„Moja teściowa to aferzystka i kobieta z piekła rodem. Już nawet ślimak ma więcej empatii niż ona”
„Kiedy urodził się Staś, myślałam, że coś się zmieni. Że może w obliczu nowego życia teściowa odpuści, zobaczy we mnie matkę jej wnuka, nie tylko niechcianą lokatorkę. Myliłam się. Zaczęło się już w szpitalu. Gdy pielęgniarka podała mi synka do karmienia, teściowa podeszła i... wyjęła mi go z rąk”.

- Redakcja
Zawsze wydawało mi się, że teściowe z kawałów to wyolbrzymione postacie. Do czasu, aż poznałam jego matkę. Na początku udawała miłą starszą panią, częstującą herbatą i ciastem, ale wystarczyło kilka miesięcy, by pokazała swoją prawdziwą twarz – złośliwą, apodyktyczną, bez cienia zrozumienia czy współczucia. Wtrącała się we wszystko, oceniałam każdy mój gest. Niszczyła mnie powoli i skutecznie, a ja – z miłości do męża – zbyt długo milczałam. Teraz wiem, że milczenie było moim największym błędem.
Potwór w ludzkiej skórze
Kiedy poznałam Adama, byłam pewna, że to ten jedyny. Miły, opiekuńczy, z poczuciem humoru, które rozbrajało mnie codziennie. Miałam wtedy dwadzieścia sześć lat i za sobą kilka rozczarowań, więc jego spokój i stabilność działały jak balsam. Był rozwiedziony, nie miał dzieci. „Z czystą kartą” – jak to mówiła moja przyjaciółka. Jedyne, co od razu mnie zaniepokoiło, to fakt, że w wieku trzydziestu trzech lat nadal mieszkał z matką. „Tylko tymczasowo, odkładam na wkład własny, wiesz, teraz wszystko takie drogie” – tłumaczył się.
Pierwsze spotkanie z jego mamą wypadło… dziwnie. Otworzyła mi drzwi w eleganckiej garsonce, jakby szykowała się na audiencję u prezydenta. Nie podała mi ręki. Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów i wypaliła:
– Jesteś znacznie niższa niż się spodziewałam.
Adam zaśmiał się nerwowo, a ja udawałam, że nie słyszę. Potem zaprosiła nas na herbatę i siedziała całą godzinę z kamienną twarzą, zadając pytania w stylu: „A co twoi rodzice robią? Mają coś własnego czy tylko etaty?” albo „A nie boisz się, że Adam cię zostawi, skoro już raz się rozwiódł?”.
Po wyjściu Adam rzucił:
– Wiesz, mama jest specyficzna. Ale jak cię pozna bliżej, na pewno się polubicie.
– Mam nadzieję – powiedziałam wtedy, choć w środku czułam dziwny niepokój.
Z mojego ślubu zrobiła teatr
Ślub planowaliśmy skromny. Chciałam wesele dla najbliższych – kameralnie, ale z sercem. Adam się zgadzał, ale jego mama miała inne plany. Już dwa dni po zaręczynach przyniosła do naszej kawalerki opasły segregator.
– Przejrzałam ofertę sal. Najlepsza jest „Magnolia” – powiedziała tonem, który nie dopuszczał sprzeciwu. – Pomieści ponad sto osób, mają fontannę czekoladową i czerwony dywan. Na weselu nie można oszczędzać.
– Ale my chcieliśmy coś skromniejszego… – próbowałam.
– Bzdura. Ludzie będą mówić, że was nie stać. A ja nie zamierzam się wstydzić za własnego syna.
Adam siedział jak zaczarowany, jakby znowu miał piętnaście lat, a nie trzydzieści trzy. Uległ. A ja, mimo że wszystko we mnie krzyczało „uciekaj”, zgodziłam się dla świętego spokoju. Im bliżej ślubu, tym bardziej traciłam kontrolę. Sukienkę wybierała ona, bo – jak stwierdziła – „ta z salonu była jak na pogrzeb”. Menu? Odrzucone, bo „rolada z indyka to nie jedzenie”. Nawet moje własne siostry musiały siedzieć przy stole „drugim”, bo pierwszy należał do „najbliższych z naszej strony”.
Najgorsze jednak miało dopiero nadejść. Gdy ksiądz zapytał, kto prowadzi mnie do ołtarza, zanim zdążyłam się ruszyć z ojcem, usłyszałam głos:
– Ja, bo to ja zrobiłam z niej żonę mojego syna!
Ludzie szeptali. Mój ojciec zbladł. A Adam? Patrzył w ziemię. To był nasz dzień, ale wszystko kręciło się wokół niej. Czułam się jak aktorka w spektaklu reżyserowanym przez teściową.
Zło w kapciach
Po ślubie zamieszkaliśmy razem – my i ona. Tłumaczyła, że to „przejściowe”, bo „na co wam kredyt, skoro dom rodzinny stoi pusty?”. Dom rodzinny. Brzmiało jak coś ciepłego, bezpiecznego. W rzeczywistości to był bunkier, w którym miałam wypełniać jej rozkazy. Na początku starałam się dopasować. Wstawałam wcześniej, robiłam śniadania, nawet zaczęłam prasować jej koszule. Myślałam, że to sposób, by się zbliżyć. Naiwna byłam. Każdy mój gest był oceniany. Każde zdanie kwestionowane.
– Znowu dałaś Adasiowi te jogurty z nasionami? One mu szkodzą – rzuciła pewnego poranka.
– Adam mówił, że lubi…
– A co on wie? Jestem jego matką, znam go od podszewki. Ty znasz o tylko chwilę.
Chwilę. To słowo utkwiło mi w głowie. Czy ona wierzyła, że moje miejsce w życiu Adama jest tymczasowe? Codzienność stawała się polem bitwy. Zakupy – źle. Gotowanie – za tłusto. Pranie – „kto tak składa ręczniki?”. Nawet sposób, w jaki rozmawiałam z Adamem, był komentowany. Wciąż mówiła o nim „mój synek”, jakby miał dziesięć lat. Gdy próbowałam stawiać granice, robiła z siebie ofiarę.
– Tylko się nie przejmuj, kochanie – mówiła do Adama ze łzami w oczach. – Ja wiem, że musisz teraz dbać o żonę. Ja już jestem nikim.
Adam głaskał ją po ramieniu, a ja czułam się jak intruz we własnym życiu. Powoli zaczęłam znikać. Nie z rzeczywistości, ale z samej siebie.
Do wychowana syna też się mieszała
Kiedy urodził się Staś, myślałam, że coś się zmieni. Że może w obliczu nowego życia teściowa odpuści, zobaczy we mnie matkę jej wnuka, nie tylko niechcianą lokatorkę. Myliłam się. Zaczęło się już w szpitalu. Gdy pielęgniarka podała mi synka do karmienia, teściowa podeszła i... wyjęła mi go z rąk.
– Nie trzymaj tak, bo mu główkę krzywisz – powiedziała chłodno. – Ja już się nim zajmę.
– Ale ja chcę go nakarmić… – wyszeptałam.
– To ja ci pokażę jak, bo widzę, że nie masz pojęcia.
W domu było jeszcze gorzej. Przewijanie? „Nie tak się zapina pieluchę”. Kąpanie? „Za gorąca woda, chcesz go poparzyć?”. Usypianie? „On potrzebuje ramion, nie pustego łóżeczka”. Nawet sposób, w jaki mówiłam do Stasia, był niewłaściwy. Nie mogłam się nim nacieszyć. Czułam, że go tracę, choć miał ledwie kilka dni. Gdy próbowałam stawiać granice, słyszałam:
– Ty jesteś zmęczona, kochanie. Może odpocznij, a ja się nim zajmę. Zresztą, w tym wieku kobiety często mają problemy z emocjami…
Adam nie stawał po mojej stronie. Mówił tylko:
– Daj mamie coś robić, ona żyje tym wnukiem. Poza tym i tak cały dzień siedzisz w domu, nie masz prawa narzekać.
Pewnego dnia, gdy usłyszałam, jak teściowa mówi do mojego synka „chodź do babci, mama znów nie ma na ciebie czasu”, coś we mnie pękło.
O wszystko toczyłyśmy bój
Kiedy wybuchłam, po raz pierwszy od miesięcy mówiąc na głos, co czuję, zostałam uznana za histeryczkę.
– Jesteś przewrażliwiona – stwierdził Adam. – Mama nie robi nic złego, tylko pomaga. Przecież cię odciąża!
– Ona mnie nie odciąża, Adam. Ona mnie zastępuje. W moim własnym domu – powiedziałam z wyrzutem.
Ale on nie rozumiał. Albo nie chciał zrozumieć. Sypialiśmy coraz dalej od siebie – fizycznie i emocjonalnie. Zasypiał z synem na rękach, teściowa chwaliła, że „taki z niego ojciec, nie to, co inni”, a ja płakałam cicho w łazience, zamknięta na klucz. Kiedy pewnego dnia wróciłam z zakupów i zastałam ją grzebiącą w mojej szafie, wymieniając rzeczy na „bardziej kobiece”, coś we mnie pękło na nowo.
– Co ty wyprawiasz?! – krzyknęłam.
– Kochanie, przecież sama mówiłaś, że nie masz się w co ubrać. Wyrzuciłam te wszystkie smętne bluzy. Dziękuj, że się za ciebie zabrałam, bo Adam już patrzył na ciebie z politowaniem.
Uderzyło mnie to bardziej niż cios w twarz. Mój mąż nic nie powiedział. Stał, jakby nie wiedział, po czyjej stronie powinien stanąć. Zaczęłam się dusić. Własny dom stał się więzieniem. Nawet kolacje były wojną – walczyłam o miejsce przy stole, o ciszę, o prawo do decyzji. Przegrałam wszystko, co się dało. Zaczęłam planować ucieczkę.
Cena za święty spokój
Pewnego ranka, zanim jeszcze Adam wrócił z nocnej zmiany, spakowałam walizkę. Staś spał spokojnie w łóżeczku. Pocałowałam go w czółko, a potem zadzwoniłam po taksówkę. Nie byłam pewna, czy robię dobrze. Drżały mi dłonie. Ale wiedziałam, że jeśli zostanę, zniknę do końca – jako kobieta, jako matka, jako człowiek. Zamieszkałam u starszej cioci. Pomogła, nie pytając o nic. Po tygodniu złożyłam pozew o separację. Adam zadzwonił raz. Pytał, czy wrócę. Odpowiedziałam:
– Jak się wyprowadzisz od mamusi.
Rozłąka przeciągała się. On nie zrobił nic, by nas odzyskać. Teściowa musiała być zadowolona – zostało jej dwóch chłopców, których mogła dalej tresować. Po kilku miesiącach dostałam pismo – Adam złożył wniosek o rozwód. Bez walki, bez mediacji. Zgodził się na opiekę naprzemienną, ale i tak rzadko zabierał Stasia. Był zbyt zajęty „ratowaniem” swojej matki przed samotnością.
Dziś mieszkamy we dwójkę – ja i mój synek. Czasem, gdy robię mu kakao, widzę w jego oczach błysk, który przypomina mi Adama. Tęsknię za tamtą wersją nas. Ale nie za tamtym domem. Cisza, którą mam teraz wokół siebie, kosztowała mnie wiele – łez, strachu, poczucia porażki. Ale wiem, że zrobiłam to, co musiałam. Za spokój płaci się najwyższą walutą: sobą. Ale czasem to jedyny sposób, by zacząć oddychać.
Natalia, 34 lata
Czytaj także:
- „Moje dziecko doprowadza mnie na skraj wyczerpania. Chcę się cieszyć życiem, a nie przesiadywać nad lekcjami z córką”
- „Po 10 latach małżeństwa dowiedziałam się, że mąż ma dziecko. Nie pozostałam dłużna i też sprawiłam sobie koło zapasowe”
- „Przepisałam mieszkanie synowi z miłości. On szybko odwzajemnił się, wyrzucając mnie na bruk jak śmiecia”

