„Moja wnuczka nic nie robi, tylko ciągle na wszystko narzeka. Ta bananowa młodzież nie wie, co to prawdziwe życie”
„Wszystko jej przeszkadza: że zimno, że gorąco, że tramwaj się spóźnia, że jedzenie nie takie. A jak się ją poprosi, żeby wyjęła pranie z pralki, to patrzy zdziwiona. Młodzież dziś wszystko chce mieć podane na tacy, ale jak trzeba przełknąć coś gorzkiego – to już nie bardzo”.

- Redakcja
Może i jestem zrzędliwa, ale przynajmniej mam ku temu powody. Siedemdziesiąt jeden lat życia nauczyło mnie, że kto pierwszy wstaje, temu Pan Bóg daje, a jak nie masz ochoty pracować, to głodujesz – proste. Dlatego, gdy patrzę na moją wnuczkę, to mnie aż skręca. Dziecko wychowane na musie owocowym, bez żadnych obowiązków, za to z wiecznymi pretensjami do świata. Wszystko jej przeszkadza: że zimno, że gorąco, że tramwaj się spóźnia, że jedzenie nie takie. A jak się ją poprosi, żeby wyjęła pranie z pralki, to patrzy zdziwiona. Młodzież dziś wszystko chce mieć podane na tacy, ale jak trzeba przełknąć coś gorzkiego – to już nie bardzo.
Spojrzała na mnie z oburzeniem
– Wiesz, babciu, ja to mam ostatnio taki spadek energii. Totalnie mnie wszystko przytłacza – oznajmiła mi Milena, siadając z jękiem na kanapie.
– Spadek energii? – spojrzałam na nią znad krzyżówki. – A może to zwykłe lenistwo?
– Próbuję się otworzyć, a ty od razu z nożem w plecy! – jęknęła, przewracając oczami.
– Dziewczyno, ty masz dwadzieścia jeden lat, zdrowa jesteś, gładka jak brzoskwinka i nic nie masz na głowie. Co cię tak "przytłacza"? Że się spociłaś w galerii?
– Nie, babciu, że żyjemy w kapitalistycznym piekle, gdzie wszystko jest drogie, a ludzie muszą zasuwać jak roboty, żeby przeżyć! – powiedziała w złości. – Pracowałam miesiąc w kawiarni i myślałam, że się przekręcę. A za wypłatę to sobie mogę kupić co? Dwie koszulki i bilet miesięczny.
– To się nazywa życie – odparłam, wzruszając ramionami. – Każdy przez to przechodzi.
Milena zerwała się z kanapy i zaczęła chodzić nerwowo po pokoju.
– Ty nic nie rozumiesz. Myślicie, że młodzież to tylko telefony i lenistwo, a przecież my mamy przerąbane.
– Dziecko, ty masz zbyt dużo wolnego czasu i za mało obowiązków – odparłam sucho.
Milena spojrzała na mnie z oburzeniem.
– Jesteś z innej epoki. W ogóle nie rozumiesz naszej rzeczywistości!
Milena trzasnęła drzwiami od swojego pokoju, a ja westchnęłam.
Byłam z niej dumna
Nazajutrz Milena spała do jedenastej. Miałam już odkurzone, pranie się suszyło na balkonie, a zupa ogórkowa pyrkała sobie w garnku. Weszłam do jej pokoju bez pukania.
– Wstawaj, zanim ci się wszystkiego odechce od tego leżenia.
– Babciu, błagam... jest sobota – wymamrotała spod kołdry.
– To może wyciągnę cię na spacer. Do ludzi. Świeże powietrze dobrze robi. A jak już wyjdziemy, to pójdziemy na cmentarz zapalić znicz dziadkowi. I może jeszcze zajdziemy do Haliny, pomożemy jej z zakupami.
– Czy ty chcesz mnie wykończyć? – Milena usiadła jak oparzona.
– Nie, ja cię chcę uratować, zanim twoje pokolenie kompletnie się rozlezie jak rozgotowany makaron – powiedziałam, odciągając jej kołdrę. – Zakładasz dres i wychodzisz ze mną. Bo jak nie, to jutro ci zainstaluję budzik o szóstej rano.
Milena milczała przez chwilę, po czym parsknęła śmiechem.
– Boże, ty naprawdę jesteś jakaś nienormalna.
– Dziękuję, miło słyszeć komplement.
Godzinę później wyszłyśmy z domu. Milena z miną jakby szła na egzekucję. Ale poszła. A to już był sukces. W drodze do Haliny próbowałam zagaić rozmowę.
– Pamiętasz Halinę? Zawsze dawała ci landrynki.
– Aha. No i? – burknęła Milena.
– No i teraz ledwo chodzi. A jej syn mieszka w Holandii i ma ją gdzieś. Więc raz na tydzień trzeba jej pomóc.
Nie odpowiedziała. Szła cicho z rękami w kieszeni. Ale gdy przyszłyśmy do Haliny, Milena powiedziała:
– Dzień dobry pani Halinko. Pamiętam pani kota, był rudy.
I wtedy poczułam coś dziwnego. Dumę. A potem Halina poprosiła, żeby zanieść jej zgrzewkę wody na trzecie piętro. I Milena to zrobiła. Sama.
– Boże, jakie to ciężkie! – jęknęła, gdy wróciła. – Ona naprawdę to wnosi sama?
– A jak myślisz? – zapytałam. – Ale przecież według ciebie życie starszych ludzi jest łatwe, bo nie muszą iść do pracy na cztery godziny.
Milena spojrzała na mnie spode łba, ale nic nie odpowiedziała.
Wpadł mi do głowy pomysł
Kilka dni później Milena znowu leżała na kanapie z telefonem. Tym razem przewijała jakieś filmiki, aż w końcu westchnęła przeciągle.
– Serio, babciu, nie ogarniam. Ci ludzie mają po dwadzieścia parę lat, a mieszkają w apartamentach, jeżdżą do Tajlandii i mają swoje biznesy. A ja? Nawet nie wiem, co chcę w życiu robić. I jestem biedna.
– Biedna to była Jadwiga z pierwszego piętra, jak jej mąż w ’84 wyjechał po chleb i nie wrócił, a ona miała troje dzieci i zero pieniędzy. Ty jesteś znudzona – odparłam, wyciągając kaszę z szafki.
– Śmiejesz się, ale my serio mamy przechlapane. Wszystko takie drogie. Kredytu nie dostaniesz, mieszkania nie kupisz, stabilizacji nie ma. Jeszcze inflacja i klimat się psuje!
– Masz co jeść, masz gdzie spać, masz ludzi wokół. I jeszcze narzekasz – mruknęłam.
– Bo nie chodzi o przetrwanie, tylko o jakość życia! – oburzyła się. – Ty nie rozumiesz. Kiedyś było łatwiej.
– Łatwiej?! – warknęłam i postawiłam garnek na blacie. – Dziewczyno, myłam się w miednicy, a w sklepie był ocet i musztarda! A miałam dwóch braci do wykarmienia, bo matka umarła młodo!
– No dobrze, dobrze... – mruknęła.
Zamilkłam. Pomyślałam, że może rzeczywiście za ostro.
– Skoro tak ci źle i masz tak mało pieniędzy, to może pokażę ci, jak się kiedyś ogarniało życie. Za trzy dni urodziny Haliny. Zrobimy dla niej kolację.
– Ja?! – prawie podskoczyła. – Przecież ja nie umiem gotować! Co ja jej zrobię, tosta?!
– No to się nauczysz. Zobaczysz, jak to jest być dorosłym.
Milena patrzyła na mnie, jakbym kazała jej wspinać się na Mount Everest w kapciach. Ale nie zaprotestowała.
– Spróbuję, ale jak nie wyjdzie, to będzie na ciebie – zaznaczyła, wskazując na mnie palcem.
– Nie martw się, starzy ludzie nie są wybredni.
Czułam, że nadchodzi sprawdzian.
Nie miałam litości
W dzień „wielkiej kolacji” Milena wstała o dziesiątej. Dla niej to niemal świt. Stanęła w progu kuchni i wyglądała, jakby szła na front.
– Okej. Jestem gotowa. Pokaż mi tę swoją magię, babciu.
– To nie żadna magia, tylko kapusta, schab w cebuli i ciasto drożdżowe – odparłam, zerkając na kartkę z listą zakupów. – Nogi masz, to idź.
– Nie mam gotówki. Płacę tylko telefonem – jęknęła.
– I to się właśnie zmieni – wcisnęłam jej banknoty do ręki. – Masz dwie godziny. A jak nie wrócisz z koperkiem i świeżymi drożdżami, to ja tej kolacji nie robię.
Wyszła z fochem, ale wróciła. Spocona, rozczochrana i zdyszana.
– Nie uwierzysz! Stałam dziesięć minut w kolejce do mięsa, a potem się okazało, że nie mają schabu. Musiałam lecieć do drugiego sklepu! A potem się zepsuła kasa! I jeszcze mi babka wcisnęła zły koper! – wykrzyczała.
– Witaj w prawdziwym świecie – powiedziałam z satysfakcją.
Milena postawiła siatki na stole i rozmasowała sobie kark.
– Nienawidzę tego. A wy tak żyłyście całe życie?
– I żyjemy dalej – uśmiechnęłam się.
Gotowałyśmy razem.
– To jest tortura. Przysięgam – jęczała.
– To tylko cebula – parsknęłam.
Ciasto drożdżowe jej nie wyszło. Zamiast puszystego placka był zakalec z zapadniętym środkiem. Nie powiedziałam ani słowa. Uczy się – to się nie krytykuje. Halina przyszła po piątej. W długim swetrze i prezentem dla Mileny: książką kucharską z PRL-u. Milena uśmiechnęła się nieśmiało.
– Dziękuję… , ale nie jestem zbyt dobra w gotowaniu.
– Jeszcze nie – poprawiłam ją i nalałam wszystkim zupy.
Halina zajadała, aż się uszy trzęsły. Chwaliła wszystko, nawet ten zakalec. A Milena? Pierwszy raz od dawna była… spokojna.
– Może jeszcze raz to zrobię. Kiedyś. Może... dla chłopaka, jak się jakiś trafi – rzuciła.
– Jak będzie miał mózg, to doceni – odparłam.
Wieczorem zmywałyśmy razem. I wtedy Milena powiedziała:
– Babciu… Dziękuję. Serio.
– Jeszcze zobaczymy, czy będzie za co – odparłam z przekąsem
Zaskoczyła mnie
Tydzień później Milena przyszła do kuchni z… termosikiem w ręce. Zapytałam, czy idzie na piknik, a ona odparła:
– Nie, to herbata na zajęcia.
Spojrzałam na nią podejrzliwie. Bo coś tu się nie zgadzało.
– Czyli jednak zrozumiałaś. Ciekawa sprawa.
– Babciu, przestań – westchnęła, ale tym razem bez focha. – Po prostu zaczęłam liczyć, ile kasy w miesiącu wydaję na głupoty.
– No, no. Zaraz może jeszcze powiesz, że pokochałaś pranie.
– Nie przesadzaj – prychnęła.
Milena poszła na uczelnię, a ja zostałam z kubkiem kawy i jednym pytaniem w głowie: czy to możliwe, że moja wnuczka… dorasta? Odpowiedź przyszła kilka dni później. Weszłam do jej pokoju i zobaczyłam ją przy laptopie z mikrofonem w ręce.
– Co robisz?
– Nagrywam podcast. Temat: „Czego moja babcia nauczyła mnie o życiu”. Trochę śmiesznie, trochę serio.
Milena uśmiechnęła się szeroko, a ja zaśmiałam się tak, że aż mi herbata w nos poleciała.
Poczułam się ważna
Czy ja ją zmieniłam? Nie. To by znaczyło, że jestem jakimś guru od rozwoju osobistego, a jestem po prostu babcią, która ma język jak brzytwa i zero cierpliwości do wymówek. Ale może… może udało mi się coś zaszczepić. Bo przecież nie trzeba być młodym, żeby się czegoś nauczyć – ani starym, żeby coś przekazać. Wiem, że Milena nadal będzie marudzić. Że znów jej się coś nie spodoba, że znowu się zirytuje, że świat nie jest taki, jakby chciała. Ale wiem też, że teraz, zanim zacznie jęczeć, zrobi sobie herbatę w termosie. I może wpadnie do Haliny, zamiast siedzieć w internecie. I może, tylko może… kiedyś to ona będzie babcią, która swojej wnuczce powie:
– Wstawaj z tej kanapy. Bo ci się życie przecieknie ci między palcami.
Elżbieta, 71 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż zachowuje się jak dziecko, a ja nie mam siły go wychowywać. Tym już dawno powinna zająć się teściowa”
- „Synowa dokucza mi na każdym kroku. Na moje imieniny przygotowała schab z grzybami, choć wie, że nie jem mięsa”
- „Czułam podstęp, gdy koleżanka zaoferowała pomoc przy projekcie. Chciała wysadzić mnie z siodła, ale byłam sprytniejsza”

