„Moja wnuczka i jej mąż wprowadzili się do mnie po ślubie. Mieli mi pomagać w domu, ale to ja robię za ich gosposię”
„Na drugi dzień obudziłam się przed szóstą. Schodzę na dół – kuchnia cała w kubkach, zlew pełny, a na stole pudełka po pizzy. Westchnęłam głęboko”.

- Redakcja
Zawsze byłam samodzielna. Nawet jak mi biodro wysiadło, a kręgosłup już dawno powiedział „dość”, to i tak nie chciałam nikogo prosić o pomoc. Jednak kiedy moja ukochana wnuczka, Martynka, przyjechała po ślubie z pomysłem, że razem z mężem, Tymkiem, zamieszkają ze mną „dla mojego dobra”, to pomyślałam: „Może to będzie coś dobrego? Może naprawdę nie muszę już być sama”.
Wzruszyłam się. Pamiętam, jak Martynka biegała w rajtuzkach po moim ogrodzie i krzyczała:
– Babciu, ja cię nigdy nie zostawię! Będę tu z tobą, zawsze!
Tyle że „zawsze” w ich wykonaniu wygląda dziś trochę inaczej, niż sobie to wyobrażałam. Kuchnia wygląda jak po huraganie, pralka chodzi non stop, a ja... w fartuchu, z miotłą w jednej ręce i obiadem w drugiej, pytam samą siebie: kto tu komu miał pomagać?
Ucieszyłam się
– Babciu, ale tu pachnie! – Martynka weszła do kuchni z wielkim uśmiechem, ciągnąc za sobą Tymka. – Zrobiłaś ten sernik z brzoskwiniami?
– A jakże – odpowiedziałam, wyjmując blachę z piekarnika. – Na wasze przywitanie. Przecież mówiliście, że się wprowadzacie „na dobre”, to trzeba było coś upiec.
– No widzisz, mówiłem, że babcia to skarb – zaśmiał się Tymek, całując mnie w policzek. – To co, gdzie mamy rozpakować rzeczy?
– Pokój na górze jest gotowy. Pościel świeża, szafy puste. Możecie się rozgościć – kiwnęłam głową w stronę schodów.
Rozłożyli się z walizkami w mgnieniu oka. Jeszcze tego samego wieczoru przynieśli mi kubek herbaty do salonu.
– Babciu, od dziś wszystko będzie inaczej – mówiła Martynka, siadając obok. – Będziemy ci pomagać, robić zakupy, sprzątać, a jak będzie trzeba, to i ogródek ogarniemy.
– Oj dziecko, jakby to było cudownie – westchnęłam. – Tylko pamiętajcie, że ja też mam swoje przyzwyczajenia.
– Jasne – Tymek uśmiechnął się szeroko. – Jakbyś chciała coś zmienić, to mów. Dostosujemy się.
Na drugi dzień obudziłam się przed szóstą. Schodzę na dół – kuchnia cała w kubkach, zlew pełny, a na stole pudełka po pizzy. Westchnęłam głęboko.
– No dobrze – powiedziałam sama do siebie. – To był tylko pierwszy dzień. Dajmy im szansę.
Jednak w środku już coś mnie uwierało. Bo przecież to nie ja miałam po nich sprzątać, prawda?
Wciąż miałam nadzieję
Pierwszy tydzień minął szybciej, niż się spodziewałam. Tyle że coś mi tu zaczynało zgrzytać. Niby byli, niby obiecywali, ale... wszystko spływało po nich jak po kaczce.
– Martynko, kochanie – zagadnęłam ją któregoś ranka, gdy jadła płatki na sucho, siedząc po turecku na kanapie – mogłabyś mi pomóc dziś z praniem? Kosze już pękają.
– Ojej, babciu, dzisiaj to nie dam rady, mam call o dziesiątej i potem muszę poprawić prezentację… Może Tymek?
– Tymek jeszcze śpi – zauważyłam, patrząc na zegarek. – Dziesiąta za pasem.
– On ma dzisiaj wolne, nie budzę go – odpowiedziała z rozbrajającą szczerością.
Uśmiechnęłam się, ale coś mi zgrzytało. Zeszłam do piwnicy, podniosłam kosz, który był cięższy, niż się spodziewałam, i zaniosłam go do pralki. Po południu Tymek wyszedł z pokoju w samych skarpetkach, przecierając oczy.
– Babciu, zrobiłabyś może te twoje kluski leniwe? Bo mi się śniły!
– Zrobiłabym, ale nie mam sera… – spojrzałam znacząco.
– No to może pójdziemy razem do sklepu?
Z nadzieją skinęłam głową.
– Tylko... może później, jak skończę meczyk. Liga Mistrzów, wiesz, jak jest – rzucił i już był z powrotem na kanapie.
Przez cały wieczór słyszałam tylko śmiech.
– Miało być inaczej – mruknęłam do siebie, ścierając kurz z półek, które od tygodnia omijali wzrokiem.
Spojrzał na mnie zdziwiony
W sobotę postanowiłam ich trochę zmobilizować. Nie po to zgadzałam się na wspólne mieszkanie, żeby robić za darmową obsługę hotelową.
– Możemy porozmawiać? – zapytałam spokojnie, wchodząc do salonu.
Oboje siedzieli z nosem w telefonach.
– Jasne, babciu, coś się stało? – Martynka spojrzała znad ekranu.
– Chciałabym, żebyśmy się podzielili obowiązkami domowymi. Ja już nie mam siły robić wszystkiego. Odkurzacz sam się nie włączy, a okna też same się nie umyją.
– No ale babciu, przecież my też pracujemy – Tymek rozłożył ręce. – Nie możemy się rozdwoić.
– A ja mogę? – uniosłam brwi. – Dziś wstałam o szóstej, zrobiłam śniadanie, nastawiłam pranie, umyłam podłogi i jeszcze zakupy zrobiłam. A wy?
– Okej, okej, rozumiemy – Martynka wstała, ziewając. – Możemy się podzielić. Ja mogę ogarniać kuchnię.
– A ja... no dobra, mogę odkurzać – mruknął Tymek.
– To świetnie – odparłam z ulgą. – Tylko błagam, nie zapominajcie. Bo ostatnio to ja wszystko robię, a wasze „zaraz” trwa trzy dni.
Następnego dnia weszłam do kuchni. Zlewozmywak pełny, blaty w okruszkach, a gąbka leżała na podłodze.
– No tak – westchnęłam.
Tymek akurat przechodził korytarzem z kubkiem kawy.
– Hej, babciu, widziałaś gdzieś mój szalik?
– Nie, ale widziałam twoje naczynia w zlewie. Może tam też szalik? – rzuciłam sucho.
Spojrzał na mnie zdziwiony, potem spuścił wzrok.
– Oj, dobra… zaraz ogarnę – wymamrotał.
Zrobiło mi się zimno
W środę wróciłam z przychodni zmęczona jak pies. Kolano dawało o sobie znać, a do tego jeszcze znowu podskoczyło mi ciśnienie. Marzyłam tylko o kubku herbaty i chwili ciszy. Otwieram drzwi – a w kuchni jak w melinie. Na stole rozlane mleko, jakieś resztki po toście, a pod stołem… chipsy. Cała paczka rozsypana. I nikt, absolutnie nikt, nie pomyślał, żeby to posprzątać.
– Martyna! – zawołałam ostrym tonem.
– Co? – wybiegła z pokoju z maseczką na twarzy. – Coś się stało?
– A ty jak myślisz? Kto tu tak nabałaganił?
– Ojej, chyba Tymek wczoraj oglądał mecz… – powiedziała, patrząc na bałagan, jakby pierwszy raz widziała kuchnię. – Zaraz to sprzątnę, serio.
– Nie „zaraz”, tylko teraz! – wybuchłam. – Nie zapraszałam po to, żeby robić za was wszystko! Ja już nie mam siły! Miałam mieć pomoc, a nie dodatkowy etat!
–Babciu, my się staramy! – podniosła głos. – Tylko ty zawsze wszystko robisz wcześniej, zanim zdążymy…
– Bo jak nie zrobię, to leży trzy dni!
W tym momencie w kuchni pojawił się Tymek, zaspany, z kubkiem w ręce.
– Co się dzieje?
– Twoja żona właśnie mi tłumaczy, że się staracie. A ja widzę, że z mojej kuchni robicie chlew! – powiedziałam z goryczą.
Zapadła cisza. Martyna patrzyła na mnie z niedowierzaniem, Tymek drapał się po głowie.
– Może… powinniśmy poszukać czegoś swojego – rzucił cicho.
Zrobiło mi się zimno.
Westchnęłam
Dwa dni chodziliśmy koło siebie jak po polu minowym. Coś wisiało w powietrzu. I wtedy w sobotę, przy śniadaniu, usiedli razem przy stole – wyjątkowo bez telefonów.
– Babciu… – zaczęła Martynka, patrząc mi prosto w oczy. – Musimy pogadać.
– No to mówcie – odpowiedziałam, odkładając łyżkę od owsianki.
– Nie chcemy, żebyś czuła się wykorzystywana. Naprawdę. My po prostu nie umiemy się jeszcze ogarnąć. I zamiast ci pomagać, wychodzi na to, że ci dokładamy roboty – przyznała z cichym westchnieniem.
Tymek pokiwał głową.
– Kochamy cię, babciu. Chyba rzeczywiście lepiej będzie, jeśli rozejrzymy się za czymś swoim. Tylko nie chcemy, żebyś myślała, że uciekamy… Po prostu nie umiemy żyć w czyimś domu tak, jak trzeba. Nie tak szybko.
Zrobiło mi się ciepło… i bardzo zimno jednocześnie.
– A myślicie, że mnie to łatwo przychodzi? – powiedziałam cicho. – Jak idziecie na górę i jest cisza, to ja mam z kim wypić herbatę. A teraz co? Znowu będę siedzieć sama?
– Przecież będziemy wpadać. Będziemy! – Martynka złapała mnie za rękę. – A ty wreszcie odpoczniesz.
Westchnęłam. Może rzeczywiście tego mi było trzeba? Żeby znów odzyskać swoją przestrzeń.
– Dobrze – powiedziałam w końcu. – Tylko jak już się wyprowadzicie, to przynajmniej raz w tygodniu chce was tu widzieć. Z ciastkiem.
Uśmiechnęli się oboje. W tym uśmiechu znów zobaczyłam tę moją małą Martynkę.
Oczy miałam wilgotne od łez
Wyprowadzili się miesiąc później. Spakowali wszystko w dwie walizki i kilka pudełek z podpisami „Kuchnia”, „Elektronika Tymka” i „Martyny ciuchy”. Kiedy znosili to do auta, stałam w progu z herbatą w ręku i dziwnym ciężarem w sercu. Takim, co nie boli, ale przypomina, że coś się kończy.
– Babciu, zostawiamy ci ekspres do kawy – powiedziała Martynka, całując mnie w policzek.
– I doniczkę z paprotką – dodał Tymek.
Uśmiechnęłam się, choć oczy miałam wilgotne.
– No dobrze. Tylko pamiętajcie, że w soboty wpadacie na sernik. Nie będę go piekła dla sąsiadów.
– Obiecujemy – Martynka ścisnęła moją dłoń. – Tylko nie zapomnij o brzoskwiniach.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, usiadłam przy stole. Było cicho. Bardzo cicho. Nie tak, jak wcześniej – to była dobra cisza. Moja. Nikt nie zostawił kubka na parapecie. Nikt nie rozrzucił skarpetek. Kuchnia lśniła. I chociaż przez chwilę było mi smutno, to czułam coś jeszcze. Dumę. Bo pozwoliłam im dorosnąć. Bo nie zatrzymałam ich dla własnej wygody. I bo, choć przez moment, znów poczuli, że mają dom, gdzie zawsze ktoś na nich czeka – z herbatą, z ciastem, z otwartym sercem. A to, że chwilami czułam się ich gosposią? Trudno. Może musieli to zobaczyć, żeby to zrozumieć. I chyba zrozumieli.
Elżbieta, 83 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że na emeryturze zostały mi już tylko książki i cisza. Między wierszami znalazłam jednak miłość i sens życia”
- „Mam swoją rodzinę, ale mamusia zawsze będzie dla mnie najważniejsza. Mąż się piekli, ale mam to gdzieś”
- „Rodzice chcieli ślubu, którego pozazdroszczą mi wszystkie sąsiadki. Szkoda, że nie dołożyli złamanego grosza”

