„Moja wnuczka woli podróżować po świecie niż zostać matką. Chorwacja, Malediwy i inne Dubaje, a zegar biologiczny tyka”
„W czwartek rano zaprosiłam ją na kawę. Przyszła, bo pewnie myślała, że mam dla niej jakiś prezent na drogę. A ja wyciągnęłam zdjęcia. Z porodówek. A obok położyłam broszurkę z kliniki leczenia niepłodności”.

- Redakcja
Nigdy nie rozumiałam, co ludzie widzą w tych Malediwach. Leżeć całymi dniami na plaży jak klops, smarować się olejkiem i gapić w błękit – to ma być życie? Moja wnusia już trzy razy tam była. A w międzyczasie Chorwacja, Portugalia, Tajlandia. A dziecka jak nie było, tak nie ma.
– Czas nie stoi w miejscu – powtarzałam jej co niedzielę przy rosole. – Urodzisz mi prawnuka czy będziesz tylko po lotniskach biegać?
A ona się zawsze śmiała, jakby to był jakiś dowcip, że ma 32 lata, a nadal chodzi sama spać. Tylko że zegar tyka, i to nie zegar, tylko cała bomba z opóźnionym zapłonem. Ja w jej wieku już miałam trójkę. I jakoś żyję. Przecież teraz „kariera”, „rozwój osobisty” i „self-care”. Bzdury na kiju. A prawda jest taka, że niedługo to będzie mogła co najwyżej adoptować kota. Rozmowa, którą odbyłyśmy w zeszły piątek, to było coś, czego Jagoda na długo nie zapomni…
Powiedziałam, co myślę
– Babciu, tylko wpadłam na chwilę, zaraz lecę na lotnisko – powiedziała, wchodząc do kuchni z tą swoją walizką na kółkach.
– A gdzie tym razem? Na Księżyc? – odparłam, odkładając łyżkę od zupy.
– Do Portugalii. Surfować – rzuciła, jakby mówiła „jadę po ziemniaki”.
– W twoim wieku to się surfuje po porodówce, a nie po falach – mruknęłam.
– Babciu, no błagam cię… – jęknęła, rozpinając kurtkę. – Jeszcze się nie zaczęła rozmowa, a ty już z tym samym.
– Bo rozmowa nie zaczęła się wczoraj, tylko dziesięć lat temu. I cały czas jest taka sama: ty jeździsz, a ja się pytam, kiedy dziecko.
– Babciu, ale ja mam inne priorytety.
– Priorytety?! Dziecko to nie kwestia priorytetu, tylko natury. Zegar biologiczny nie czeka na bilety lotnicze w promocji!
– A ja nie czekam na życie, które nie jest moje – powiedziała twardo, patrząc mi prosto w oczy.
– To nie chodzi o ciebie. Chodzi o rodzinę. O ciągłość pokoleń! – Podniosłam głos.
– Babciu, kocham cię, ale nie będę rodzić dziecka, żebyś mogła pochwalić się sąsiadkom!
– Nie dla sąsiadek, tylko dla siebie! Bo jak ci się znudzi to twoje surfowanie, to może być za późno. I wtedy nie będzie ani fal, ani dzieci, tylko samotność. I żaden kot cię nie przytuli tak, jak dziecko.
Widziałam, jak jej usta drgnęły, ale tylko westchnęła, spojrzała na zegarek i powiedziała:
– Muszę jechać. Pa, babciu.
Patrzyłam, jak znów ucieka. Nie przede mną. Przed sobą.
Widziałam, jak zaciska zęby
Od dwóch dni chodziłam zła jak osa. No bo ile można słuchać tego jej „priorytety”, „samorealizacja”, „wolność”? A gdzie odpowiedzialność, instynkt macierzyński i tradycja?! Wzięłam telefon i wykręciłam numer do synowej.
– Muszę ci się wygadać. Ta twoja córka znów mi tu nawijała o falach i Portugalii.
– Mamo, nie zaczynaj, proszę cię. Jagoda jest dorosła.
– A ja nie jestem wieczna! I nie zamierzam umierać bez prawnuka!
– To nie ty będziesz go wychowywać…
– Nie filozofuj. Tylko zrób coś z nią, bo mi żyłka pęknie. Albo ja się nią zajmę. I to tak, że długo zapamięta.
I zajęłam się. W czwartek rano zaprosiłam ją na kawę. Przyszła, bo pewnie myślała, że mam dla niej jakiś prezent na drogę. A ja wyciągnęłam zdjęcia. Z porodówek. A obok położyłam broszurkę z kliniki leczenia niepłodności.
– Co to jest? – zapytała.
– Prezentacja edukacyjna.
– Ty chyba żartujesz… – Jagoda już nawet nie udawała, że ją to bawi.
– Owszem, nie żartuję. Ja już sobie wybrałam imię. Dziewczynka – Antonina. Chłopiec – Staś. I nie myśl, że nie umiem obsłużyć wózka. Mam jeszcze sprawne ręce, w przeciwieństwie do twojego podejścia do życia.
Wnuczka milczała. Widziałam, jak zaciska zęby.
Bałam się o nią
Jagoda nie wytrzymała. Przesunęła krzesło tak gwałtownie, że aż zaskrzypiało po podłodze.
– Babciu, powiedz mi jedno. Czy ty w ogóle mnie znasz? Czy ty w ogóle słuchasz, co ja mówię?
– Znam cię od pieluch, więc się nie wymądrzaj – odparłam ostro.
– To dlaczego ciągle mówisz do mnie jak do inkubatora, a nie jak do człowieka?!
– Bo człowiek to istota społeczna. A ty żyjesz jak samotny wilk!
– Mam życie, które kocham! Mam pracę, przyjaciół, wolność, pasje! Nie każda kobieta marzy o dziecku, babciu!
– Nie każda kobieta ma rozum – syknęłam, wstając od stołu. – I nie każda ma babcię, która się jeszcze o nią martwi.
– Ty się nie martwisz. Chcesz postawić na swoim.
– A ty, przepraszam bardzo, jesteś ofiarą?
– Nie! Ale mam prawo do własnych decyzji.
– Nawet kotletów nie robisz! Tylko te twoje wegańskie dania i inne paskudztwa!
– Bo nie jestem tobą! – wrzasnęła. – I nigdy nie będę!
Zrobiło się cicho. Jagoda patrzyła na mnie ze łzami w oczach, a ja… no cóż. Łatwiej krzyczeć niż powiedzieć „boję się, że zostaniesz sama”.
– Chcesz dziecka? – dodała cicho. – Kup sobie lalkę.
Odwróciła się na pięcie i wyszła.
Zatkało mnie
Przez trzy dni wnuczka nie odezwała się ani słowem. I ja też nie. Nie, żebym nie chciała. Co chwilę sięgałam po telefon, ale dumę mam. A potem wpadła synowa.
– Co się znowu wydarzyło? Jagoda mówi, że ją upokorzyłaś.
– Upokorzyłam?! Bo chciałam, żeby nie skończyła sama z roślinkami na parapecie?!
– Proszę cię... – usiadła naprzeciwko mnie i spojrzała jak na bombę zegarową. – Jagoda jest dorosła. Może nie chce dzieci. Może nie teraz. Może nigdy.
– A ja co? Mam się pogodzić, że moja jedyna wnuczka nie zostanie matką?
– Nie obrażaj jej. Ona cię kocha, ale nie pozwoli, żebyś żyła za nią.
– Nie żyję za nią! Czy to grzech, że chcę ją zobaczyć szczęśliwą z kimś, kto będzie mówił do niej „mama”?
Bożena westchnęła i sięgnęła po herbatę.
– Wiesz, że ona myśli, że jej nie akceptujesz?
Zatkało mnie. Ja? Nie akceptuję?
– Kocham ją, ale nie rozumiem. Jak można nie chcieć dziecka?
– Tak samo, jak można chcieć – odpowiedziała łagodnie synowa.
Wieczorem nie mogłam zasnąć. Leżałam i gapiłam się w sufit.
Byłam szczera
Jagoda przyszła w niedzielę. Bez walizki. Z czekoladą w ręku. Pewnie z poczucia winy. Położyła na stół i usiadła naprzeciwko mnie. Dobrze, że wcześniej zrobiłam ciasto.
– Napisałaś do mnie list? – spytała, wyciągając z torebki złożoną kartkę.
– Napisałam. Bo jak się nie umie mówić bez wrzasku, to się pisze.
– Czytałam trzy razy. Nie wiedziałam, że masz w sobie tyle czułości.
– Tylko dobrze ją chowam. Żeby mnie nikt nie rozmiękczył – mruknęłam, wycierając ręce o fartuch. – I co, obrażona jesteś?
– Nie. Tylko że już wiem, że nie chodziło ci tylko o dziecko. Tylko o strach. Że odejdę, zniknę, będę szczęśliwa bez was.
Zamilkłam. Trafiła.
– Prawda? – zapytała cicho.
– Prawda – przyznałam. – Bo jak ty ciągle gdzieś lecisz, to ja tu siedzę i się pytam: a kto tu zostanie, jak ja odejdę?
– Babciu… – położyła rękę na mojej. – Zawsze wracam. I nie wiem, czy chcę mieć dziecko. Jak kiedyś poczuję, że chcę… to ty będziesz pierwsza, która się dowie.
– Chyba wcześniej kupię ci ten wózek – odparłam z uśmiechem.
Obie się zaśmiałyśmy. I nagle zrozumiałam, że choć nie wygrałam, to nie przegrałam. Bo najważniejsze nie było dziecko. Tylko to, żebyśmy były razem.
Zaskoczyła mnie
Tydzień później znowu usiadłyśmy przy niedzielnym rosole. Tym razem Jagoda nie miała walizki ani zegarka na nadgarstku. Miała za to luźny sweter, włosy związane w niedbały kok i minę, jakby pierwszy raz od dawna po prostu była.
– To, co dziś? – zapytałam, nalewając jej zupy. – Malediwy w planach?
– Nie. Dziś planuję zjeść dwie dokładki i zapytać cię o przepis na ten twój rosół.
O mało nie wypuściłam łyżki z ręki.
– Aż tak ci się w głowie poprzewracało?
– Babciu... nie wiem, co będzie za rok. Może znowu mnie gdzieś poniesie. Teraz chcę tu być. Naprawdę.
Spojrzałam na nią. I nie widziałam już tej wiecznej turystki. Widziałam kobietę, która już nie ucieka przed sobą.
– To mam tylko jedną prośbę – powiedziałam, wyjmując z szuflady małą karteczkę.
– Co to?
– „Przysięgam, że babcię będę odwiedzać co niedzielę, przynosić ciasto i nie wspominać słowem o surfingu”. Podpisz.
– Babciu! – wybuchła śmiechem. – Ty jesteś niemożliwa!
– Tylko się zabezpieczam.
Podpisała. A potem długo siedziałyśmy przy stole. Nie zostałam prababcią, ale odzyskałam wnuczkę.
Teresa, 76 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Szukałem jędrnej gąski, ale w lesie były same oklapłe maślaki. Wróciłem rozczarowany, a jeszcze żona zmyła mi głowę”
- „W spadku po przyjaciółce dostałam jej męża. Wolałam wdowca niż swojego darmozjada na kanapie”
- „Mój mąż lubił się mną chwalić przed innymi, ale w domu przypominał mi, że dla niego jestem tylko śmieciem”

