Reklama

Zaczęło się od zup. Jarzynowa w poniedziałek, pomidorowa we wtorek, krupnik w środę. Kiedyś żartowałam, że jak umrę, to pochowają mnie w garnku. Teraz – już mnie to nie śmieszyło. Codziennie rano gotowałam coś lekkiego dla Janiny, mojej teściowej, która miała problemy z trawieniem i sercem, ale apetyt dopisywał jej jak dwudziestolatce.

Karol, mój mąż, wychodził z domu o siódmej i wracał po dziewiętnastej, zmęczony i zamknięty w sobie. Raz powiedział:

– No przecież ty masz bardziej elastyczny grafik, to naturalne, że jesteś z mamą.

Owszem. Naturalne jak to, że jego matka ma swoje dzieci, a nie tylko synową. A ja, głupia, zamiast mu przypomnieć, że to jego matka, powiedziałam tylko: „Dobrze, dam radę”.

I dawałam. Karmiłam, przewijałam, rozmasowywałam nogi. Janina może i była niedołężna, ale rozsądna. Gdy myślała, że nie słyszę, mówiła przez telefon:

– Alicja to dobra dziewczyna. Jak umrę, to chyba wszystko jej zostawię. To ona jest ze mną, a nie moje dzieci.

Zamarłam z łyżką w dłoni. Nie zamierzałam robić scen. Po prostu się uśmiechnęłam – w środku coś się przesunęło. Już dawno pogodziłam się z rolą opiekunki z korzyściami. Nie mówiłam tego głośno, ale gdzieś w środku czułam: coś mi się przecież należy. Za te lata czułości, za zmianę pampersów, za te wszystkie noce, gdy śniło mi się, że znowu podaję nocnik. Tylko czasem, gdy patrzyła mi w oczy i mówiła „Kocham cię jak córkę”, miałam wrażenie, że kłamie.

Moja cierpliwość się skończyła

– Karol, możesz dzisiaj posiedzieć z mamą chociaż dwie godziny? – zapytałam spokojnie, choć w środku gotowałam się jak czajnik.

– Kochanie, zrozum, mam dzisiaj ważny call o osiemnastej. Po prostu nie dam rady – rzucił, nawet nie podnosząc wzroku znad laptopa.

A ja mam własne życie, Karol. Życie, które zamieniło się w czyszczenie nocników i podawanie leków na przemian z podcieraniem cudzych czterech liter. Ale rozumiem – „call” jest ważniejszy.

Karol westchnął, teatralnie zamknął laptopa.

– Przecież wiesz, że nie mogę się rozdwoić…

– A ja mogę?! – podniosłam głos. – Może twoja mama potrzebuje nie tylko opiekunki. Może potrzebuje rodziny! A nie tylko mnie, bo reszta się rozeszła po kątach. Ewa i Rafał mają ją gdzieś, ty też. A ja? Mam ciągle z nią być?

Zamilkł. Wstałam i wyszłam z pokoju. Telefon zadzwonił po chwili.

– Marta, ratuj mnie, bo zaraz go uduszę – rzuciłam bez powitania.

– A co tym razem?

– Zgadnij… Praca. Call. On nie ma czasu nawet spojrzeć na matkę, ale jak przyjdzie co do czego, to wszyscy będą pierwsi, żeby wyciągnąć łapę po spadek.

– Ale dom po Janinie dalej aktualny, no nie? – zapytała z tą swoją cyniczną manierą, którą nawet przez telefon czułam.

– Nie mów tak.

– Przecież sama mi to mówiłaś.

Zamilkłam. Miała rację. Czy to jeszcze empatia, czy już tylko interes? Czy naprawdę robię to z dobroci, czy tylko się łudzę, że jestem kimś lepszym?

Teściowa postawiła swoje warunki

– Alicjo, usiądź na chwilę – usłyszałam z pokoju Janiny.

Miała dziś jeden z tych lepszych dni – od rana rozwiązywała krzyżówki, a w południe zażądała kawy „z prawdziwego ekspresu, nie tego świństwa rozpuszczalnego”. Spełniłam życzenie. Teraz siedziała owinięta w swój ulubiony kocyk, blada, ale uśmiechnięta.

Usiadłam. Milczała przez moment, patrząc gdzieś przez okno.

– Wiesz… Czasem myślę, że gdyby nie ty, już dawno by mnie nie było. Ewa nawet nie dzwoni, Rafał to już w ogóle. A Karol… no, sama widzisz – zatrzymała wzrok na mnie. – Ty jedna jesteś przy mnie naprawdę.

Uśmiechnęłam się ciepło. Wewnątrz coś mnie zakłuło.

Staram się – powiedziałam tylko.

– Wiem. I właśnie dlatego chciałam coś z tobą omówić. Testament.

Zamarłam.

– Może jeszcze nie teraz, po co się tym stresować…

– Właśnie teraz. Chciałabym, żeby wszystko zostało po tej stronie, gdzie była miłość. Chciałam przepisać dom Karolowi, ale on… On ma teraz swoje życie, gdzie nie ma dla mnie miejsca. Ty mi codziennie dajesz dowód, że ci zależy. Ale czasem się zastanawiam… Czy ty naprawdę mnie lubisz, czy tylko udajesz?

Popatrzyłam na nią, jakby mnie spoliczkowała. Miałam odpowiedzieć bez wahania. Ale słowa grzęzły w gardle.

– Mamo Janinko… przecież wiesz, że cię kocham.

Powiedziałam to najłagodniejszym głosem, jaki potrafiłam z siebie wydobyć. Głaskałam jej dłoń i się uśmiechałam. Ale w środku czułam ukłucie. Takie bardzo wyraźne, piekące. Czy ona coś przeczuwała? Czy to była próba?

Zaczęły się pretensje

Nie podsłuchiwałam celowo. Naprawdę. Po prostu wróciłam wcześniej z zakupów i usłyszałam głos Karola z salonu. Myślałam, że mówi do siebie – on to ma taki zwyczaj – ale po chwili dotarło do mnie, że rozmawia przez telefon.

– No ale przecież nie może jej wszystkiego przepisać! – odezwał się żeński głos. Ewa.

Stanęłam w korytarzu. Słyszałam każde słowo.

– Wiesz, gdyby nie Alicja, mama dawno by była w domu opieki – powiedział Karol. Jego ton był chłodny.

– Ale przecież my jesteśmy jej dziećmi! Nie może wszystkiego zostawić tej cwaniarze! Ty w to nie wnikasz? – Ewa była rozżalona. – Ona to robi z wyrachowania! Każdy by się tak poświęcał, jakby miał dom pod nosem!

Karol nie odpowiedział. Milczał dłuższą chwilę.

– No mów coś! – ponagliła go siostra.

– Nie wiem… Może masz rację – mruknął.

Poczułam, że ręce mi się trzęsą. Cofnęłam się do kuchni, starając się nie narobić hałasu. Nie wiem, co bardziej mnie bolało – to, że traktują mnie jak złodziejkę, czy to, że Karol nie miał odwagi mnie obronić.

Wieczorem, gdy zmywałam naczynia, zapytałam cicho:

Rozmawiałeś dziś z Ewą?

Karol zamarł.

– Skąd wiesz?

– Słyszałam.

– Alicja, to nie tak, jak myślisz…

Odwróciłam się.

To jak było?

Nie odpowiedział. Tylko wzruszył ramionami. Pomyślałam, że w tym wszystkim od dawna jestem całkiem sama.

Obie postawiłyśmy na szczerość

– Mamo Janino, muszę z tobą porozmawiać – powiedziałam, siadając przy niej na łóżku. Miała właśnie drzemkę, ale otworzyła oczy od razu. Widocznie czuła, że to ważne.

– O Karolu i Ewie. Słyszałam ich rozmowę. O mnie. O testamencie.

Teściowa wciągnęła powietrze, jakby ją coś zabolało.

– Nie chciałam tego słyszeć, ale… oni uważają, że robię to wszystko dla spadku. Że tobą manipuluję.

Teściowa milczała dłuższą chwilę. Potem skinęła głową, powoli, jakby ważyła każde słowo.

– Alicjo… Ja nie jestem taka głupia, jak wam się wydaje. Wiem, że nie wszystko robisz z dobroci serca. Ale też wiem jedno – gdyby nie ty, byłabym sama jak palec. Albo na tamtym świecie.

– Nie wiem, kim jestem – powiedziałam cicho. – Bo nawet jeśli tu jestem, to czasem… czasem sama nie wiem, kim jestem dla ciebie. Opiekunką? Przyjaciółką? Synową?

Teściowa spojrzała na mnie ze zmęczeniem.

– Przez całe życie chciałam mieć rodzinę, która się o mnie zatroszczy, która będzie obok, nie tylko wtedy, gdy trzeba coś załatwić. Zostałaś ty. I tak, myślałam o tym, żeby wszystko ci przepisać. Ale boję się, że to może zniszczyć wszystko. Ich, ciebie, nas.

A może już wszystko jest zniszczone – powiedziałam. – Ja chcę tylko sprawiedliwości. Nawet jeśli sama nie jestem święta.

W jej oczach pojawiły się łzy.

– Nie wiem, czy na to zasługuję, Alicjo. Ale dziękuję, że chociaż ty jeszcze coś czujesz.

Zaczęło się rodzinne piekło

Usiedliśmy przy stole. Ja, Karol, Ewa i Rafał. Janina leżała obok. Stół był przykryty haftowanym obrusem, tym samym, co zawsze. Teściowa zażądała, żeby wszyscy przyszli. „Mam coś ważnego do powiedzenia” – przekazała. Czułam, że nadciąga burza.

Janina odchrząknęła.

– Przejdę od razu do rzeczy. Chcę przepisać dom Alicji. Bo to ona się mną zajmuje. Ona mnie myje, karmi, rozmawia ze mną. Nie wy, moje dzieci.

– Co to ma być?! – Ewa niemal wstała z krzesła. – Mamo, przecież to nienormalne! Ty nawet nie wiesz, co ona z tobą robi, może cię faszeruje czymś, żebyś bredziła takie rzeczy!

– Uspokój się – powiedział Karol, ale cicho, niemrawo.

– A ty?! – Ewa odwróciła się do niego. – Ty nic nie powiesz? To jest twoja żona, która chce wyciągnąć ci dom spod nosa!

– Ja nikomu nic nie wyciągam – powiedziałam spokojnie. – Opiekuję się Janiną, bo ktoś musi. A wy? Pojawiacie się tylko wtedy, kiedy coś chcecie.

– A co, nagle taka święta jesteś? – rzucił Rafał. – Od początku ci o to chodziło. Myślisz, że nikt nie widzi?

– Dość – przerwała teściowa. Głos miała ostry, wyprostowała się, siedząc na łóżku – Może nie jestem idealna. Ale to moja decyzja. I jeśli nie potraficie tego uszanować, to lepiej już teraz wyjdźcie.

Zapadła cisza. Patrzyliśmy na siebie. Karol nie odezwał się ani słowem. Ja też już nic nie powiedziałam. W środku miałam burzę. A na zewnątrz – ciszę.

To nie był triumf

Dom cichł z każdym dniem. Janina słabła, coraz więcej spała, coraz mniej mówiła. Karol... był obok mnie. Fizycznie. Psychicznie – gdzieś indziej. Przychodził z pracy, zjadał obiad, siadał z laptopem. Nie zapytał ani razu, jak się czuję.

Siedziałam z Janiną wieczorami, trzymałam ją za rękę. Patrzyłam, jak odpływa. I chociaż wiedziałam, że jej decyzja była na moją korzyść, nie czułam zwycięstwa. Czułam się jak ktoś, kto dotarł na szczyt – i zastał tam tylko zimny wiatr.

– Wiesz… – szepnęła raz teściowa. – Ja naprawdę… cię polubiłam. Nawet jeśli nie wszystko było szczere.

– Wiem – odpowiedziałam. – Ja chyba też cię polubiłam. Szczerze.

Płakała. Ja też. Kilka dni później odeszła we śnie. Cicho. Bez słowa. Ewa i Rafał przyszli tylko na pogrzeb. Karol wygłosił kilka słów, wszystkie suche jak jego emocje. A potem – wróciliśmy do domu. Do pustki.

Testament był jasny. Dom miał być mój. Nie Karola, nie wspólny. Stałam przy kuchennym oknie, patrzyłam na ogródek, w którym Janina tak lubiła sadzić te swoje pelargonie. I powtarzałam w myślach: „Miłość czy kalkulacja? Czy to już jedno i to samo?”. Nie wiedziałam. Ale jedno było pewne – zostałam z domem, który był nagrodą. I karą jednocześnie. Gdy intencje są nieczyste, wdzięczność smakuje jak popiół.

Alicja, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama