Reklama

Z początku sądziłam, że może potrzebuje czasu. W końcu nie każda teściowa od razu polubi dziewczynę swojego syna. Jednak z każdym miesiącem coraz wyraźniej czułam, że traktuje mnie jak intruza. Byłam miła, pomocna, starałam się zdobyć jej sympatię, ale ona patrzyła na mnie jak na kogoś, kto zabrał jej coś cennego. Przez trzy lata znosiłam jej chłód i drobne złośliwości. Aż nagle, bez żadnej zapowiedzi, zaczęła się zachowywać inaczej. Ciepła, troskliwa, prawie jak matka. I właśnie wtedy zapaliła mi się czerwona lampka. Wiedziałam, że coś kombinuje.

Zawód na pierwszym spotkaniu

Poznałam ją tydzień po tym, jak wprowadziłam się do mieszkania z jej synem. Nie naciskała wcześniej na spotkanie, co wydawało mi się trochę dziwne, ale uznałam, że może jest po prostu zdystansowaną osobą. Ubrałam się skromnie, upiekłam ciasto, starałam się wyglądać jak ktoś, kogo da się polubić. Miałam dobre intencje. Niestety – to spotkanie nie potoczyło się tak, jak to sobie wyobrażałam.

– To ty jesteś tą nową dziewczyną Michała? – zapytała, zerkając na mnie z góry. – Młoda jesteś. I chyba trochę nieogarnięta, co?

Uśmiechnęłam się nerwowo, sądząc, że żartuje. Michał próbował rozładować atmosferę, cmoknął ją w policzek, podał jej moje ciasto, ale ona nawet go nie spróbowała. Przez całe popołudnie wypytywała mnie o rodzinę, wykształcenie, plany na przyszłość – tonem, jakbym była kandydatką na stanowisko, które już dawno zostało obsadzone. Żadne pytanie nie brzmiało życzliwie.

– A twoja mama czym się zajmuje? – zapytała w pewnym momencie. – Bo chyba nie pracuje w żadnej poważnej firmie, prawda?

Zamrugałam ze zdziwienia. Wiedziała, że moja mama jest pielęgniarką. Sama jej o tym napisałam, kiedy wymienialiśmy się wiadomościami przez Michała. Teraz czułam, że to była pułapka. Zasugerowała, że pochodzę z niewłaściwego środowiska, że nie pasuję do ich rodziny. Michał później przepraszał za jej zachowanie. Mówił, że mama bywa oschła, że to minie. Wierzyłam mu. Nie wiedziałam jeszcze, że to dopiero początek.

Trzy lata w cieniu

Przez kolejne trzy lata starałam się udawać, że wszystko jest w porządku. Michał mnie kochał, a ja jego. Tylko ona stała się cieniem, który zawsze unosił się nad nami, ilekroć pojawiała się w naszym życiu. W święta przyjeżdżała z prezentami tylko dla Michała. Dla mnie miała najwyżej krem z promocji albo zestaw herbat, które i tak przekazywała mi bez słowa. Nie zapraszała mnie na rodzinne spotkania, mówiła, że „to jeszcze nie ten etap”. A kiedy już się spotykaliśmy, komentowała mój wygląd, ubrania, a czasem nawet gotowanie, mimo że rzadko miała okazję je spróbować.

– No widzisz, Michałku, jakbyś miał dziewczynę, która potrafi dobrze przyprawić schab, to byś nie musiał chodzić do mamy na obiad – powiedziała kiedyś przy wspólnym stole. – Ale nie każdy ma szczęście.

Uśmiechałam się sztucznie, ściskałam dłoń Michała pod stołem. Był między nami taki cichy układ: ja nie robię z tego dramatu, a on obiecuje, że porozmawia z mamą. Nigdy się nie dowiedziałam, czy faktycznie to robił. Jeśli tak, to nie przynosiło to żadnego skutku. Z czasem nauczyłam się funkcjonować obok niej. Nie stawałam już na głowie, żeby mnie zaakceptowała. Po prostu znosiłam to wszystko w milczeniu. Nie chciałam niszczyć naszej relacji przez jej chłód. Do dziś nie wiem, czy to był błąd, czy przejaw dojrzałości. Może jedno i drugie.

Niespodziewana zmiana tonu

Wszystko zmieniło się niespodziewanie. Była końcówka listopada, zbliżały się urodziny Michała. Zaskoczyło mnie, gdy zadzwoniła do mnie, nie do niego.

– Cześć, chciałam zapytać, czy mogłabym wpaść z tortem dla Michała. Może razem coś przygotujemy? – powiedziała łagodnym tonem, którego nigdy wcześniej nie używała.

Zamarłam na chwilę, bo nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Zgodziłam się, z ciekawości, a może z nadziei, że coś się w niej rzeczywiście zmieniło. Przyszła z bukietem kwiatów i czekoladkami. Dla mnie. Powiedziała, że ostatnio dużo myślała, że chyba była zbyt surowa, że chce zacząć od nowa. Zrobiła kawę, zaczęła opowiadać o swoim dzieciństwie, o tym, jak trudno było jej zaufać nowym ludziom.

– Wiesz, nie każda kobieta jest wystarczająco dobra dla mojego syna. Ty chyba naprawdę go kochasz – powiedziała cicho.

Miałam ochotę ją przytulić. Po raz pierwszy poczułam, że może się myliłam co do niej. W ciągu kolejnych dni zaczęła się coraz częściej odzywać. Wysyłała memy, pytała o przepis na zupę dyniową, zapraszała na kawę. Michał był zaskoczony, ale zadowolony.

– Mówiłem, że w końcu się dogadacie – śmiał się, całując mnie w czoło.

Ja jednak czułam, że coś nie gra. Nie umiałam się w pełni cieszyć tą zmianą. Jej życzliwość wydawała się... wyreżyserowana. Jakby coś planowała. Zbyt nagle, zbyt intensywnie. I nie pomyliłam się.

Miałam rację

Dwa tygodnie później siedziałyśmy razem w kuchni. Michała nie było, wyjechał służbowo. Teściowa znów przyszła na herbatę, ale tym razem przyniosła ze sobą wielką teczkę z dokumentami.

– Słuchaj, mam do ciebie nietypową prośbę – zaczęła, siadając przy stole. – Potrzebuję, żebyś podpisała coś dla mnie. Tylko formalność.

Zmarszczyłam brwi. Wzięłam dokumenty do ręki. Były to papiery związane z nieruchomością – działką, której właścicielem był Michał. Wiedziałam, że jego ojciec przepisał ją na niego kilka lat temu. Nie miałam z tym nic wspólnego.

– To po co mój podpis? – zapytałam ostrożnie.

– No bo jak będziecie kiedyś małżeństwem, to lepiej, żeby wszystko było już uporządkowane – uśmiechnęła się. – Chcę, żeby to zostało w rodzinie. Ty to rozumiesz, prawda?

Serce mi przyspieszyło. Przeczytałam uważniej. Chodziło o pełnomocnictwo. Chciała, żebym podpisała dokument, który dawał jej wpływ na decyzje dotyczące działki. A wszystko wyglądało tak, jakby to ja, a nie Michał, miałam się pod tym podpisać jako osoba bliska. Wiedziała, że jestem z nim, że mu ufam – próbowała to wykorzystać.

– Przykro mi, ale nie mogę tego podpisać – powiedziałam stanowczo.

Zaskoczyło ją to. Nie wpadła na to, że sprawdzę dokumenty. Wyszła pośpiesznie, tłumacząc się, że źle się czuje. Od tamtej chwili już wiedziałam, że ta cała przemiana była grą. I że muszę powiedzieć Michałowi prawdę.

Chciała mnie wykorzystać

Czekałam z rozmową, aż Michał wróci. Nie chciałam wyciągać pochopnych wniosków, ale dokumenty nie kłamały. Nie chodziło o żadne pojednanie – jego matka po prostu próbowała mnie wykorzystać. Tego samego wieczoru, gdy przyjechał, usiedliśmy razem w salonie. Podałam mu teczkę.

– Twoja mama chciała, żebym to podpisała. Powiedziała, że to formalność.

Przeczytał wszystko powoli, marszcząc czoło. Na końcu spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Ona… to niemożliwe. Po co miałaby to robić?

– Myślę, że chodzi o kontrolę. Może o pieniądze. A może o to, że nie może znieść, że ktoś inny ma wpływ na twoje decyzje.

Zamilkł na dłuższą chwilę. Wiedziałam, że go to boli. Mimo wszystkiego, co robiła przez te lata, wciąż ją kochał. To była jego matka. Jednak tego nie dało się zignorować. Kiedy w końcu się odezwał, jego głos był cichy, ale stanowczy.

– Muszę z nią porozmawiać. Nie pozwolę, żeby mieszała w naszym życiu w ten sposób.

Nie próbowałam go powstrzymać. Spotkali się dwa dni później. Nie powiedział mi wszystkiego, co tam padło, ale wrócił zmieniony. Był zdenerwowany, rozczarowany. Powiedział tylko:

– Masz rację. Ona nie chce, abym był szczęśliwy. Chce mnie podporządkować.

Od tamtej pory kontakt z nią był sporadyczny. Michał postawił granice. A ja, po raz pierwszy od lat, poczułam się bezpieczna.

Nowy początek, bez złudzeń

Minęło pół roku. Nasze życie zaczęło w końcu układać się spokojnie. Michał przestał udawać, że jego matka się zmieni. Ja przestałam próbować zasłużyć na jej akceptację. Przestałam się tłumaczyć, szukać w sobie winy, analizować każde jej słowo. Odpuściłam. I poczułam ulgę.

Nie zerwaliśmy kontaktu całkowicie, ale było jasne, że coś pękło. Teściowa czasem dzwoniła, czasem zapraszała nas na obiad, ale robiła to rzadziej, mniej nachalnie. Nigdy już nie próbowała wciągnąć mnie w żadne swoje intrygi. Może zrozumiała, że nie dam się więcej podejść. Może po prostu nie potrzebowała już mojego podpisu.

Czasem patrzyłam na Michała, gdy odkładał telefon po jej rozmowie, i widziałam w jego oczach cień smutku. Nie mówił o tym, ale wiedziałam, że tęsknił za matką, której nigdy tak naprawdę nie miał. Za relacją, która mogłaby wyglądać inaczej. Wiedziałam też, że cierpi z jej powodu. I że dla mnie zrobił więcej, niż ktokolwiek wcześniej – wybrał prawdę i lojalność.

Ja również się zmieniłam. Zrozumiałam, że nie każda rodzina musi mnie kochać. Że czasem miłość mojego partnera to wszystko, czego mi trzeba. Że nie muszę zasługiwać na niczyją aprobatę kosztem samej siebie. Nie wiem, czy kiedyś się z nią pogodzimy naprawdę. Wiem, że już nie dam się oszukać pozorom. A to wystarczy.

Weronika, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama