„Moja teściowa jest jak anioł. Nie dość, że wysprząta mi całe mieszkanie, to jeszcze obiad ugotuje i zrobi zakupy”
„Kiedy wpadła do nas po raz pierwszy, po prostu... wyciągnęła mopa spod zlewu, zakasała rękawy i zaczęła myć podłogę, jakby robiła to całe życie. Od tamtej pory minęło sześć lat. I wciąż nie wiem, czy ona naprawdę jest aniołem, czy ja po prostu coś przegapiłam. Bo to wszystko czasem aż zbyt pięknie wyglądała”.

- Redakcja
Nigdy nie wierzyłam w cudowne teściowe. Wszyscy mówili:
– Zobaczysz, teściowa to wróg numer jeden. Będziesz się z nią użerać o wszystko, od sposobu obierania ziemniaków po to, czy twoje dziecko ma odpowiednio ubrane skarpetki.
Moja mama też ostrzegała – z ironią, ale jednak:
– Prędzej diabeł się nawróci, niż teściowa pokocha synową.
A potem poznałam mamę Marka. I zupełnie nie wiedziałam, co z tym zrobić. Bo moja teściowa nie pasowała do żadnego z tych ostrzeżeń. Kiedy wpadła do nas po raz pierwszy, po prostu... wyciągnęła mopa spod zlewu, zakasała rękawy i zaczęła myć podłogę, jakby robiła to całe życie. A ja? Stałam w kuchni jak ostatnia idiotka, nie wiedząc, czy mam się cieszyć, czy wstydzić. Od tamtej pory minęło sześć lat. I wciąż nie wiem, czy ona naprawdę jest aniołem, czy ja po prostu coś przegapiłam. Bo to wszystko czasem aż zbyt pięknie wygląda.
Nie musiałam palcem kiwnąć
Zerwałam się z łóżka, gdy tylko usłyszałam, jak drzwi wejściowe skrzypią. Podeszłam do kuchni i już po zapachu wiedziałam, kto przyszedł.
– Rosołek już się gotuje, Edytko – powiedziała Basia, mieszając w garnku z miną babci z reklamy przypraw.
– Mamo, ale przecież miała wcześniej dać znać, że wpadniesz – próbowałam nie brzmieć, jakbym była zła, choć trochę byłam.
– A tam, mówiłam Markowi, żeby ci przekazał, że zajrzę. Mówił coś?
– Mówił... że może, ewentualnie, jeśli nie zapomni, to przekaże. Czyli nie – westchnęłam.
– Oj, ten mój syn! Jakby mu w głowie coś poza pracą było. Nie martw się, Edytko. Ja tylko na chwilkę. Tylko zrobię rosół, ogarnę łazienkę, bo widziałam, że ręczniki ktoś znowu porozrzucał, i już mnie nie ma.
– Mamo, mogę to zrobić sama – rzuciłam nieśmiało.
– Wiem, że możesz. Po co masz się męczyć, jak ja to lubię? – uśmiechnęła się szeroko, zupełnie szczerze. Albo dobrze udawała.
Usiadłam przy stole, nieco zbita z tropu. To nie tak, że jej nie lubiłam. Jednak kiedy ktoś regularnie ogarnia ci mieszkanie lepiej niż ty sama – trudno się nie czuć... dziwnie.
– A jak tam w pracy? – zapytała, nie przestając obierać marchewki.
– A, wiesz... jak to w korporacji.
– To dobrze, że chociaż ja mogę ci pomóc. Bo jak nie rodzina, to kto?
Spojrzałam na nią. A potem na własne stopy w niepasujących skarpetkach.
Miałam dość
Teściowa przetarła blat i poprawiła wazonik z kwiatkami, który wcześniej postawiłam byle jak. Nie wiem, jak ona to robiła, ale nawet liście wyglądały przy niej na bardziej wypoczęte.
– Masz może jeszcze jedną ściereczkę? Bo ta już mokra, a z oknem trzeba się uporać – powiedziała, zaglądając do szafki, jakby mieszkała tu od lat.
– Mamo, nie musisz myć okien. Serio. Za chwilę będą deszcze, to wszystko na marne pójdzie.
– Przecież teraz jest słońce! Idealne światło. Zimą to już się nie da, bo zimno, a jak czekamy do wiosny, to będą paskudne smugi. Trzeba działać teraz.
Zamknęłam laptopa. Miałam ambitny plan pracy zdalnej, ale kto by się skupił, jak w tle teściowa w legginsach i fartuszku szura po kafelkach z energią trzydziestolatki.
– A Marek coś mówił ostatnio, że szukacie większego mieszkania?
– Mówił? – spojrzałam na nią podejrzliwie. – A to ciekawe, bo mnie nie zapytał.
– Ojej, przepraszam, może coś pomyliłam… Tylko tak rzucił, że pewnie byście się chcieli przeprowadzić, bo tutaj to tak... no, skromnie.
– Lubię to mieszkanie – odparłam chłodno. – A Marek nie powinien rozmawiać o takich sprawach z mamą zamiast ze mną.
Basia na moment zamarła. A potem... uśmiechnęła się jeszcze cieplej niż zwykle.
– Oj Edytko, nie złość się. Przecież tylko pomagam. Wszystko dla waszego dobra, kochanie.
Kochanie. I w tym „kochanie” było coś, co zaczęło mnie uwierać.
Spojrzałam na nią uważnie
– A te przyprawy to zawsze trzymasz tak porozrzucane? – usłyszałam zza lodówki, gdzie Basia buszowała w moich szafkach jak w bibliotece.
– Lubię mieć je pod ręką – odparłam, starając się brzmieć swobodnie.
– No tak, oczywiście. Twój dom, twoje zasady – powiedziała, ale już przekładała słoiczki według własnego systemu, którego nie znałam i chyba nie chciałam znać.
Obserwowałam ją przez chwilę. Miała w sobie coś z perfekcyjnej gospodyni, ale też... z inspektora sanitarnego. Niby robiła wszystko „dla nas”, ale coraz częściej miałam wrażenie, że po prostu mnie sprawdza.
– A Marek dzisiaj będzie długo w pracy? – rzuciła mimochodem.
– Mówił, że wróci koło dziewiętnastej.
– Oho! Znowu przedłużyło... – mruknęła, krojąc pietruszkę.
– Co to miało znaczyć?
– Nic, nic... Po prostu on tak często teraz zostaje po pracy. Pewnie dużo roboty. W korporacjach to przecież norma, prawda?
Spojrzałam na nią uważnie. Czy ona właśnie sugerowała, że mój mąż coś kręci? Że nie potrafię go upilnować?
– Mamo, naprawdę doceniam pomoc. Może dziś... nie trzeba aż tak się wysilać?
– Oj, kochanie – powiedziała słodko. – Ja nie robię tego dla siebie. Tylko dla was. Wiem, że młodym teraz ciężko. A jak mogę pomóc, to pomagam.
Tylko dlaczego ta pomoc zaczynała mnie męczyć bardziej niż praca?
Wzruszyłam ramionami
W sobotę rano teściowa zadzwoniła, zanim zdążyłam włożyć stanik.
– Kochanie, upiekłam drożdżowe. Wpadnę na herbatkę?
Chciałam powiedzieć: „Nie, dziś chcę mieć dzień dla siebie, bez zapachów płynu do szyb i rozmów o tym, jak rozrzucam skarpetki”. Ale powiedziałam:
– Jasne. Wpadaj.
Pół godziny później siedziałyśmy przy stole.
– Jesteś dziś jakaś taka... milcząca – zauważyła, zerkając na mnie znad filiżanki. – Coś się dzieje?
Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam się otwierać, ale nie mogłam się powstrzymać.
– Mam wrażenie, że cały czas ktoś mnie ocenia. W pracy, w domu, wszędzie. Czasem nie wiem, czy jeszcze robię coś dla siebie, czy tylko po to, żeby ktoś inny był zadowolony.
Teściowa odłożyła filiżankę.
– Mówisz o mnie?
– Trochę – przyznałam cicho. – Bo ja wiem, że chcesz dobrze. Czuję się, jakbym codziennie zdawała jakiś egzamin.
– Naprawdę nie chcę ci robić przykrości – westchnęła głęboko. – Jednak kiedy widzę, że Marek chodzi głodny, bo ty zamawiasz jakieś wegańskie boxy z tofu, to serce mi pęka. On potrzebuje rosołu. Konkretu.
– To może Marek sam powinien sobie zrobić ten rosół? – rzuciłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.
Zapadła cisza. A potem teściowa się zaśmiała.
– No, widzę, że masz pazurki. I dobrze! Tylko nie unoś się tak, dziecko. Miłość wyraża się w różnych formach.
Tylko że mnie ta miłość coraz bardziej dusiła.
Postawiłam się
Zasnęłam dopiero po północy, a o ósmej rano drzwi wejściowe znowu wydały to znajome skrzypnięcie.
– Zapomniałam ci wczoraj zostawić buraczków! – zawołała teściowa z przedpokoju.
Leżałam pod kołdrą jak sparaliżowana. Marek chrapał obok. Wzięłam głęboki oddech. Czemu ona zawsze wchodzi bez pytania? Wciągnęłam na siebie szlafrok i poszłam do kuchni.
– Cześć, mamo – powiedziałam spokojnie, chociaż w środku wrzałam.
– Dzień dobry, kochana. Tylko na chwilkę! Zostawię buraczki i zaraz znikam. Chyba że chcesz kawę?
– Nie, dziękuję. I... chciałabym chwilkę porozmawiać.
Zamarła z ręką w słoiku.
– Coś się stało?
– Mamo, proszę, nie obraź się, ale... może warto, żebyśmy ustaliły jakieś zasady. Że najpierw dzwonisz, a potem przychodzisz. Albo pytasz, czy możemy się spotkać. Nie chcę, żeby to zabrzmiało niemiło, ale ja też mam prawo do swojej przestrzeni.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Ja tylko chciałam pomóc. Ty masz tyle na głowie. Marek mówił, że jesteś zmęczona…
– I jestem. Dlatego potrzebuję domu, w którym mogę się wyciszyć. A nie zastanawiać, czy znowu ktoś mi układa ręczniki na nowo.
Milczała przez chwilę. Potem odłożyła buraczki na stół.
– Rozumiem – powiedziała cicho. – Przepraszam, jeśli przesadziłam. Tylko... ja już chyba nie umiem inaczej. Zawsze byłam taka.
– Może czas spróbować – powiedziałam łagodnie.
Uśmiechnęła się smutno.
– No to... pa.
Wyszła i nagle zrobiło się dziwnie pusto.
Spojrzałam na niego zaskoczona
Minął tydzień, odkąd teściowa przestała przychodzić. Żadnych niespodziewanych odwiedzin, żadnych radosnych telefonów o rosole. W lodówce zrobiło się jakoś pusto. A w powietrzu – cicho.
– Coś się stało? – zapytał Marek, mieszając herbatę. – Mama os kilku dni do mnie nie zadzwoniła.
– Do mnie też nie – przyznałam, nie patrząc mu w oczy.
– Pokłóciłyście się?
– Nie. Po prostu... porozmawiałyśmy. I ustaliłyśmy granice.
Marek przez chwilę milczał. A potem się uśmiechnął.
– No, wreszcie. Nie chciałem nic mówić, ale zaczynała być... wszędzie.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Bo widziałem, że się starasz. Że chcesz być miła. A mama... no, taka już jest. I przyznaję – tęsknię za jej pierogami.
– Ja za jej ciastem drożdżowym – westchnęłam.
I wtedy zadzwonił domofon. Spojrzeliśmy po sobie.
– To pewnie ona – powiedział Marek i wstał.
Zanim nacisnął guzik, dodał:
– Chcesz, żeby weszła?
Zawahałam się. A potem skinęłam głową.
– Tak i najpierw ją zapytaj, czy ma ochotę na kawę.
Kiedy teściowa weszła do mieszkania, trzymała w rękach blachę ciasta i... bukiet kwiatów.
– Na zgodę – powiedziała, całując mnie w policzek.
– I żadnego mycia okien – zaznaczyłam z uśmiechem.
– Dobrze, dobrze... dzisiaj tylko jem i plotkuję.
Usiadłyśmy przy stole. I po raz pierwszy od dawna było po prostu... zwyczajnie. I może właśnie tego potrzebowałam najbardziej.
Edyta, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Odkąd przeszłam na emeryturę, czułam się niewidzialna. Wymyśliłam pewien sposób, by jakoś wrócić do pełni życia”
- „Wolę wynajętą klitkę z grzybem na ścianie, niż nowe mieszkanie od matki. Postawiła warunek, którego nie zaakceptuję”
- „Po śmierci brata związałem się z bratową. Rodzina nas znienawidziła, a sąsiedzi wytykali palcami”

