„Moja teściowa na wigilii zaglądała mi za komodę i pod kanapę, żeby znaleźć kurz. To nie były święta, tylko inspekcja”
„W salonie zdjęła płaszcz i... zamiast usiąść, zaczęła spacerować. Zerkała pod stół, poprawiła serwetkę na komodzie, po czym wsunęła rękę za kanapę. – Tam za kanapą... No cóż – westchnęła. – Zawsze na przyszłość można trochę lepiej się postarać...”.

Zawsze lubiłam mieć czysto w domu. Nie perfekcyjnie, nie muzealnie, po prostu porządnie. Jednak odkąd w moim życiu zagościła Halina – moja teściowa – porządek przestał być wyborem. Stał się obowiązkiem, a Wigilia corocznym egzaminem z prowadzenia domu.
Na kilka dni przed świętami moje życie zamieniało się w jeden wielki maraton sprzątania. Budzik dzwonił o piątej. Zanim dzieci otworzyły oczy, ja już miałam za sobą umycie szafek, odkurzenie pod kanapą i wyparzenie wszystkich słoików w spiżarni. Wieczorami prasowałam obrusy, pucowałam listwy przy podłodze i ścierałam kurz z ramek zdjęć. Tomek, mój mąż, kiwał tylko głową i mówił:
– Dominika, daj spokój, to tylko Wigilia.
Tylko że „to tylko Wigilia” oznaczało obecność jego matki. A Halina widziała wszystko. Miała sokoli wzrok i jeszcze lepszą pamięć.
Raz powiedziała, że „w kącie za telewizorem to już chyba od zeszłego roku nie było wycierane” – i od tamtej pory myłam tam co tydzień. Mimo to czułam, że nigdy nie będzie dobrze. Zawsze coś znajdzie. A ja – mimo wysiłku – i tak poczuję się jak uczennica, która nie zdała do następnej klasy. To miały być rodzinne święta. Tylko dla mnie, jak co roku, zaczynały się od stresu, łez i poczucia, że znów jestem niewystarczająca.
Zaczęła się inspekcja
Teściowa przyszła pierwsza, jak zawsze. Z zegarkiem w ręku, dziesięć minut przed czasem, żeby mieć chwilę, żeby „się rozejrzeć” przed resztą rodziny. Otworzyłam drzwi z uśmiechem, dzieci rzuciły się do niej, a ona... no właśnie. Nawet nie zdjęła jeszcze płaszcza, a już wciągała głośno powietrze nosem.
– O, zapach środków czystości – mruknęła, wchodząc do przedpokoju. – Znaczy się, było myte… Ale czy porządnie?
Zamknęłam drzwi i poczułam, jak robi mi się gorąco. Uśmiech zamarł mi na twarzy. Chciałam coś powiedzieć, ale zamilkłam. Halina już zdążyła przejechać palcem po ramie lustra i popatrzeć na podłogę jak detektyw na tropie.
W salonie zdjęła płaszcz i... zamiast usiąść, zaczęła spacerować. Zerkała pod stół, poprawiła serwetkę na komodzie, po czym... wsunęła rękę za kanapę.
– Aha, za kanapą... No cóż – westchnęła. – Pewnie dzieci rozrzuciły, nie? Ale zawsze na przyszłość można trochę lepiej się postarać...
Stałam z boku jak idiotka, ściskając w dłoniach talerzyk z pierniczkami. Serce waliło mi jak młot. Co miałam powiedzieć? Że siedziałam w nocy do drugiej, pucując listwy? Że ból pleców nie pozwalał mi zasnąć? Nie zajrzałam tylko za tę cholerną kanapę.
Podczas kolacji udawałam, że wszystko jest w porządku. Śmiałam się z dowcipów, pilnowałam barszczu, podawałam rybę. A w środku – płonęłam. Po deserze zamknęłam się w łazience. Poszłam niby poprawić makijaż, a po prostu usiadłam na brzegu wanny i się rozpłakałam. Tomek zapukał.
– Dominika, co się dzieje?
– Nic – wysyczałam. – Po prostu... nic.
– Przecież mama nic złego nie powiedziała – rzucił jak zwykle bez zastanowienia. Wtedy coś we mnie się zbuntowało.
Jak mógł tego nie widzieć?
Wyszłam z łazienki z zaczerwienionymi oczami. Tomek szedł za mną do kuchni, jakby liczył na to, że coś jeszcze wyjaśnię. Otworzyłam szafkę, sięgnęłam po kubek i nalałam sobie zimnej wody, choć chyba bardziej potrzebowałam czegoś mocniejszego.
– Możesz przestać się tak zachowywać? – zapytał półgłosem. – Goście siedzą przy stole, a ty znikasz na pół godziny.
– Goście? Czy raczej twoja matka? – spojrzałam na niego z lodowatym spokojem. – Chyba tylko na jej opinii ci zależy.
– Przestań, przecież ona nie zrobiła nic złego – powtórzył z uporem.
– Naprawdę?! – prawie rzuciłam szklankę do zlewu. – Przecież ona chodziła po całym domu i sprawdzała, czy gdzieś nie zostawiłam paprocha! Tomek, ja wymiotłam każdy proszek kurzu spod kaloryfera! A ona i tak zerknęła za kanapę, jakby miała tam znaleźć trupa!
Tomek westchnął, jakby miał mnie już dosyć. Jakbym przesadzała. Jakbym dramatyzowała.
– Dla ciebie Wigilia to mama i karp – powiedziałam, ciszej, ale bardziej dobitnie. – Dla mnie to koszmar. Sprzątam dla niej, nie dla nas.
– Ale ona to mówi z troską… – próbował jeszcze.
– Z troską? – przerwałam mu. – Ona mnie kontroluje jak uczennicę. Wszystko musi być na pokaz, jakby tylko czekała, żeby mnie przyłapać.
Zapadła cisza. Tomek pierwszy raz od dawna nie miał gotowej odpowiedzi. Patrzył na mnie długo, może nawet po raz pierwszy naprawdę słuchał.
– Nie wiedziałem, że aż tak cię to boli – powiedział w końcu. – Myślałem, że to tylko... napięcie przed świętami.
– Ty nigdy nie patrzysz głębiej – szepnęłam. – Widzisz tylko powierzchnię. Jak twoja mama ten kurz na komodzie.
Już nie mogłam siedzieć cicho
– No dobrze, to kto chce jeszcze makowca? – zapytałam, próbując jakoś rozładować atmosferę po kolacji. Dzieci już były zniecierpliwione, Wiktoria wierciła się na krześle, a Kuba chciał iść do pokoju „bo nudno”.
Rozdawałam talerzyki z deserem, kiedy teściowa – jakby mimochodem, jakby to była zupełnie niewinna uwaga – powiedziała do wnuków:
– Wiecie, jak byłam młoda, to na Wigilię można było jeść z podłogi. Teraz to już się tylko z wierzchu ściera...
Zamrugałam. Zakrztusiłam się powietrzem. Czułam, jak robi mi się gorąco na szyi, na policzkach, na uszach. Spojrzałam na nią. Ona uśmiechała się lekko, jakby nic nie powiedziała. Tylko Kuba spojrzał na mnie niepewnie. Nie wytrzymałam.
– A może następnym razem po prostu zrób Wigilię u siebie. Wtedy ja ci poszukam po meblach i sprawdzę, gdzie masz kurz. Co ty na to?
W salonie zapadła cisza. Taka gęsta, że można było ją ciąć nożem. Dzieci zamarły z widelcami w rękach. Tomek zbladł. A teściowa nawet nie drgnęła.
– Nie trzeba się tak unosić – powiedziała chłodno. – Wystarczy trochę pokory.
– Pokory?! – roześmiałam się nerwowo. – Ja tu od tygodnia śpię po cztery godziny, bo boję się, że zauważysz smugę na kafelku! A ty mi mówisz o pokorze?
Rzuciłam serwetką na stół i wyszłam. Do łazienki. Znowu. Usiadłam na wannie i przyłożyłam dłonie do twarzy. Zza drzwi usłyszałam głos teściowej. Cichy, ale wyraźny:
– Twoja żona jest przewrażliwiona. Jakby miała coś na sumieniu.
Wtedy poczułam, że już nie chodzi o święta, ani o kurz. Chodziło o mnie.
Ona to rozumiała
Zadzwoniłam do mojej mamy jeszcze tej samej nocy. Siedziałam w sypialni, w szlafroku, z kubkiem niedopitej herbaty, która dawno wystygła. Tomek oglądał w salonie Kevina, dzieci spały, a ja potrzebowałam kogoś, kto mnie nie oceni. Kogoś, kto mnie zna.
– Mamo? – powiedziałam cicho, jakbym znowu miała dziesięć lat.
– Córeczko, co się stało? – zapytała od razu. – Słyszę po głosie, że coś jest nie tak.
– Wiesz, mama Tomka znowu urządziła swoje małe przedstawienie. Zaglądała mi pod kanapę, macała dekoracje palcem. A dziś przy stole... przy wszystkich powiedziała dzieciom, że kiedyś to się mogło jeść z podłogi, a teraz „się tylko z wierzchu ściera”.
– No pięknie – prychnęła mama. – Teściowa inspektor sanitarny. I co zrobiłaś?
– Powiedziałam jej, że może następnym razem niech zrobi święta u siebie, to ja jej sprawdzę kurz na meblach – westchnęłam. – Wyszłam potem do łazienki, bo nie chciałam wybuchnąć przy dzieciach. A ona jeszcze powiedziała Tomkowi, że jestem przewrażliwiona. Że pewnie mam coś na sumieniu...
Mama zamilkła na chwilę.
– Dominika, nie pozwól, żeby ktoś cię tak traktował w twoim własnym domu.
– Łatwo ci mówić. Zawsze się wszystkim starałam przypodobać. Tobie, Tomkowi, jego mamie. A teraz czuję się jak idiotka.
– Ja też kiedyś tak żyłam – powiedziała cicho mama. – Całe życie chciałam, żeby nikt mi nie zarzucił, że coś źle zrobiłam. Że jestem złą gospodynią, matką, żoną. I wiesz co? Żałuję. I tak nikt mi nigdy nie podziękował za włożony trud.
Siedziałam w ciszy. Słowa mamy dźwięczały mi w głowie. Czy ja naprawdę sprzątam z miłości, czy z lęku przed krytyką? Może już czas coś zmienić?
Przestałam już udawać
Dwa dni po Wigilii Tomek zaproponował, żebyśmy pojechali do jego mamy „na kawę”. Odmówiłam. Nie miałam już siły. Siedliśmy w kuchni. Bez dzieci, bez świadków, bez herbaty.
– Musimy o tym porozmawiać – zaczęłam. – O nas. O twojej mamie. O świętach.
Mąż tylko kiwnął głową. Nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy.
– Ja już więcej nie chcę tak żyć. Mam dość robienia z Wigilii toru przeszkód i udowadniania, że zasługuję na miano twojej żony. Od teraz – albo ty stajesz po mojej stronie, albo robicie święta u twojej mamy. Beze mnie.
– Dominika... – zaczął, ale podniosłam rękę.
– Nie przerywaj. Ja się staram. Od lat. Dla ciebie, dla dzieci, nawet dla niej, ale nie mam już siły. Nie będę sprzątać z lupą w ręku. Nie będę płakać w łazience w Wigilię. Nie dam się więcej poniżać.
Wtedy pierwszy raz od dawna zobaczyłam w jego oczach coś więcej niż obojętność. Może nawet wstyd.
– Nie wiedziałem, że to takie trudne – powiedział. – Masz rację. Porozmawiam z mamą. Przesadziła.
Tego samego dnia zadzwonił do Haliny. Powiedział, że potrzebuje z nią poważnej rozmowy. Zgodziła się spotkać. Nie byłam przy tym, ale po wszystkim wrócił spięty.
– Powiedziała, że kiedyś synowe były inne. Teraz tylko się obrażają – rzucił z goryczą. – Ale wiesz co? Nieważne. Już nie pozwolę jej mówić o tobie w ten sposób.
Nie wierzyłam do końca, ale może... to był początek.
Przyszłe święta zrobię dla siebie
Nie wiem, jak będą wyglądały przyszłe święta. Może znowu z teściową przy stole, może już bez niej. Może w większym gronie, a może tylko w czwórkę, z dziećmi i Tomkiem. Na pewno już nigdy więcej nie będę pucować fug szczoteczką tylko dlatego, że ktoś może je dotknąć palcem i powiedzieć, że są „nie dość czyste”.
Nie jestem idealna. Nie zawsze zdążę z pieczeniem trzech ciast i odkurzaniem każdego kącika. Czasem się spóźnię, zapomnę, czasem po prostu nie dam rady. Mam do tego prawo. W tym roku po raz pierwszy po świętach nie miałam kaca moralnego. Miałam... ulgę, spokój. Wiedziałam, że coś się we mnie zmieniło. Postawiłam granicę. I choć nie spotkało się to z aprobatą teściowej – trudno. Nie wszystko musi jej się podobać.
Mama powiedziała, że każda kobieta dochodzi kiedyś do ściany. Wtedy może się cofnąć – albo ją przebić. Ja przebiłam. Boję się, co będzie dalej, czuję w powietrzu chłód tej decyzji, ale wiem, że zrobiłam to dla siebie. Dla dzieci też. Chcę, żeby widziały matkę, która nie daje się przygniatać cudzym oczekiwaniom. Tylko kobietę, która potrafi powiedzieć „dość”.
Dominika, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ja robiłam świąteczne porządki, a mąż odpoczywał jak baron. Obiecałam sobie, że to ostatnia Wigilia z tym darmozjadem”
- „Teściowa przez całe święta narzeka na moje potrawy. Jej wizyta odbija mi się czkawką bardziej niż wigilijny bigos”
- „Wysłałam teściową do sanatorium, by mieć wreszcie trochę spokoju. Wróciła całkiem odmieniona i w dodatku z narzeczonym”

