Reklama

Zawsze myślałam, że Barbara, moja teściowa, to kobieta, która już dawno pogodziła się z tym, że jej życie nie należy do niej. Całe życie była podporządkowana innym – najpierw mężowi, potem dzieciom. Nie miała własnych marzeń, albo może po prostu nigdy nie miała odwagi ich głośno wypowiedzieć. Zawsze zapięta pod samą szyję, w brązowych garsonkach, z krótkimi włosami, które sama przycinała, bo przecież „po co wydawać na fryzjera?”. Nawet perfum nie używała – mówiła, że „zapach szczęścia to ciepły obiad w domu”. Ale to się zmieniło.

Po śmierci męża coś w niej pękło. Zaczęło się od nowej fryzury – krótsze, jaśniejsze włosy, które wyglądały jakby dopiero co wróciła z drogiego salonu. Potem były ubrania – kolorowe bluzki, kwieciste sukienki, obcasy. I zapach. Perfumy, które roznosiły się po całym mieszkaniu, kiedy Barbara przechodziła obok. A ostatnio... lekcje tańca. Barbara, nasza spokojna, zawsze poukładana Barbara, chodzi na lekcje tańca.

Nie wiem, co o tym myśleć. Patrzę na nią i czuję coś dziwnego – z jednej strony zazdrość, że odważyła się na coś takiego, a z drugiej... lęk, bo wiem, że cała rodzina tego nie zrozumie. Szczególnie Paweł. Dla niego mama zawsze była „mamuśką” – od obiadów, od skarpetek, od prania. A teraz nagle... wygląda jakby zrzuciła z siebie te lata bycia „czyjąś matką i żoną”. Jakby zaczęła żyć. Ale czy wolno jej?

Mąż się irytował

– Anka, widziałaś moją matkę wczoraj? – Paweł wpadł do kuchni jak burza, rzucając teczkę na stół z głośnym trzaskiem. Spojrzałam na niego spod czajnika, w którym właśnie gotowała się woda na herbatę. Jego mina mówiła wszystko – coś się stało.

– Coś się stało? – zapytałam ostrożnie.

– Byłem u niej po pracy, chciałem tylko zanieść te tabletki na ciśnienie... A ona... – Paweł wziął głęboki oddech, jakby chciał się uspokoić, ale zaraz wyrzucił z siebie – Cała wymalowana! Szminka, tusz, a paznokcie – czerwone, Anka! Jak u jakiejś nastolatki. I jeszcze ten zapach... – skrzywił się, jakby przypomniał sobie coś wyjątkowo nieprzyjemnego. – Jakby się wypsikała całą butelką.

Może po prostu próbuje poczuć lepiej? – odparłam, choć w duchu wiedziałam, że Paweł nie zrozumie.

– Co to znaczy? – warknął. – Ona ma myśleć o wnukach, a nie o jakichś... – urwał, ale dobrze wiedziałam, co chciał powiedzieć. Mężczyznach. Spotkaniach. Tańcach. – To nie przystoi w jej wieku. Nie przystoi.

Usiadłam naprzeciwko niego, czując narastające napięcie. Patrzyłam, jak złości się na swoją matkę, jak zaciska pięści na krawędzi stołu, i próbowałam zrozumieć, skąd bierze się ten gniew. Czy naprawdę chodziło o to, że Barbara nosi szminkę? Czy może o coś więcej – o to, że wymykała się spod jego kontroli, że przestała być tą mamą od wszystkiego?

– Paweł, może ona po prostu chce coś zmienić w swoim życiu... – zaczęłam ostrożnie, ale przerwał mi machnięciem ręki.

– To głupie. Życie się zmienia, ale są pewne zasady. Jest matką, babcią, powinna się zachowywać jak przystało. Co ludzie powiedzą?

Nie odpowiedziałam. Bo co mogłam powiedzieć? Sama czułam się rozdarta – rozumiałam Pawła, jego potrzebę porządku i przewidywalności. Ale patrząc na Barbarę, czułam coś jeszcze – cichy podziw, może nawet tęsknotę. I pytanie, które wciąż dźwięczało mi w głowie: czy naprawdę w tym wieku trzeba już tylko siedzieć cicho i czekać, aż życie się skończy?

Teściowa była uparta

Obiad u Barbary zawsze miał swój rytuał – zupa, drugie danie, ciasto na deser. Tego dnia zapach pieczeni z cebulą i jabłkami rozchodził się po całym mieszkaniu, a mimo to atmosfera była jak zaciągnięty, duszny koc – ciężka, nieprzyjemna, napięta. Paweł siedział z kamienną miną, Tomek nerwowo skubał serwetkę, a Barbara krzątała się wokół stołu, jakby chciała zająć się wszystkim, byle nie musieć patrzeć na swoich synów.

Mamo, musisz się ogarnąć – powiedział w końcu Paweł, odkładając widelec z głośnym stukiem. Cisza, która zapadła po tych słowach, była jak bomba z opóźnionym zapłonem. – Nie wypada, żebyś się tak zachowywała.

Barbara podniosła na niego wzrok, spokojny, ale twardy jak stal.

– A co mi nie wypada, Pawle? Żyć? – zapytała cicho, ale w jej głosie był chłód, który ścinał krew w żyłach.

Tomek dorzucił swoje, jakby nie mógł się powstrzymać:

– No właśnie, mamo, po co ci te tańce? Jakieś kursy, faceci... Co ludzie powiedzą?

Barbara wstała od stołu, zaciskając dłonie w pięści.

Nie interesuje mnie, co ludzie powiedzą! – podniosła głos. – Całe życie siedziałam cicho, gotowałam wam obiady, prałam, słuchałam narzekań. Teraz chcę chociaż trochę poczuć, że żyję! – krzyknęła.

Paweł i Tomek patrzyli na nią jak na obcą kobietę. Paweł zaczął coś mamrotać pod nosem, ale nie słuchałam. Czułam, jak serce wali mi w piersi, a dłonie drżą. Patrzyłam na Barbarę i widziałam w niej kogoś innego niż matkę moich dzieci – widziałam kobietę, która po latach ciszy w końcu zaczyna mówić. Ale widziałam też, jak bardzo boli ją to, że jej synowie nie chcą słuchać.

– Może wystarczy już tych rozmów... – próbowałam jakoś załagodzić sytuację, ale nikt mnie nie słuchał. Wszyscy byli tak zamknięci w swoich emocjach, że moje słowa odbijały się jak od ściany.

Barbara w końcu usiadła, oddychając ciężko. W jej oczach zobaczyłam coś, czego nigdy wcześniej tam nie widziałam – gniew. Nie ten cichy, codzienny, ale prawdziwy, wibrujący w powietrzu. A może to nie był gniew? Może to była desperacja?

Patrzyłam na nią i czułam... wstyd. Za Pawła, za Tomka, za to, że wszyscy traktujemy ją jak dziecko, które trzeba pouczać. Ale przecież Barbara była dorosła. Może po raz pierwszy w życiu naprawdę dorosła.

Mąż się wstydził własnej matki

Nie spałam tej nocy. Leżałam z oczami wlepionymi w sufit. W końcu, wstałam, żeby zrobić sobie herbatę. Przechodząc przez korytarz, usłyszałam przytłumione głosy dochodzące z kuchni – Paweł rozmawiał z Tomkiem. Zatrzymałam się, wsłuchując w ich głosy, jakby to były zakazane słowa, które nie powinny paść.

– Nie mogę na nią patrzeć – mówił Paweł, jego głos był cichy, ale pełen gniewu. – Zachowuje się jak nastolatka. Wstydzę się za nią, rozumiesz? Jakbyśmy nie mieli wystarczająco problemów w życiu, to teraz jeszcze matka zaczyna odwalać takie cyrki.

– No, a co my możemy zrobić? – odpowiedział Tomek, z wyraźnym rozdrażnieniem. – Może trzeba jej dać do zrozumienia, że czas na takie rzeczy już dawno minął. Niech sobie daruje te wszystkie kursy tańca i... nie wiem, te sukienki jak na randki. To się robi chore.

– Dla mnie to jest brak szacunku do ojca – dodał Paweł. – Ledwo minęło pół roku, a ona się szlaja po kawiarniach i kto wie, z kim się spotyka. Nie wyobrażam sobie, żeby mój syn widział swoją babcię w takim... wydaniu.

Zamknęłam oczy i poczułam, jak coś mnie ściska za gardło. To, co mówili, było okrutne. Nie chcieli widzieć w niej kobiety – dla nich zawsze miała być „mamą”, „babcią”, gotującą zupę i cerującą skarpetki. A teraz, kiedy próbowała zacząć coś dla siebie, stawała się dla nich problemem. Przeszkodą. Wstydem.

Wróciłam do swojego pokoju, serce waliło mi jak młotem. Wiedziałam, że nie mogę dłużej milczeć. Nie chciałam, żeby Barbara czuła się samotna w tej walce. Musiałam z nią porozmawiać – tak naprawdę, szczerze. Bo jeśli nie ja, to kto?

Pogadałam z teściową

Po tym, co usłyszałam, nie mogłam dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Kilka dni później, kiedy dzieci były w szkole, a Paweł w pracy, zebrałam się na odwagę i pojechałam do Barbary. Drzwi otworzyła szybko, jakby na mnie czekała. W jej oczach było coś, co od razu mnie uderzyło – zmęczenie i smutek, ale też coś jeszcze... może zawziętość?

Usiadłyśmy w kuchni, przy kubkach z herbatą, które parzyły dłonie. Zapach cynamonu i goździków unosił się w powietrzu, a ja czułam, jak serce mi wali. Zaczęłam nieśmiało:

– Mamo... Wiem, że to dla ciebie ważne, ale Paweł i Tomek... oni tego nie rozumieją.

Barbara westchnęła głęboko, spojrzała przez okno, jakby szukała odpowiedzi gdzieś daleko, poza tym mieszkaniem.

– Oni nigdy mnie nie zrozumieją, Aniu – powiedziała cicho, głos jej drżał. – Całe życie byłam dla nich. Sprzątałam, gotowałam, prałam, opiekowałam się ich ojcem, a teraz... Teraz chcę choć trochę dla siebie.

Patrzyłam na nią, jakby mówiła coś, co wcale nie było takie oczywiste. Była kobietą po sześćdziesiątce, a mówiła z taką pasją, jakby dopiero odkrywała, że ma prawo do własnych marzeń.

Wiesz, Anka, ja chciałam kiedyś tańczyć... – Barbara spojrzała na mnie z tym swoim półuśmiechem, a ja poczułam ukłucie w sercu. – Tylko zawsze było coś ważniejszego. Dzieci, dom, mąż. Teraz... teraz już chyba nie mam czasu czekać.

Siedziałyśmy chwilę w ciszy. Ja nie wiedziałam, co powiedzieć, a Barbara patrzyła przed siebie, jakby wreszcie to wypowiedzenie tych słów dało jej jakąś ulgę.

– Mamo, naprawdę... – zaczęłam, ale ona machnęła ręką.

– Daj spokój, Anka. Ja już swoje wiem. Tylko boli mnie, że własne dzieci patrzą na mnie jak na wariatkę, zamiast... – urwała, a w jej oczach zamigotały łzy.

Poczułam, że muszę być jej sojuszniczką, że jeśli ja też ją zostawię, to kto jej zostanie?

Będzie żyć, jak chce

Barbara zebrała nas wszystkich na niedzielny obiad. Stół uginał się od jedzenia – pieczeń, surówki, makowiec pachnący cynamonem. Ale w powietrzu wisiało coś ciężkiego, coś, co sprawiało, że nikt nie patrzył sobie w oczy. Paweł i Tomek siedzieli spięci, jakby przyszli tu z przymusu. Ja patrzyłam na Barbarę, która wyglądała spokojnie, ale jej dłonie lekko drżały.

W końcu odłożyła sztućce, spojrzała na nas wszystkich i powiedziała spokojnie, ale z siłą, która wstrząsnęła całą kuchnią:

– Chciałam wam powiedzieć, że od teraz będę robić, co chcę. Chcę tańczyć, chcę się spotykać z kimś. Nie jestem waszą własnością. Mam prawo do szczęścia. I nie zamierzam już tłumaczyć się z tego przed nikim.

Zamarliśmy. Paweł wstał jak oparzony, czerwony na twarzy.

– To egoistyczne! My też mamy uczucia! – krzyknął, a jego głos zadrżał.

Barbara patrzyła na niego spokojnie, jakby nagle przestał być dla niej autorytetem.

– A moje uczucia? Kto o nie kiedyś zapytał? Kiedy całe życie gotowałam, prałam, rezygnowałam ze wszystkiego dla was... Kogo to obchodziło?

Tomek opuścił wzrok. Paweł zacisnął pięści, ale nic nie powiedział. Ja czułam, jak gardło ściska mi się z emocji. Nikt nie wygrał tej rozmowy.

Teściowa zasługuje na szczęście

Kiedy wróciłam do domu, długo siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w zimną herbatę. Dzieci bawiły się w pokoju, a Paweł chodził po mieszkaniu jak cień, milczący, obrażony, zamknięty w sobie. Cisza była ciężka, duszna, jakby ściany też miały dość tej kłótni. Czułam, że coś w naszej rodzinie pękło. Nie wiem, czy na zawsze, ale na pewno na długo.

Myślałam o Barbarze. O tym, jak odważnie powiedziała, co czuje, jak wywalczyła sobie prawo do życia na własnych zasadach. I o tym, jak bardzo była samotna w tej walce. Paweł jej nie rozumiał, Tomek nie chciał zrozumieć, a ja... ja byłam gdzieś pośrodku, rozdarta. Czułam jej ból, ale też strach przed tym, co dalej. Czy naprawdę mamy prawo mówić komuś, jak ma żyć, nawet jeśli to nasza matka?

Patrzyłam na Pawła i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek zrozumie, że Barbara nie jest tylko jego matką – jest kobietą, człowiekiem, który przez lata żył dla innych, a teraz chce żyć dla siebie. I czy on to kiedykolwiek zaakceptuje? Nie wiem. Może kiedyś, a może nigdy. A ja? Ja czuję, że muszę być mostem między nimi. Nie wiem, czy mi się uda, ale wiem, że spróbuję. Bo jeśli nie ja, to kto?

Patrzę przez okno na sąsiednie bloki, na zwykłe, codzienne życie ludzi. I myślę o Barbarze. O tym, że zasługuje na swoje szczęście, nawet jeśli to szczęście wygląda zupełnie inaczej niż to, co Paweł i Tomek sobie wyobrażają. Może życie nie kończy się wtedy, kiedy dzieci dorastają. Może właśnie wtedy dopiero się zaczyna.

Anna, 40 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama