„Moja teściowa to prawdziwa kobieta demolka. Wywróciła mi do góry nogami i jeszcze żąda przeprosin”
„Następnego dnia wszystko było... jakoś zbyt cicho. Teściowa wstała, przygotowała sobie kawę i śniadanie, nawet nie zaglądając do mnie ani do wnuka. Przez chwilę miałam nadzieję, że to cisza przed przeprosinami. Naiwna ja”.

Czasami myślę, że macierzyństwo to jedno wielkie nieporozumienie. Nie, nie chodzi o moje dziecko – bo synka kocham najbardziej na świecie – ale o tę dziwną, wszechogarniającą samotność, która pojawiła się zaraz po porodzie i jakimś cudem została na dłużej.
Mam trzydzieści lat, rocznego syna i męża – Eryka – który od kilku miesięcy coraz częściej „musi zostać dłużej w pracy”. Na początku rozumiałam. W końcu trzeba nas utrzymać. Ale kiedy widzisz, że nawet twoje „hej, jak minął dzień” spotyka się z półsłówkiem i szybkim spojrzeniem w telefon, coś się w tobie zamyka. Po cichu, bez krzyku.
Nie pomagała też jego mama – Teresa. Kobieta z tych „kochających po swojemu”, czyli mocno, nachalnie i... absolutnie bez pytania o zgodę. Zawsze wiedziała lepiej. Zawsze miała rację. Zawsze kończyła zdania za mnie. I choć oficjalnie „cieszyła się z wnuka”, to z moich opowieści o trudach macierzyństwa wybierała tylko to, co mogła skrytykować.
Gdy Eryk zapowiedział, że jego mama przyjedzie na kilka dni, poczułam w brzuchu znajomy ucisk. Uśmiechnęłam się jednak blado i tylko rzuciłam:
– Mam tylko jedną prośbę – niech twoja mama nie przestawia mi rzeczy w domu.
– Oj, Kalina, przesadzasz. Ona tylko chce pomóc. Przecież to na chwilę – odparł, nawet nie odrywając wzroku od telewizora.
Na chwilę. No jasne. Tylko że to ja będę musiała tę „chwilę” z nią spędzić, gdy on będzie w pracy.
Chciała tylko pomóc
Teściowa pojawiła się punktualnie z trzema torbami, uśmiechem tak szerokim, że aż sztucznym, i tekstem na dzień dobry:
– Zobaczymy, co tu można usprawnić!
Zgrzytnęłam zębami, ale się uśmiechnęłam. Przecież miało być miło. Przecież chciała pomóc.
Już pierwszego dnia rano przestawiła mi kubki. „Bo tak jest wygodniej” – powiedziała z dumą, pokazując nową koncepcję kuchennego układu, w której wszystko, dosłownie wszystko, było w innych miejscach. Przemilczałam to. Ale gdy po południu wróciłam z małym ze spaceru, a w łazience zastałam wirujący bęben, coś mi nie zagrało.
– Co pierzesz? – zapytałam ostrożnie.
– A to, co znalazłam w koszu i przy łóżeczku! – odparła radośnie. – Maluszek miał śliniaczek cały mokry, no i jakaś twoja bluzeczka tam leżała... Wrzuciłam razem, żeby się nie marnowało pół pralki.
Pobladłam. Wiedziałam, która to bluzka. Miękka wełna merino, najwygodniejsza do karmienia. Moja ukochana. Wbiegłam do łazienki. Wydobyłam ją z bębna po zakończeniu cyklu – sfilcowana, zmechacona, dziecięcy rozmiar. Wstrzymałam oddech.
Wieczorem, kiedy mały spał, powiedziałam najdelikatniej, jak umiałam:
– Mogłaś zapytać, zanim zrobiłaś pranie...
– Ale przecież było pełno rzeczy! Chciałam ci pomóc, kochanie! – spojrzała na mnie z miną niewiniątka.
– Tyle że niektórych rzeczy nie wrzuca się do pralki... zwłaszcza wełny.
– No to następnym razem nie pomogę. Człowiek się stara i dalej źle – odburknęła i wyszła z kuchni.
Zostałam z tym, co coraz częściej czułam: że jestem tylko problemem do rozwiązania. Nie osobą.
To ona się obraziła
Następnego dnia wszystko było... zbyt cicho. Teściowa wstała, przygotowała sobie kawę i śniadanie, nawet nie zaglądając do mnie ani do wnuka. Ominęła mnie spojrzeniem, jakbyśmy dzień wcześniej nie rozmawiały. Zajął ją serial w telewizji. Przez chwilę miałam nadzieję, że to cisza przed przeprosinami. Naiwna ja.
Wieczorem, podczas kolacji, zebrałam się na odwagę.
– Chciałam tylko powiedzieć, że nie mam ci za złe tego prania... Po prostu niektóre rzeczy piorę ręcznie, są delikatne...
– W takim razie nie będę ci już w niczym przeszkadzać – odpowiedziała chłodno, bez odrywania wzroku od talerza.
Zrobiło się lodowato. Dosłownie czułam, jak powietrze między nami zamarza. Eryk spojrzał na mnie zniecierpliwiony, a potem przeniósł wzrok na swoją matkę.
– Przecież chciała dobrze – westchnął. – Może niepotrzebnie się o to spinamy?
– Nie chodzi tylko o bluzkę – zaczęłam cicho. – Tylko o to, że... mama wszystko robi bez pytania. W moim domu.
– Może nie powinnam się w ogóle wtrącać – rzuciła teściowa, teatralnie zbierając naczynia.
– Może – odpowiedziałam, choć wcale nie miałam siły na kolejną kłótnię.
– A może ty, Kalina, powinnaś być bardziej wdzięczna, że ktoś w ogóle chce cię odciążyć – dorzuciła jeszcze przez zaciśnięte usta, zanim wyszła z kuchni.
Zostaliśmy z Erykiem sami. Patrzył w talerz, jakby coś tam się nagle zrobiło ciekawego. Ja siedziałam sztywno jak na przesłuchaniu. Milczał. Nie powiedział ani słowa w mojej obronie. Wtedy zrozumiałam, że w tym domu nie jestem gospodynią. Jestem gościem, którego łatwo przegadać.
Byłam już na skraju wytrzymałości
Teściowa dotrzymała słowa. Już nie przestawiała kubków, nie otwierała szafek, nie komentowała pieluch ani mojego sposobu karmienia. Ale to nie była cisza, która przynosi spokój. To była chłodna, obojętna, lodowata kurtyna, za którą czułam się jak intruz.
Rano w kuchni spotykałyśmy się w milczeniu. Mijała mnie, jakby byłam przezroczysta. W południe znikała w pokoju gościnnym, a wieczorem – z książką, udając, że nie słyszy, jak maluch płacze przy kolce. Nie zapytała ani razu, czy potrzebuję pomocy. Jakby czekała, aż przyjdę z przeprosinami. Ja? Tylko za co?
Eryk po pracy znowu „musiał odebrać coś z firmy”, więc zostałam sama. Z dzieckiem na rękach, z gulą w gardle i z coraz mocniejszym uczuciem wyobcowania. Wieczorem, kiedy w końcu wrócił, powiedziałam bez ogródek:
– Wiesz, że twoja matka się do mnie nie odzywa?
– Może nie chce pogarszać sytuacji. Nie wiem – wzruszył ramionami.
– Nie wiesz? A może po prostu ci to pasuje? Cisza, święty spokój, żona z dzieckiem ogarniająca wszystko sama...
– Kalina, przestań. Robisz z igły widły. Mama jest gościem, nie chcę kolejnego spięcia.
Zacisnęłąm zęby.
– A ja kto jestem? Lokatorka na próbę? – poczułam, że zaraz wybuchnę. – To jest mój dom. Chciałabym, żebyś o tym pamiętał.
– Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz – rzucił i wyszedł do przedpokoju. Poszedł na spacer.
Ja zostałam w kuchni. I tak siedziałam, przy kubku wystygłej herbaty, próbując zrozumieć, czemu wciąż próbuję coś wyjaśniać ludziom, którzy nie chcą mnie słuchać.
Dobiłam do dna
Była druga w nocy, kiedy znowu obudził mnie płacz dziecka. Delikatnie wyciągnęłam go z łóżeczka, zanuciłam coś pod nosem, masując plecki, aż w końcu zasnął wtulony we mnie. Zamiast go odkładać, siedziałam tak jeszcze długo, wpatrzona w ciemność.
Wzięłam telefon i otworzyłam notatnik. Zaczęłam pisać. „Czuję się jak cień. Jak tło, dekoracja, funkcja. Kalina – matka. Kalina – gospodyni. Kalina – problem”. Nie wiedziałam, dlaczego to piszę. Wiedziałam tylko, że jeśli tego z siebie nie wyrzucę, rozpadnę się na kawałki. Pisałam dalej, o tym, że od roku nie przespałam ciągiem więcej niż trzy godziny. Że mam wrażenie, jakby moje ciało przestało należeć do mnie, a głowa pracowała na autopilocie.
„Każda kobieta wokół mnie wie lepiej. Mama Eryka, sąsiadka, pani z poradni laktacyjnej. Każda. Tylko ja się mylę. Ja coś robię nie tak. Ja jestem drażliwa, zmęczona, niewdzięczna”. Palce mi drżały. Czułam jak łzy spadają na ekran. Wstałam i poszłam do łazienki. Zamknęłam się od środka. Usiadłam na zimnych kafelkach i płakałam bezgłośnie, żeby nikogo nie obudzić.
Nie wiedziałam już, czy to ja jestem złą osobą, czy po prostu za długo nikogo nie obchodziło, co czuję. Nikt nie zapytał. A nawet gdybym powiedziała, że się duszę, i tak uznaliby, że przesadzam. Wtedy spojrzałam w lustro. Oczy podkrążone, włosy w nieładzie, ramiona zgarbione. Obca kobieta. A jednak ja. Zadałam sobie pytanie, którego bałam się najbardziej: „Czy ja jeszcze siebie lubię?”. Nie odpowiedziałam. Zabrakło mi odwagi.
Nie prosiłam o wiele
Dzień wyjazdu teściowej zaczął się spokojnie. Zjadła śniadanie sama, spakowała swoje torby i przez godzinę krążyła po mieszkaniu, jakby czegoś szukała, ale nie chciała prosić o pomoc. Ja zajmowałam się małym, udając, że wszystko jest w porządku.
Kiedy Eryk zniósł jej walizki pod drzwi, odetchnęłam z ulgą. Byłam zmęczona jej milczącym wyrzutem, obecnością, która świdrowała mnie spojrzeniem, choć udawała, że mnie nie widzi. Właśnie zakładałam dziecku skarpetki, kiedy usłyszałam jej słowa – głośne, wyraźne, z pełną premedytacją:
– Wiem, że nie jestem tu mile widziana, ale przynajmniej dziecko poznało babcię.
Zamarłam. Wstałam. Weszłam do przedpokoju, trzymając synka na biodrze. Spojrzałam jej prosto w twarz.
– Nie chodzi o to, że nie jesteś mile widziana. Tylko to mój dom. I moje zasady. A ty ich nie szanujesz.
Teściowa uniosła brwi z oburzeniem.
– O, widzę, że postanowiłaś wychowywać wszystkich wokół. Tak teraz wygląda macierzyństwo? W atmosferze kontroli?
– W atmosferze szacunku – poprawiłam spokojnie. – Szacunku, który należy się także mnie.
– Tobie? – prychnęła. – Ty zawsze wiesz lepiej, prawda?
Eryk stał pomiędzy nami, jakby bał się poruszyć. Ręce miał w kieszeniach, oczy wbite w podłogę. Bałam się, że jeśli się nie odezwie, znów będę tą nadwrażliwą, tą, która zawsze przesadza.
– Chciałam tylko, żeby ktoś raz w życiu posłuchał, co mówię – dodałam cicho, ale stanowczo.
– Ja tylko chciałam dobrze! – wybuchnęła teściowa. – Poświęciłam czas, przyjechałam, pomogłam… A ty i tak robisz ze mnie wroga! Przez głupią bluzkę!
– Tu nie o bluzkę chodzi – odpowiedziałam. – Tylko o to, że traktujesz mnie jak nieporadną dziewczynkę. A ja nią nie jestem.
Chwilę patrzyłyśmy sobie w oczy. Ona z gniewem, ja z uczuciem, które mieszało się między strachem a nagłym, świeżym poczuciem siły. Teściowa odwróciła się gwałtownie.
– Nie będę się narzucać – syknęła. – Eryk, zadzwonię, jak dojadę.
Złapała za klamkę, ale nie odwróciła się już na pożegnanie. Trzasnęła drzwiami. Mocno. Głośno. Symbolicznie. Eryk stał chwilę bez ruchu. W końcu wypuścił powietrze.
– Nie wiem, co mam powiedzieć… – wydusił.
– To nic nie mów – odpowiedziałam i wróciłam do pokoju, czując, że trzęsą mi się dłonie.
Nie wiedziałam jeszcze, że to dopiero początek zmian. Ale pierwszy raz od dawna poczułam, że coś się ruszyło. Nie we mnie. W tym układzie, w którym milczałam, żeby nikomu nie było przykro.
Spokój to nie wszystko
Po wyjeździe teściowej w domu zapanowała cisza. Taka prawdziwa – bez podtekstów, bez tłumionych westchnień, bez trzaskających drzwi. Ale zamiast ulgi poczułam... pustkę. Eryk siedział przy stole z laptopem, udając, że pracuje. Kilka razy zerknął na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale się nie odważył. Wieczorem, kiedy położyliśmy małego spać, wstał i sięgnął po kurtkę.
– Idę na spacer.
– Może psa sobie sprawisz, żeby mieć pretekst? – zapytałam ironicznie.
Nie odpowiedział. Po prostu wyszedł. Zostałam sama. Usiadłam w kuchni i przez chwilę patrzyłam na swoją dłoń opartą o stół. Dłoń kobiety zmęczonej, ale nie złamanej. Dłoń matki, która właśnie zaczęła stawiać granice.
Pomyślałam o swoim synku. O tym, czego chciałabym go nauczyć. Że ma prawo mówić „nie”. Że jego emocje są ważne. Że nie trzeba być miłym, jeśli ktoś cię ignoruje. Że nawet wobec bliskich – zwłaszcza wobec bliskich – trzeba mieć odwagę mówić swoją prawdę. Zrozumiałam, że jeśli ja tego nie potrafię, to on też się tego nie nauczy.
Spojrzałam w lustro. Po raz pierwszy od dawna zobaczyłam w swoich oczach nie tylko zmęczenie. Zobaczyłam cień odwagi. Nie wiem, co dalej z moim małżeństwem. Nie wiem, czy Eryk będzie chciał ze mną iść przez życie na równych zasadach. Ale wiem jedno: ja już nie chcę być kimś, która milczy dla świętego spokoju. Bo święty spokój często przychodzi wtedy, gdy ty sama znikasz. Ja już nie chcę znikać.
Kalina, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż spakował walizki i uciekł do Ameryki, a mnie zostawił samą z trójką dzieci. To on miał być głową rodziny, a nie ja”
- „Wiedziałam, że sernik od teściowej to była tylko przykrywka. Zwęszyłam jej plan, bo jędza nie ma w sobie krzty dobroci”
- „Żyję na garnuszku państwa, bo żadna praca nie jest mnie godna. Wystarczy, że jestem mamą i mam święty spokój”

