobre.
Nie rozumiałem. I nawet nie próbowałem. Zrobiła się dziwna, no to pomyślałem, że może potrzebujemy trochę dystansu. Wziąłem torbę i pojechałem z chłopakami nad jezioro. Jak mężczyzna potrzebuje spokoju, to musi się zdystansować, prawda?
– Ty masz chociaż ogarniętą babę – powiedział Arek przy piwie. – Moja to była katastrofa.
– Iza czasem przesadza, ale jak się ją ustawi, to działa – odpowiedziałem. I naprawdę w to wierzyłem.
Nie miałem pojęcia, że właśnie wtedy zaczęło się wszystko kończyć.
To nie była moja żona
Wróciłem w niedzielę wieczorem. Zmęczony, ale w dobrym nastroju. Pomyślałem, że może ten mój wyjazd wreszcie dał Izie do myślenia. Że zatęskniła, ochłonęła, może przypomniała sobie, że kiedyś się śmialiśmy z byle czego.
Wszedłem do domu i... wszystko wyglądało idealnie. Cisza. Dzieci bawiły się w pokoju, w kuchni unosił się zapach kolacji. Zlew pusty, blat czysty, jakby przyszedł inspektor z jakiegoś magazynu wnętrz. Na chwilę poczułem ulgę.
„W końcu” – pomyślałem. – „Może dotarło. Może się ogarnęła”. Tylko że to nie Iza mnie przywitała. Z kuchni wyszła Monika. Młodsza siostra Izy. Uśmiechnięta jakby właśnie wróciła z wakacji.
– Cześć, szwagier – rzuciła lekko. – Iza wyjechała. Kazała mi trochę pomóc. Zastąpię ją na chwilę.
– Wyjechała? – zapytałem zdezorientowany. – Ale... gdzie?
– Nie mówiła. Zostawiła kartkę z numerami do przedszkola i lekarza. I tyle – wzruszyła ramionami. – Kazała mi nie zadawać pytań, tylko być. No to jestem.
Stałem jak głupek w korytarzu. Z kurtką w ręku i tysiącem myśli, z których żadna nie miała sensu.
– Ale ona wróci, prawda?
– Na razie nie – odpowiedziała spokojnie, jakby czytała mi prognozę pogody.
Wtedy po raz pierwszy poczułem to coś... chłodne ukłucie niepokoju pod żebrami. Ale zaraz je zignorowałem. Przecież tylko robi pokazówkę. Przecież ona zawsze wracała. Gdzie miałaby odejść?
Nie było tak najgorzej
Monika została na kilka dni. Potem na tydzień. W sumie nie miałem nic przeciwko. Dzieci ją lubiły. Miała w sobie coś lekkiego, beztroskiego. Z nią nie trzeba było się domyślać, co znów „jest nie tak”. Gotowała, śmiała się z moich sucharów, ogarniała wszystko, zanim zdążyłem się zastanowić, co trzeba zrobić.
Iza nie pisała. Odpowiadała na moje wiadomości krótko, beznamiętnie. „Tak”, „nie”, „jutro odbierze dzieci mama”. Jakby mnie już nie znała. Pisałem, że dzieci tęsknią. Że trzeba porozmawiać. Że nie rozumiem, co się właściwie stało. Nie dostawałem odpowiedzi. Albo dostawałem takie, po których tylko bardziej zgrzytałem zębami.
– Z tobą wszystko jest łatwiejsze – rzuciłem któregoś wieczoru Monice, kiedy siedzieliśmy w kuchni przy winie. Dzieci spały, a ja czułem się jak gospodarz jakiegoś innego życia.
– Może po prostu nie oczekuję, że ktoś mnie będzie ratował – odpowiedziała spokojnie.
Spojrzałem na nią zaskoczony. Była młodsza, ale czasem mówiła rzeczy, których nie potrafiłem rozgryźć. Monika nie mówiła o Izie. Unikała tematu jak ognia. A ja... ja coraz rzadziej pytałem.
Pewnej nocy zadzwoniłem do Izy. O dziwo nawet odebrała.
– Wracaj – powiedziałem. – Mamy dzieci. Ja... ja nie rozumiem.
Po drugiej stronie przez chwilę panowała cisza. Potem usłyszałem jej głos, cichy, zmęczony:
– Właśnie. Ty nigdy nie rozumiałeś.
Rozłączyła się.
Prawda była gorzka
Telefon zadzwonił w środku dnia. Numer Izy. Aż coś mi skoczyło w piersi. Odebrałem od razu.
– Damian – zaczęła spokojnie. – Ja nie wracam.
Zamurowało mnie. Stałem na parkingu przed sklepem, w ręku trzymałem siatkę z chlebem. Nagle wszystko wydało się absurdalne. Chleb, samochody, rozmowa.
– Co to znaczy? Przecież... – głos mi zadrżał – przecież jesteśmy rodziną.
– Byliśmy – powiedziała. – Przez lata próbowałam do ciebie mówić. Pisałam, prosiłam, tłumaczyłam się z własnych emocji, jakby to był egzamin. Ale ty miałeś swoją wersję mnie. Taką, która milczy i ogarnia. A jak nie, to „ma focha”.
– Przesadzasz – powiedziałem. – Zawsze dramatyzowałaś. W końcu by ci przeszło.
– No właśnie, Damian – przerwała. – Zawsze myślałeś, że mi przejdzie. Że się wykrzyczę, uspokoję, ugotuję obiad i zapomnę. Monika to widzi. Ty – nigdy nie chciałeś.
Zaniemówiłem. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Myślałem, że ją przekonam, że wróci. Jak zawsze.
– Wiesz, co w tym wszystkim było najgorsze? – Iza mówiła dalej, ale już ciszej. – Że ty pewnie myślałeś, że jestem szczęśliwa. A nie byłam.
Zamilkła. I już się nie odezwała.
Wieczorem Monika spakowała torbę. Serce podeszło mi do gardła.
– Jadę do siebie. Tylko na parę dni – rzuciła spokojnie, nie patrząc mi w oczy.
Zostałem sam. Dom był dziwnie cichy. Usiadłem w kuchni, wśród naczyń, które ktoś jeszcze niedawno zmywał, i patrzyłem w ścianę. To przecież jakiś teatr. Ona wróci. Zawsze wracała.
Znowu miałem zostać sam
Monika wróciła w środę. Wniosła torbę i od razu poszła do pokoju dzieci. Usłyszałem, jak czyta na głos „Kopciuszka”, śmieje się z jakiegoś głupiego żartu. Ale ten śmiech był inny. Jakby wymuszony. Napięty.
Wieczorem zrobiła kolację. Usiedliśmy razem, jak kiedyś, jakby nic się nie wydarzyło. Dopiero przy zmywaniu zaczęła mówić.
– Nie mogę tu dłużej być, Damian. Mam swoje życie.
– Co? Przecież miało być tylko kilka dni. Wróciłaś.
– Tylko na chwilę. Do dzieci. Bo Iza mnie poprosiła.
Zamarłem.
– Ona miała wszystko rozpisane – powiedziała, wycierając ręce o ściereczkę. – Nawet to, kiedy mam wyjść.
– To jakiś spisek?
– Nie. To była raczej ewakuacja.
Usiadłem. Poczułem, jakbym dostał w brzuch. Monika spojrzała na mnie z mieszaniną żalu i litości.
– Iza wiedziała, że nie odejdzie, jeśli zostawi wszystko rozwalone. Poprosiła mnie, żebym przyszła, ogarnęła, zrobiła ci iluzję. Dała dzieciom bufor. Sobie czas.
– A ty… jej pomogłaś?
– Tak. Bo ją kocham. I widziałam, jak gaśnie w tym domu. Jak ją po kawałku zagłuszałeś obojętnością.
Zrobiło mi się duszno. Wstałem, aż przewróciłem krzesło.
– A ja? Kim ja w tym wszystkim jestem?
– Ty? Ty byłeś centralnym punktem tego świata. Ale tylko w swojej głowie.
Monika zostawiła klucz na stole. Wyszła, nie domykając drzwi. Po raz pierwszy dom był naprawdę pusty.
Samotność była moją karą
Minęły dwa tygodnie. Może trzy. Już nie liczyłem. Dni mieszały się ze sobą – praca, powrót do pustego domu, cisza. Dzieci wracały co kilka dni w tygodniu i co drugi weekend. Bawiłem się z nimi, smażyłem naleśniki, robiłem wszystko tak, jak robiła Iza. Przynajmniej próbowałem. Ale one były inne. Cichsze. Ostrożniejsze.
Po ich wyjściu wracała pustka. Lodówka coraz częściej była pusta. Pranie nie piętrzyło się w koszu. Dzwoniłem do Izy. Rzadko odbierała. Kiedy już rozmawialiśmy, mówiła spokojnie, rzeczowo. Jak urzędniczka. Nic osobistego.
Którejś nocy siedziałem w salonie i przeglądałem stare wiadomości od niej. Z czasów, kiedy jeszcze próbowała. Pisała: „Porozmawiaj ze mną dzisiaj, proszę”. Albo: „Czuję się samotna”. Ja odpisywałem: „Nie teraz”, „Jutro”, „Znowu dramatyzujesz”. I tak w kółko. Dopiero teraz te słowa mnie uderzyły. Każde z nich jak maleńki sygnał „S.O.S”. A ja je zignorowałem. Bo byłem zmęczony. Bo miałem ważniejsze sprawy.
Raz spotkałem przypadkiem starego kumpla.
– Co u Izy? – zapytał.
– Nie wróciła. I chyba nigdy nie wróci – odpowiedziałem. Nawet nie próbowałem udawać, że to tylko tymczasowe.
Wieczorem, kiedy sprzątałem ze stołu po sobie pusty talerz, wyszeptałem do siebie:
– Myślałem, że Monika ją zastąpi. Ale nikt nie może zastąpić kogoś, kogo się nigdy nie próbowało zrozumieć.
Moja żona nie uciekła. Ona się uratowała.
Straciłem ją już dawno
Pojechałem do niej pierwszy raz od miesięcy. Po dzieci. Weszła do przedpokoju w dresie, związała włosy niedbale, ale wyglądała inaczej. Spokojnie. Pewnie. I już nie bała się mojego spojrzenia.
– Cześć – rzuciłem niepewnie.
– Są spakowani, zaraz zejdą – odpowiedziała. – Chcesz wejść?
Skinąłem głową. Wszedłem do środka. Inne mieszkanie. Jasne, skromne, ale ciepłe. Zdjęcia dzieci, kwiaty w wazonie, zapach ciasta. Nie było w tym pokazówki. Było życie. Takie prawdziwe. Usiedliśmy na chwilę przy stole.
– To był mój wybór – powiedziała cicho. – I nie był łatwy. Ale pierwszy raz od lat czuję, że żyję.
– Myślałem, że jeszcze może... kiedyś... to naprawimy – zacząłem.
– Nie wracam do klatki – przerwała spokojnie. – Chciałam tylko być widziana. Ty patrzyłeś, ale nigdy nie widziałeś.
Zamilkłem. W tym jednym zdaniu była cała prawda.
Dzieci wybiegły z pokoju, przytuliły się do mnie. Iza pocałowała je w czoło, podała im plecaki. Wróciłem do domu. Otworzyłem drzwi, usiadłem na kanapie, dzieci pobiegły do siebie. Wszystko było na swoim miejscu, ale jakby nie moje. Bo bez niej... wszystko było tylko scenografią. „Straciłem ją, zanim odeszła” – pomyślałem. – „A kiedy w końcu ją zobaczyłem – było już za późno”. Nie wiem, co dalej. Tylko to, że nie mam już kogo ustawiać. Zostałem sam.
Damian, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Narzeczony żerował na mnie jak huba na sośnie, ale ja tego nie widziałam. Uświadomił mi to jeden telefon z pizzerii”
- „Mój mąż myśli, że w pakiecie z żoną dostał darmowy catering. Nie będę mu wiecznie podstawiać ziemniaczków pod nos”
- „Mąż zamiast pracą zajmował się czerwonymi koronkami. Zemściłam się i upiekłam 2 pieczenie na jednym ogniu”

