Reklama

Nie mam w zwyczaju mówić o sobie „szczęściara”, ale kiedy wprowadziliśmy się z Bartoszem do naszego pierwszego wspólnego mieszkania, naprawdę miałam wrażenie, że los się do mnie uśmiechnął. Małe, ale własne. Jeszcze pachniało farbą i nowością, a ja nie mogłam się napatrzeć na nasze półki z książkami, zasłony, które wybrałam po dziesięciu godzinach scrollowania Pinteresta, i na kuchenny stół, pod który specjalnie dopasowaliśmy krzesła z targu staroci. Wszystko miało swoją historię. Naszą historię.

Wpadała bez uprzedzenia

Tworzyliśmy dom. Taki z rytuałami: poranną kawą w szlafroku, pizzą na podłodze w piątki, niekończącym się pasjansem w łóżku podczas niedzielnych leniwych poranków.

teściowa zaczęła nas odwiedzać bez zapowiedzi. Najpierw były komentarze: że zasłony za krótkie, że sofa za blisko kaloryfera, że podłoga skrzypi. Potem przyszła kolej na jedzenie.

– Nie dodajesz czosnku? Jak to możliwe, że Bartosz to je?

I tak dalej.

Obiad był prosty – makaron z sosem pomidorowym i garść rukoli. Bartosz zawsze mówił, że to jego comfort food. Siedzieliśmy przy stole, rozmawialiśmy o jakiejś nowej książce, którą chciał przeczytać, i nagle rozległ się znajomy dźwięk domofonu.

Spojrzałam na niego z lekkim przestrachem, on tylko wzruszył ramionami i podszedł do drzwi. Usłyszałam jego przeciągłe „cześć, mamo” i już wiedziałam, że nic nie uratuje tego obiadu. Do mieszkania weszła teściowa, z rozmachem, jakby nie było drzwi, tylko zasłonka w kuchni polowej. Niosła pudełko z ciastem i poziomicę. Spojrzała na stół, potem na obraz wiszący w salonie i bez chwili zawahania powiedziała:

– Nie mogę patrzeć na ten obraz. On naprawdę wisi krzywo. Zaraz to naprawimy.

Wprowadziła swoje porządki

Zamrugałam kilkakrotnie, próbując nie wybuchnąć śmiechem ani płaczem.

– Mamo, może po prostu zjesz z nami obiad? – zaproponował Bartek spokojnie.

– O nie, kochanie, nie mogę jeść, jak coś jest tak bardzo nie na swoim miejscu. Zaraz przyniosę miarkę, tylko ustawimy poziomicę.

– Mamo… – zaczął, tym razem głosem znacznie bardziej znużonym – nie możesz tak po prostu wpadać bez zapowiedzi. My mamy swoje życie.

– To ja już nie jestem mile widziana? – spojrzała na nas z wyrzutem. – Przyniosłam ciasto, myślałam, że się ucieszycie. A tu od razu zarzuty. Naprawdę nie wiem, co się z tobą dzieje.

Zrobiło się cicho. Odłożyłam widelec i spojrzałam prosto na nią.

– Nie o to chodzi – powiedziałam, ale głos mi zadrżał. – To jest nasz dom. Chciałabym móc w nim być sobą. A nie czuć się jak pod nadzorem.

– Pod nadzorem? – powtórzyła teściowa, zupełnie zaskoczona. – Przecież ja tylko chcę, żebyście tu mieli ładnie!

– Ale my chcemy mieć po swojemu – powiedział Bartosz i wreszcie spojrzał na nią naprawdę stanowczo. – I nie potrzebujemy do tego poziomicy. Potrzebujemy spokoju. I tego, żebyś nas uprzedzała, zanim przyjdziesz.

Obraziła się

Zapanowała cisza. Teściowa patrzyła to na mnie, to na niego, a potem z teatralnym westchnieniem odłożyła poziomicę na komodę.

– W takim razie już nie będę przeszkadzać – powiedziała z godnością. – A ciasto możecie zjeść albo wyrzucić. Jak wolicie.

Zamknęły się za nią drzwi. Bartosz zsunął się na krześle i ukrył twarz w dłoniach. Ja wpatrywałam się w obraz na ścianie. Wisiał może pół centymetra krzywo. Ale pierwszy raz od miesięcy miałam wrażenie, że coś wreszcie się ruszyło.

Wieczorem siedzieliśmy w salonie, każde w swoim końcu kanapy, między nami resztki ciasta, które jednak zjedliśmy. Bartosz milczał, dłubał palcem w poduszce i wyglądał na nieobecnego. Ja z kolei czułam, że albo teraz to z siebie wyrzucę, albo zacznę się dusić we własnym domu.

– Ja już tak nie mogę – powiedziałam cicho. – Serio. Jeśli to się nie zmieni, to ja się wypalę. Każda jej wizyta mnie rozbija. Jakby nie wystarczało, że próbuję się odnaleźć w tym nowym życiu, w tym mieszkaniu.

Wpadł na pomysł

Bartosz spojrzał na mnie pierwszy raz tego wieczoru. Jego twarz była pełna napięcia, ale też zrozumienia.

– Czuję się rozdarty – przyznał po chwili. – Między tobą a mamą. Nie chcę, żebyś cierpiała. Ale też nie chcę, żeby ona czuła się odrzucona.

– Ja nie chcę jej odrzucać – powiedziałam, starając się, by mój głos się nie załamał. – Ale potrzebuję przestrzeni.

Zapadła cisza. Bartosz w końcu pokiwał głową.

– Od teraz – powiedział – goście tylko po zapowiedzi. Ja jej to powiem.

– Dziękuję – powiedziałam tylko, ledwo słyszalnie.

Minęły dwa tygodnie ciszy. Żadnych niespodziewanych wizyt, żadnych komentarzy na temat zasłon, żadnych dźwięków domofonu o porze obiadu. Powinnam się cieszyć, i trochę się cieszyłam. W mieszkaniu było spokojniej. Ale im dłużej trwała ta cisza, tym bardziej miałam poczucie winy.

Bartek wieczorami był bardziej zamyślony. Przestał komentować książki, które czytał. Siedział z nosem w telefonie, nie przewijając niczego, po prostu patrząc. Nie pytałam, nie chciałam go zmuszać do rozmów, na które chyba żadne z nas nie było gotowe.

Przyjęła nasze warunki

Któregoś popołudnia, kiedy wracałam z zakupami, zadzwonił telefon. Po drugiej stronie usłyszałam znajomy głos.

– Olga, tu Jadwiga. Przepraszam, że dzwonię… Czy mogę wpaść? Na chwilkę. Przyniosłabym zupę dyniową, Bartosz zawsze ją lubił.

Zamarłam. Nie spodziewałam się tego. W głowie kłębiło mi się milion rzeczy, ale powiedziałam tylko:

– Możesz. Oczywiście – odpowiedziałam.

Teściowa przyszła punktualnie, jakby tym razem naprawdę zależało jej, żeby wszystko było inaczej. Przyniosła zupę w szklanym słoiku, owiniętym ściereczką, i zapytała w progu, czy może ją zostawić w kuchni. Niczego nie komentowała. Ani zasłon, ani zapachu w przedpokoju, ani ustawienia butów.

Bartosz nalał nam wszystkim po porcji zupy.

– Macie tu swój klimat – powiedziała nagle teściowa, patrząc na lampkę na parapecie. – To chyba najważniejsze, prawda?

Nie odpowiedziałam od razu. Wciąż byłam czujna.

– Dziękuję za zupę – powiedziałam spokojnie. – I że zadzwoniłaś.

– Tak będzie lepiej – odparła. – Naprawdę nie chciałam, żebyś się czuła jak pod obserwacją.

Bartosz uśmiechnął się do mnie. A ja po raz pierwszy od dawna pomyślałam, że może to wszystko nie było walką o władzę, tylko o granice, które dopiero musieliśmy wspólnie wyznaczyć.

Olga, 29 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama