„Teściowa uwielbiała wytykać mi błędy. Kiedy zaczęła nastawiać przeciwko mnie moje własne dziecko, miarka się przebrała”
„Nie spałam całą noc. Leżałam obok Marka, słysząc jego równy oddech, i zastanawiałam się, co dalej. To nie była pierwsza sytuacja, w której Barbara próbowała podważyć moje zdanie, ale tym razem czułam, że przekroczyła granicę”.

- Redakcja
Nie mogę powiedzieć, że moja relacja z teściową od początku była wrogą rywalizacją, ale na pewno nie była też ciepłą, matczyną bliskością, o której marzy wiele młodych kobiet. Barbara, matka Marka, miała w sobie tę specyficzną cechę ludzi przekonanych o własnej nieomylności – zawsze wiedziała lepiej, zawsze miała więcej doświadczenia, zawsze miała rację. A ja?
Początkowo myślałam, że chodzi tylko o drobne różnice pokoleniowe – że to naturalne, że starsza kobieta próbuje dawać dobre rady, czasem nawet nieproszone. Ale z czasem zaczęłam dostrzegać, że jej dobre rady to tak naprawdę sposób na podważanie moich decyzji.
Gdy zaszłam w ciążę, pojawiły się pierwsze spięcia. Chciałam rodzić naturalnie – teściowa przewracała oczami i mówiła, że „tylko głupia kobieta rezygnuje z cesarki, bo nie wie, co ją czeka”. Chciałam karmić piersią – wzdychała ciężko i twierdziła, że „sztuczne mleko jest lepsze, bo przynajmniej wiadomo, co w nim jest”.
Zaczęła się prawdziwa batalia
Od pierwszych dni macierzyństwa wiedziałam, że chcę wychować syna zgodnie z własnymi przekonaniami. Nie byłam ani fanatyczką, ani przesadnie restrykcyjną matką – po prostu miałam swoje zasady. Jedną z nich była kontrola nad tym, co Antek je. Słodycze?
Tak, ale w ograniczonych ilościach i w określonych momentach. Nie chciałam, żeby mój syn od małego uzależniał się od cukru. Teściowa jednak uważała, że to absurd.
– No przecież mu nic się nie stanie od jednej czekoladki! – powtarzała przy każdej wizycie, przewracając oczami.
Na początku byłam cierpliwa. Tłumaczyłam, prosiłam, przekonywałam. Marek, mój mąż, unikał tematu.
– Nie warto się kłócić, mama ma dobre intencje – mówił, gdy kolejny raz znajdowałam w kuchni papierek po batoniku, który „ktoś” zostawił w miejscu, do którego małe rączki z łatwością mogły dosięgnąć.
Ale sytuacja narastała. Czułam, że tracę kontrolę nad własnym dzieckiem – że ktoś podważa moje decyzje i uczy mojego syna, że zasady mamy można ignorować, jeśli tylko znajdzie się wystarczająco sprytne obejście. Wiedziałam, że prędzej czy później ta wojna się zaostrzy.
I nie myliłam się
Zawsze myślałam, że dzieci są lojalne wobec rodziców. Że jeśli od maleńkości pokazuje się im pewne zasady, to one je akceptują i przestrzegają. Ale tego dnia zrozumiałam, jak bardzo się myliłam.
Był wtorek, wróciłam z pracy trochę później niż zwykle. Marek miał jeszcze jakieś spotkanie, więc teściowa została z Antkiem. Wchodząc do mieszkania, od razu usłyszałam jego podekscytowany głos z kuchni.
– Babciu, jeszcze jeden kawałek!
Serce podeszło mi do gardła. Zdjęłam płaszcz i szybkim krokiem ruszyłam w stronę kuchni. Antoś siedział przy stole, trzymając w małej rączce tabliczkę czekolady, całą w lepkich śladach jego palców. Na blacie leżało kilka sreberek, a obok stała moja teściowa, z założonymi rękami, uśmiechnięta.
– Mamo… – powiedziałam powoli, z trudem tłumiąc złość. – Prosiłam, żebyś nie dawała mu słodyczy.
Barbara odwróciła się w moją stronę i uniosła brwi.
– To tylko mała czekoladka – rzuciła lekko. – Nie bądź taka zasadnicza.
Poczułam, jak krew uderza mi do głowy.
– To nie chodzi o czekoladę – powiedziałam, krzyżując ramiona. – To kwestia zasad. Jeśli mówię dziecku „nie”, to znaczy „nie”.
Teściowa spojrzała na mnie z politowaniem, jakbym właśnie oznajmiła, że ziemia jest płaska.
– Oj, przestań dramatyzować – westchnęła. – My też jedliśmy słodycze i jakoś żyjemy.
Antoś spojrzał na mnie, wyczuwając napięcie. Nie rozumiał, o co mi chodzi. Przecież babcia pozwoliła. Podeszłam do niego i delikatnie wyjęłam mu czekoladę z rąk.
– Kochanie, wiesz, że mama nie pozwala na tyle słodyczy.
Antoś zrobił kwaśną minę, ale nie zaprotestował. Widziałam jednak, jak jego małe oczy uciekają w stronę babci, szukając jej aprobaty. A ona, zamiast stanąć po mojej stronie, teatralnie przewróciła oczami.
– Oj, Karolino – powiedziała lodowatym tonem. – Zobaczymy, kto tu naprawdę ma coś do powiedzenia.
Te słowa mnie uderzyły
To nie była tylko niewinna kłótnia o czekoladę. To było coś więcej – otwarte wyzwanie. Teściowa nie tylko nie zamierzała respektować moich zasad. Ona miała zamiar je podważać. Wiedziałam, że to dopiero początek.
Nie spałam całą noc. Leżałam obok Marka, słysząc jego równy oddech, i zastanawiałam się, co dalej. To nie była pierwsza sytuacja, w której Barbara próbowała podważyć moje zdanie, ale tym razem czułam, że przekroczyła granicę. To, co powiedziała – „zobaczymy, kto tu naprawdę ma coś do powiedzenia” – wciąż dźwięczało mi w głowie.
Następnego dnia, kiedy Antek zasnął, uznałam, że czas na rozmowę z Markiem.
– Musimy pogadać – zaczęłam, siadając na łóżku obok niego.
Mój mąż oderwał wzrok od telefonu i westchnął. Już wiedział, o czym będzie mowa.
– Karola, znowu to samo?
– Nie „znowu to samo”, tylko problem, który twoja matka regularnie pogłębia – odpowiedziałam, próbując się nie unosić. – Marek, ona robi wszystko na przekór. Nie widzisz tego?
Mój mąż przeciągnął się i podparł głowę na dłoni.
– Chodzi o tę czekoladę?
Prychnęłam.
– O zasady, Marek! O to, że twoja matka kompletnie ignoruje moje zdanie i robi, co jej się podoba.
Marek wzruszył ramionami.
– Ale to naprawdę nic wielkiego. To tylko czekolada, Karolina. Po co się tym przejmować?
Poczułam, jak zaczyna mną trząść
– Nie o czekoladę chodzi! – niemal warknęłam. – Chodzi o to, że to ja jestem matką naszego syna, a ona podważa moje zdanie! Wiesz, co mu powiedziała? „Zobaczymy, kto tu naprawdę ma coś do powiedzenia”.
Marek potarł twarz dłonią i przewrócił oczami.
– Naprawdę musisz brać wszystko tak dosłownie? Moja mama po prostu lubi mieć ostatnie słowo.
– Więc może ktoś powinien jej przypomnieć, że to ja wychowuję Antka, a nie ona?
Mój mąż spojrzał na mnie z irytacją.
– A nie możesz po prostu tego puścić?
Zacisnęłam zęby.
– Marek, serio?
– Po co się kłócić? Moja mama zawsze taka była, nie zmienisz jej. Lepiej to olać.
Z niedowierzaniem patrzyłam na człowieka, którego poślubiłam. Czy on naprawdę nie rozumiał, że tu chodzi o coś więcej? Że jeśli teraz odpuszczę, to jego matka poczuje, że może robić wszystko?
– Nie mogłybyście się dogadać? – rzucił znużonym tonem. – Mam dość tych wojen.
Wojny. Tak to postrzegał. Nie jako problem do rozwiązania, tylko jako konflikt, który go męczył. Pokręciłam głową i wstałam z łóżka.
– Świetnie, Marek. Naprawdę świetnie.
– Karola… – westchnął, ale już nie miałam ochoty tego słuchać.
Czułam się kompletnie osamotniona
Miałam wrażenie, że jestem jedyną osobą w tej rodzinie, która naprawdę przejmuje się tym, co dzieje się z naszym synem. A najgorsze było to, że to dopiero początek.
Kilka dni później zobaczyłam, jak Antoś odsuwa talerz z obiadem.
– Nie chcę tego.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Do tej pory nie miał problemu z warzywami.
– Dlaczego? – zapytałam.
– Babcia mówi, że dzieci powinny jeść to, co lubią – odburknął.
Serce mi zamarło.
– A co mówi mama?
Antoś wzruszył ramionami.
– Babcia mówi, że mama jest surowa…
Zacisnęłam dłonie na stole. Wieczorem usłyszałam rozmowę w jego pokoju.
– Wiem, że mama nie pozwala, ale ja cię kocham i chcę, żebyś był szczęśliwy – mówiła teściowa cicho.
Poczułam, jak robi mi się gorąco. To już nie było tylko kwestionowanie moich zasad. Ona świadomie nastawiała moje dziecko przeciwko mnie. To był moment, w którym wiedziałam – koniec pobłażania.
Następnego dnia, gdy tylko teściowa przyszła, nie czekałam.
– Możemy porozmawiać? – powiedziałam ostro.
Usiadła spokojnie, splatając ręce na piersi.
– Oczywiście, jeśli tylko nie będzie to kolejny wykład o czekoladzie.
Zacisnęłam zęby.
– Wiem, co mówisz Antosiowi. Wiem, że podważasz moje zdanie.
– A może po prostu jestem jedyną osobą, która nie traktuje go jak żołnierza w koszarach? – odparła lodowato.
– To nie jest troska, tylko manipulacja – syknęłam.
Uśmiechnęła się z ironią.
– Ty po prostu nie umiesz być dobrą matką. Myślisz, że trzymanie dziecka na smyczy sprawi, że będzie cię kochało?
Nie wytrzymałam
– Nie pozwolę, żebyś podważała mój autorytet!
Teściowa wstała i spojrzała na mnie z wyższością.
– Nie masz tu nic do gadania.
I wyszła. Stałam w miejscu, oddychając ciężko. Nie czekałam. Wieczorem, gdy Marek wrócił, postawiłam sprawę jasno.
– Albo postawisz się swojej matce, albo ja zrobię to sama.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Karola, nie rób dramatu…
– Ona podważa moje decyzje. Manipuluje Antosiem. Jeśli tego nie zatrzymamy, stracę nad nim kontrolę.
Marek przetarł twarz dłonią.
– Nie wiem, jak to rozwiązać… Ale masz rację. To zaszło za daleko.
Poczułam ulgę, ale wiedziałam, że to dopiero początek.
– Ograniczam jej kontakt z Antkiem. I oczekuję, że to uszanujesz.
Westchnął ciężko, ale skinął głową. To nie była pełna wygrana. Ale pierwszy raz Marek stanął po mojej stronie.
Teściowa nie przyjęła tego dobrze
– Nie zabronisz mi widywać wnuka! – syczała przez telefon.
– Widywać? Oczywiście. Ale na moich zasadach.
Trzasnęła słuchawką. Marek próbował łagodzić sytuację, ale ja wiedziałam, że to nie koniec. Barbara nie odpuści. To nie w jej naturze. Ale ja też nie.
Patrzyłam na Antosia bawiącego się klockami i czułam mieszankę smutku i ulgi. Nie chciałam wojny. Ale jeśli to była cena, by moje dziecko wiedziało, kto naprawdę jest jego matką – byłam gotowa ją zapłacić.
Czy to się kiedyś skończy? Nie wiem. Ale tym razem to ja rozdawałam karty.
Karolina, 34 lata
Czytaj także:
„Gdy mąż mnie zdradził, widziałam, jak wszyscy śmieją się po kątach. Tylko kolega z pracy okazał mi serce”
„Moja matka uważa, że lepiej być nieszczęśliwą żoną, niż zadowoloną rozwódką. W jej oczach jestem tylko życiową porażką”
„Matka powtarzała, że życie to ból i cierpienie. Żałuję, że straciłam 20 lat na życie pod jednym dachem z męczennicą”