Reklama

Nie jestem typem, który łatwo wpuszcza ludzi do swojego świata. Mam 26 lat, jestem grafikiem-freelancerem i jeśli o mnie chodzi, mogę przesiedzieć tydzień w mieszkaniu, nie rozmawiając z nikim poza kurierem z paczką. Może to dziwne, ale lubię ten swój porządek, przewidywalność i ciszę. Dlatego długo zwlekałem z decyzją o przyjęciu współlokatora. Ale kiedy ceny wynajmu w Warszawie poszybowały w kosmos, nie miałem wyjścia. Zacząłem przeglądać ogłoszenia. Większość z nich odpadała już po pierwszej wiadomości – za dużo luzu, za głośno, za imprezowo. Aż napisała Julia.

– Cześć, jestem Julia. Szukam spokojnego miejsca, bo dużo pracuję i lubię, gdy jest czysto. Mam kota, ale bardzo spokojnego – pisała.

Brzmiała jak spełnienie marzeń. Spotkaliśmy się na kawie i... od razu mnie kupiła. Miała w sobie coś ciepłego, szczerego. Śmiała się z moich sucharów, mówiła z pasją o pracy w marketingu i zapytała, czy może przynieść własne kubki w dziwne porcelanowe wzory. Wprowadziła się tydzień później.

– Uważaj na nieznajomych – rzuciła Aga, moja przyjaciółka, gdy jej o tym opowiadałem. – Ludzie potrafią być inni, niż się wydają.

Wtedy tylko się zaśmiałem. Nie wiedziałem jeszcze, jak bardzo miała rację.

Rozumiała mnie bez słów

Minęły dwa tygodnie odkąd Julia się wprowadziła, a ja wciąż byłem pod wrażeniem, jak dobrze się dogadujemy. Dzieliliśmy obowiązki bez słów. Zmywała, zanim o to poprosiłem, ja sam z siebie wynosiłem śmieci. Wieczorami czasem gotowaliśmy razem – makaron z pesto, curry, naleśniki. Julia lubiła czerwone wino, a ja przekonałem się do niego, chociaż wcześniej uważałem, że smakuje jak spleśniałe jagody.

– Oskar, masz duszę starszego pana, ale w dobrym sensie – śmiała się, kiedy przyłapała mnie, jak z uwagą ustawiam książki alfabetycznie.

– A ty jesteś jak z katalogu IKEA – odgryzłem się. – Idealna współlokatorka.

To były dobre dni. Za dobre, może. Pierwszy niepokój pojawił się w trzecią sobotę. Julia wyszła wieczorem i... nie wróciła na noc. Okej, bywa. Ale rano wciąż jej nie było. Ani po południu. Telefon milczał także wieczorem. Dopiero kolejnego dnia, gdy siedziałem w kuchni i przebierałem makaron w talerzu, usłyszałem szczęk klucza.

– Hej – rzuciła szybko. Włosy miała niedbale spięte, ubrana była w oversize’owy sweter i dresy.

– Wszystko okej? – zapytałem ostrożnie. – Wysłałem ci wiadomość.

– Mhm, sorry, wyładował mi się telefon – rzuciła, nalewając sobie wody do szklanki. – Spałam u przyjaciółki.

– Mogłaś chociaż dać znać, myślałem, że coś się stało – powiedziałem cicho.

Julia nie odpowiedziała. Oparła się o blat, uśmiechnęła się słabo i zmieniła temat:

– Wiesz, co byśmy mogli ugotować jutro? Znalazłam przepis na tofucznicę z czarną solą. Brzmi dziwnie, ale może być dobre.

Tej nocy wysłałem SMS-a do Agi:

– Ona jest spoko... Ale dziś coś było dziwnie. Zniknęła na długo, zero kontaktu.

Odpowiedź przyszła po minucie:

– Mówiłam ci. Uważaj, Oskar. Zbyt idealna to też czerwona flaga.

Miałem dziwne przeczucie

Zaczęło się niewinnie. Julia przestała jadać śniadania ze mną. Potem coraz częściej wychodziła z samego rana, zanim wstałem, i wracała późno. Nie było już wspólnych kolacji, win, śmiechu. Zostawiała po sobie tylko zapach perfum i ślady czarnego tuszu na umywalce.

– Wszystko okej? – zapytałem któregoś wieczoru, gdy w końcu spotkaliśmy się w kuchni. – Jakoś się mijamy ostatnio.

– Wiesz, nowy projekt w pracy. Dużo zamieszania – odpowiedziała szybko, unikając mojego wzroku. – Przejściowe. Wrócę do żywych za kilka dni.

Ale nie wracała. Jej telefon był wiecznie w ręku, ale nigdy go nie zostawiała na widoku. A kiedy raz przypadkiem usłyszałem, jak rozmawia, ściszyła głos i wyszła do łazienki. Zaczynałem czuć, że coś tu nie gra. Przypadek za przypadkiem, cień za cieniem. I jeszcze jedno – Julia nigdy nie mówiła o przeszłości. Pytałem, skąd jest, gdzie wcześniej mieszkała, czemu akurat Warszawa. Zbywała to: „Tu i tam”, „To dłuższa historia” albo: „Nie wracam do dawnych czasów”. Któregoś dnia, gdy odwiedziła mnie Aga, wspomniałem o tym mimochodem.

– Serio nie mówi nic o sobie? – zapytała, marszcząc brwi. – Ani skąd pochodzi, ani co robiła wcześniej?

– Może po prostu nie lubi mówić o prywatnych sprawach – broniłem jej.

– Oskar, to nie normalne. Ludzie rzucają takie rzeczy między wierszami, nawet jak nie chcą. A u niej? Jakby miała gotowy szablon odpowiedzi. Czuję, że coś ukrywa. Sprawdź ją.

– Nie będę jej grzebał po rzeczach...

– Nie mówię, żebyś od razu był detektywem – powiedziała. – Ale bądź uważny. Zaufanie to jedno, a czujność – drugie.

Siedzieliśmy w milczeniu, oboje wpatrzeni w pustą filiżankę.

– Po prostu nie chcę wierzyć, że mogłem się aż tak pomylić – powiedziałem w końcu.

– Może nie musisz wierzyć. Wystarczy, że się przekonasz – szepnęła Aga.

Dałem się nabrać

Wróciłem do mieszkania trochę po siedemnastej. Drzwi były zamknięte, jak zawsze. Wszedłem, zdjąłem buty, zsunąłem kurtkę...

– Julia? – zawołałem, choć nie spodziewałem się odpowiedzi.

Wszedłem do kuchni. Jej kubek, ten z napisem „Queen of Chaos”, z którego zawsze piła poranną kawę, stał pusty na blacie. Drzwi do jej pokoju były otwarte. Rzuciłem okiem – łóżko zaścielone, zniknęła też jej torba, którą zwykle rzucała na fotel. I jeszcze coś. Drzwi do mojego pokoju, które zawsze zamykam, tym razem były uchylone. Otworzyłem je z rosnącym niepokojem i nie mogłem uwierzyć własnym oczom,

Biurko było puste. Nie było mojego laptopa. Nie było pendrive’ów. Nie było dysku zewnętrznego. Wszystko, cała moja praca – grafiki, faktury, niedokończone projekty dla klientów, umowy – wszystko przepadło. Poczułem, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem do niej. Jeden raz. Drugi. Trzeci. „Abonent jest niedostępny”. Zadzwoniłem do Agi.

– Aga... ona zniknęła – wydusiłem.

– Co znaczy „zniknęła”?

– Nie ma jej. Nie wróciła. Zabrała mój laptop i cały sprzęt. Nie odbiera. Aga... ja chyba zostałem okradziony.

– Oskar, zgłoś to na policję. Od razu.

– Ale... to Julia. Przecież ona... My się kumplowaliśmy, znaliśmy się, gotowaliśmy razem. Przecież to niemożliwe...

– Wiem, że to boli. Ale musisz działać. Natychmiast.

Zsunąłem się na podłogę. Nie płakałem. Jeszcze nie. Ale coś we mnie pękło. Jakby ktoś wyrwał ze mnie kawałek i zostawił pustkę. Została po niej tylko szminka w łazience. I echo jej śmiechu, które teraz brzmiało jak kpina.

Nie byłem jedynym, którego oszukała

Zgłoszenie na policji było formalnością – spisali dane, zadali kilka pytań, poprosili o zdjęcia, o nazwisko, adres zameldowania. Nic nie pasowało. Dowód osobisty, który mi kiedyś pokazała, okazał się podróbką. Imię, nazwisko – nie istniały w żadnej bazie. Oficer spojrzał na mnie z politowaniem.

Tego typu historie zdarzają się częściej, niż się panu wydaje – powiedział sucho. – Jeśli miała sprzęt w plecaku, mogła być już poza miastem tego samego dnia.

Wracałem na piechotę. Warszawa brzmiała tego dnia obco, szaro, jakby cały świat zapadł się o milimetr głębiej. Napisałem do Agi. Odpisała od razu:

„To była kradzież z premedytacją. Musisz ją znaleźć, Oskar.”

„Ale jak? Przecież nie wiem nawet, jak naprawdę się nazywa.”

„Masz jej zdjęcie?”

Miałem. Z imprezy u znajomych, którą organizowaliśmy razem. Uśmiechnięta, w czerwonym swetrze. Wysłałem je Adze. Dwie godziny później zadzwoniła.

– Oskar. Mam coś. Mój znajomy zna kogoś, kto zna kogoś… długo by tłumaczyć. Ale mówi, że znał dziewczynę, która wygląda identycznie. Inne imię, inne miasto. I że też… zniknęła.

– Masz kontakt?

– Tak. Jej były chłopak. Nazywa się Maks. Mieszka w Krakowie. Dał mi numer. Chcesz?

– Jasne. Dam sobie radę.

Zadzwoniłem od razu. Głos w słuchawce był zmęczony, nieco zachrypnięty.

– Julia? – zapytał. – A raczej… Magda. Bo tak naprawdę ma na imię. Nie jesteś pierwszy. I pewnie nie ostatni.

Umówiłem się z nim na spotkanie. Na żywo był jeszcze bardziej przybity niż przez telefon. Piliśmy herbatę w jakiejś knajpie, gdzie nikt się nie uśmiechał.

– To schemat. Wprowadza się, zaprzyjaźnia. Jest czarująca. Potem znika. Zawsze z czymś. Pieniądze, sprzęt, czasem tożsamość. Nie da się jej złapać. Zawsze zmienia imię, fryzurę, historię.

– Czemu nikt jej nie powstrzymał?

– Bo nigdy nie zostawia śladów. I bo ludzie... często wolą zapomnieć niż się przyznać, że dali się nabrać.

Siedzieliśmy w ciszy. I tylko w środku krzyczało pytanie: kim była dziewczyna, z którą przez dwa miesiące dzieliłem życie?

Jak mogłem być tak naiwny

Nie potrafiłem spać. Kręciłem się po mieszkaniu, jakby ktoś zostawił w nim echo Julii. Albo Magdy. Albo kimkolwiek była naprawdę. Każdy przedmiot, którego dotykała, budził złość. Szklanka, której używała. Krzesło, na którym zawsze siadała do śniadania. Pachniało miętą i kłamstwem. Chodziłem tam i z powrotem, aż w końcu usiadłem przy biurku. Pustym. Bezużytecznym.

Wszystko, co miałem, było na tamtym laptopie. I choć kopie trzymałem w chmurze, część danych była tylko tam – te najbardziej osobiste projekty, moje pomysły, rysunki, które robiłem dla siebie. Nikt mi tego nie odda. Nawet policja nie była w stanie mi pomóc. Ale najbardziej bolało mnie coś innego. Że znowu się dałem nabrać. Że uwierzyłem. Że wystarczyły uśmiech, trochę atencji i ciepłe spojrzenia, żeby moje mechanizmy obronne się wyłączyły. Jak dziecko. Jak jakiś cholerny naiwniak.

Zadzwoniła Aga, ale nie odebrałem. Napisała: „Wiem, że ci ciężko. Nie siedź w tym sam. Odezwij się.” Nie odpisałem. Czułem, że nie mam prawa się żalić. Sam to zrobiłem. Sam wpuściłem ją do siebie, nie pytając o nic, nie sprawdzając niczego. Chciałem wierzyć, że człowiek, który się uśmiecha i mówi, że lubi porządek, naprawdę ma czyste intencje. A teraz? Teraz czułem się jak idiota.

Oskar, 26 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama